0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > BARAN: Lengyel, magyar...

BARAN: Lengyel, magyar – két jó barát. Słów parę o „wieży Babel”

Magdalena M. Baran

Lengyel, magyar – két jó barát. Słów parę o „wieży Babel”

Miasto rozmigotane. Tysiące świateł zalewają place i ulice, przeganiając noc, co listopadowym popołudniem przychodzi zbyt pospiesznie. Iluminacja nowy odsłania obraz, gdzie poobdrapywania budynków nikną, szarość miejsca ustępuje rozbłyskom, a ruch miejski przeistacza się w leniwy nieco spokój. Wzgórza starej Budy z królewskiej swej wysokości spoglądają na drugi brzeg rzeki, na leżący u ich stóp Peszt, który w zakamarkach ulic podobną, a przecież i osobną snuje historię. Dunaj nocą ciemny, za dnia zaś pluskający falami w takt z wiedeńskiego walca, wije się niczym wstęga między bliźniaczymi kłosami warkoczy. Dwa, a jedno miasto. W lustrze wód światy oba, gdzie rząd królewski niegdyś z wysokości swej na lewobrzeżny patrzy parlament. Historia do współczesności puszcza oko.

Miasto spokojem tchnące, w innym swym zakątku tętniące rozgadaną prędkością przedziwnie melodyjnego języka. Wiedeńskie nieco, to znów pieszczone duchem Wschodu, otwarte, choć odgrodzone barierą powtarzalnego niezrozumienia. Ciepło-życzliwe, gdy niemieckojęzycznymi ustami staruszki opowiada o powojennych podróżach nad Wisłę, gdzie śpiewem wspierać chciano budowniczych Warszawy; w kadrze zatrzymane, zaprzyjaźnione z wszystkim, co nam drogie.

Budapeszt połyka świat z zaimprowizowaną naprędce otwartością jazzu, w przypominającym turecki pałac kinoteatrze „Urania” bawi się w takt milongów i przegląda najnowsze osiągnięcia szkół animacji, pachnie pieczonymi kasztanami i mocna kawa, śpiewa złotoustym tokajem, z naiwności drwi opowieściami o Cyganach wbijających w karczemne stoły noże. Z okien swych wygląda twarzami ciekawości, zagapiając się na świat, co przed nim, wciąż zdaje się żyć duchem przeszłości. Młody czas pośpiechu spotyka tu swe starsze, mocniej o życie się starające odbicie.

Lubią tu nas, choć mało który Polak potrafi wymówić historyczne przysłowie opisujące bliskość i anegdotyczną już przyjaźń łączącą oba narody. Język skręca się ze złości, ale toasty wznosimy równo – rodzime „na zdrowie” przeplatając co rusz ichniejszym „egészség”. Dużo wówczas mówimy o wzajemnej przyjaźni. Całość podlewamy tokajem albo „byczą krwią”, a oczy wychodzą nam z orbit nad miską gulaszu suto doprawioną papryką (wbrew powszechnemu przekonaniu słodką). Bo przecież w mniemaniu wielu naszych pobratymców Węgier żywi się właśnie gulaszem i plackami po węgiersku. Wciąż żywe zdają się, po raz kolejny zasłyszane w samolocie, opowieści o swojskim salami, bucikach, kostiumach kąpielowych, haftowanych bluzkach, wspomnienia o kryształach wożonych w obie strony przez całe dziesięciolecia.

Spacerując ulicami, napotykamy twarze – jaśniejsze jakoś, mniej zafrasowane, cieplejsze jakby. I myśl się pojawia, że o prawdziwych Węgrzech wiemy niewiele. „Wygodniej” przecież pośmiać się z tego niezrozumiałego, wykręcającego zmysły języka, niż szukać kultury w kraju, na który raz po raz zerkamy jak na ni to na nacjonalistycznych potomków Atylli, ni to na partnera wiele lat temu dopisanego nam w powojennej wyliczance. Obok tokaju (a kto się połapie w tych cyfrach przy Aszú) znamy jeszcze, śpiewany w stanie pewnego upojenia, „Czerwony pas” i jedynie słusznego czardasza. Chętnie powtarzamy również, iż to naród męski, szowinistyczny, kobiety odsyłający do zajęć tradycyjnych, zaś mężczyzn do szeroko rozumianej wojaczki. Usłyszeć można, iż „Madziar to czikosz, koniokrad, w najlepszym wypadku muzykant”, obowiązkowo wręcz wąsaty! Mimo że uprzejmi, nawet szarmanccy, dowcipni, towarzyscy i wręcz czarujący, w utartych mniemaniach Węgrzy są jednocześnie głupio uparci, buńczuczni, a – przy zachowaniu wszelkich pozorów – zamknięci w sobie i w swych ucieczkach… „nieco durni”. Przy tym – jak głosi kolejny stereotyp – są „niekompetentni, ale moralni”, obdarzeni silnym zmysłem, który nie pozwala im przekraczać pewnych granic. A jeśli już… to martwią się okropnie, popadają w melancholię (ileż to nasłuchaliśmy się o efektach „Gloomy Sunday”), zadumę, izolację. Wbrew pozorom nie jest to jednak „naród pogryzających smętnie paprykę samobójców”. Dużo tu radości, życia powiewu, oddechu, co tak potrzebny, rozbrzmiewającego z licznym kawiarenek i restauracyjek, zaraźliwie ozdrowieńczego śmiechu. Może więc lepiej miast gruntować rozplotkowane stereotypy, wybrać się na Węgry, by cieszyć się gościnnością, humorem, kuchnią, otwartością bez wiecznym podejrzeń i uśmiechem, który wciąż przywołują goście z bratniej przecież Polski. Rozmigotane miasto, co światy odmienne mostów siłą spaja, czeka…

* Magdalena M. Baran, doktorantka filozofii, redaktor kwartalnika „Res Publica Nowa”.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ
(46/2009)
30 listopada 2009

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE

NAJPOPULARNIEJSZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj