0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > BUCHOLC: Przejdź na...

BUCHOLC: Przejdź na kolor. „Jeśli to fiolet, ktoś umrze” Patti Bellantoni

Marta Bucholc

Przejdź na kolor. „Jeśli to fiolet, ktoś umrze” Patti Bellantoni


Przypominam sobie pierwszy znany mi przykład oddziaływania kolorów na odbiorcę, z podręcznika do plastyki z podstawówki. Chodziło o to, że jakiemuś chłopcu na obrazie zmieniano kurteczkę (a może to była czapeczka?) z czerwonej na niebieską i na odwrót, każąc obserwatorowi orzekać, kiedy postać znajduje się optycznie bliżej, a kiedy dalej. Nietrafność moich ówczesnych typowań nie zmienia faktu, że wspominam to doświadczenie jako przełomowe. Chłopiec w czerwonej kurtce nie był co prawda ani o milimetr bliżej niż w niebieskiej, ale jego twarz stawała się smutna, dojrzalsza i subtelniejsza. Chłopiec w niebieskim był wyraźnie sympatyczniejszy niż chłopiec w czerwonym. Świetnie pamiętam wyraz jego oczu.

Wyłącznie ze względu na kolory pamiętam kilka scen, obrazów i postaci. Błękitne szarfy przed wielką bitwą o Five Points w „Gangach Nowego Jorku” jako zapowiedź rzeźnickiego noża. Upiorne żółte światło wypalające mózgi starszym paniom w „Requiem dla snu”. Złowróżbna wdowia czerń Katarzyny Medycejskiej w „Królowej Margot”. By przywołać tylko filmy, o których Patti Bellantoni nie pisze.

Analiza funkcji koloru w filmie w wydaniu Bellantoni jest niemal zupełnie pozbawiona teorii i bardzo niesystematyczna, więc jej rozważania mogą być zajmujące jednocześnie dla kilku typów osób interesujących się filmem. Ci, którzy kochają fakty (Kto? W czym? Kiedy? Za ile? Czym? Na czym? W jakiej kategorii?), znajdą ich tu sporo, wraz z wypowiedziami scenarzystów, scenografów, reżyserów, kamerzystów i innych twórców, którzy wzbogacają główny tok wywodu głosami z marginesu, a przyszłe konwersacje czytelników – rodzynkami wiedzy ezoterycznej. Ci, którzy kochają uczestniczyć w kolektywie myślowym, ucieszą się zapewne, że wszystkie te filmy widzieli, bo doprawdy mała jest szansa, by było inaczej. Książka jest bezpretensjonalna: autorka nie widzi potrzeby szukania sceny z niebanalnym wykorzystaniem fioletu w niszowym filmie, granym o 13.20 we wtorek w jednym kinie na 15 osób (plus dwie dostawki za filarem), skoro jest piękny fiolet w „Chicago”, które ma ten walor, że wszyscy je widzieli, a analizowana scena jest absolutnie nie do przeoczenia. Zyskujemy więc krzepiące poczucie, że widzieliśmy dużo i rzeczywiście się na filmie znamy całkiem, całkiem. Bezcenne. Ci, którzy nie znają faktów i nie aspirują do koneserskiego kolektywu (do tych się zaliczam), zwykle kochają opowieści. Bellantoni potrafi przedstawić swoją interpretację koloru w filmie, nie mordując przy okazji filmu jako całości fabularnej. Doskonale tłumaczy funkcję koloru jako części historii, środka narracyjnego. Pomarańczowe niebo w „Łowcy androidów” zostaje zdekonspirowane jako niewerbalna wypowiedź na temat świata przedstawionego filmu, równie doniosła semantycznie jak odpowiedzi Rachael na pytania z kwestionariusza Deckarda.

Ale właśnie pomysł na semantykę barwy traktowanej jako środek komunikacji z widzem jest największym problemem „Jeśli to fiolet…”. Bellantoni pisze z pozycji psychologistycznych i redukcjonistycznych. Kolor ma „wywoływać określoną fizyczną i emocjonalną reakcję ze strony publiczności” (s. XXV) i skala tych reakcji określa pole zastosowania koloru. Przy kilku okazjach autorka zachęca nas, byśmy wpatrzyli się w jakąś scenę i zastanowili, jak nasze ciało reaguje na jej kolorystykę, tym samym sprowadzając symbolikę barw do reakcji fizjologicznych.

Pomijam już to, że trudno wyjaśnić w tych kategoriach na przykład szeroko omawianą grę amerykańskimi barwami narodowymi w „American Beauty” (str. 26), czyli takie sytuacje, w których przekaz jest budowany na łatwo uchwytnym kulturowym znaczeniu kolorów. Nie mam nic przeciwko temu, że w książce nie pojawiają się nawiązania do rozmaitych kulturowych słowników kolorów, z których coś niecoś wszakże jeszcze pamiętamy (że się nie kupuje żółtych kwiatków pani wychowawczyni na zakończenie roku szkolnego i nie nosi białych butów po Labor Day). Uważam co prawda, że abstrahowanie (poza fragmentem na temat „Wielkich nadziei”) od tradycyjnego związku zieleni z oczekiwaniem i poszukiwaniem zdecydowanie zubożyło rozważania autorki, podobne zarzuty można by postawić jej wywodom na temat błękitu czy fioletu. Można jednak twierdzić, że mamy tu po prostu do czynienia z przesunięciem akcentów na kategorie szersze i bardziej podstawowe (zamiast nadziei i otwartości mamy ambiwalencję i witalizm, zamiast żałoby – śmierć itp.). To wyraz pewnej filozofii, którą jestem w stanie zaakceptować.

O wiele poważniejsza trudność wiąże się z tym, że takie rozumienie kolorów zdecydowanie zawęża możliwość ich kreatywnego stosowania. Założenie jest takie, że barwa wywiera na widza określony wpływ pozaintelektualny, a zadaniem twórcy jest odpowiednio używać koloru do wywołania tego efektu. „[T]o nie my decydujemy o tym, czym może być kolor. Po dwóch dekadach badań nad wpływem kolorów na zachowanie ludzkie jestem przekonana, że (…) to kolor decyduje o tym, co myślimy i czujemy” (s. XXVII). Podobnie jak w przypadku bardzo podobnej co do założeń książki Voglera, o której niedawno pisałam, powstaje pytanie, na czym w takim razie polega talent? Geniusz? Błyskotliwość? Na czym polega namiętność błękitu Kieślowskiego? Skąd się bierze wrażenie martwego chłodu w krwawej scenie samookaleczenia w „Szeptach i krzykach”? Dlaczego niebieski lukier na torcie urodzinowym w „Godzinach” jest oczywistą zapowiedzią śmierci? Czym jest szarość (którą w ogóle się Bellantoni nie zajmuje) u Greenawaya czy braci Cohen? Wreszcie, jak można analizować w tych kategoriach wykorzystanie przejść między kolorem a czernią i bielą (które tak skrajnie różne role pełni w „Urodzonych mordercach”, „Sin city”, „Rewersie” czy „Kill Billu”)?

Kolor sprowadzony do bodźca, wyabstrahowany z tła kulturowego, znaczący, ale niesymboliczny, staje się ubogi. Dalszym zubożeniem jest ograniczenie analizy do kilku zaledwie barw, przez co wypada z pola zainteresowań autorki wiele fascynujących wizualnie filmów. Praktyczne zacięcie książki momentami również wydaje się obciążeniem (najprawdopodobniej nigdy w życiu nie zrobię nawet minuty filmu, chciałabym więc, żeby książki dzieliły się na te przeznaczone dla ludzi robiących różne rzeczy i na te adresowane do ludzi, którzy chcieliby wiedzieć o tych rzeczach więcej, ale niekoniecznie od strony kuchni). Niemniej jednak przejście na kolor ułatwia dotarcie do zrozumienia samego siebie jako odbiorcy przekazu filmowego, co – niejako wbrew intencjom autorki – pozwala czytelnikowi odczuć należycie wyjątkowość własnej palety barw.

Książka:

Patti Bellantoni „Jeśli to fiolet, ktoś umrze. Teoria koloru w filmie”, przeł. Monika Dańczyszyn, Wydawnictwo Wojciech Marzec, Warszawa 2010.

* Marta Bucholc, doktor socjologii, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 54 (4/2010) z 26 stycznia 2010 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 54

(3/2010)
26 stycznia 2010

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj