0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > GAWIN, SUTOWSKI, ZAJĄC:...

GAWIN, SUTOWSKI, ZAJĄC: Debata o "Rodowodach niepokornych" w Stoczni

Prezentujemy fragmenty debaty o Rodowodach niepokornych z udziałem Dariusza Gawina, Michała Sutowskiego, Karoliny Wigury i Marka Zająca, która odbyła się w grudniu 2010 roku w Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia” w ramach projektu Miasto Społeczne Warszawa. W ramach projektu „Stocznia” bada tradycje działań społecznikowskich i pamięć o społecznikach na przykładzie Warszawy. Całość zapisu debaty jest dostępna na stronie projektu – www.miastospoleczne.pl. Teksty opracował Jan Mencwel.

Dariusz Gawin, Teologia Polityczna:

W historii ostatnich kilku pokoleń polskich inteligentów jest tylko kilka książek, które można porównać do „Rodowodów Niepokornych”. Ja czytałem ją po raz pierwszy w miniaturowym wydaniu Editions Speciales. Byłem wtedy na studiach i książka zrobiła na mnie wielkie wrażenie, ponieważ pozwalała mi lepiej zrozumieć rzeczywistość, w której żyje. Dziś, z perspektywy lat, wciąż widzę jak ogromne znaczenie „Rodowody Niepokornych” miały dla historii polskiej inteligencji, polskiej myśli politycznej, od lat 70., przez okres stanu wojennego, po lata 90.

Kilkanaście lat temu, pod koniec lat 90. z śp. Tomaszem Mertą uruchomiliśmy seminarium „Polskie zmagania z historią” na Uniwersytecie Warszawskim. Co tydzień omawialiśmy książki istotne dla historii polskiej inteligencji – zaczęliśmy od „Lalki” Prusa, a skończyliśmy na latach 90., na książkach Szackiego „Liberalizm po komunizmie” i książkach Jarosława Gowina o Kościele. Było tam też oczywiście miejsce dla „Rodowodów Niepokornych”. Etos inteligencki był wtedy zupełnie zapomniany, w publicystyce, w dyskusjach ta tradycja wydawała się zbędna – panowało wyobrażenie, że inteligencję zastąpi klasa średnia. My byliśmy przekonani, że etos inteligencki jest ważny i że musi przetrwać, a wyzbywając się czegoś tak głęboko i autentycznie rodzimego, w dłuższej perspektywie zubaża się polską kulturę. Staraliśmy się tym zarazić ludzi, który chodzili na nasze seminarium. A chodził na nie i Sławomir Sierakowski, który był 20-letnim studentem, i Michał Łuczewski, który dzisiaj robi pismo „44”. Byli tam więc przyszli inteligenci i z lewej, i z prawej strony.

Wielką zaletą książki Bohdana Cywińskiego jest właśnie to, że pokazuje, iż etos inteligencji nie jest ani lewicowy, ani prawicowy. Panuje bowiem przekonanie, że jest to właściwie etos lewicy: kojarzy się go zwykle z osobami takimi jak Brzozowski, Abramowski, Żeromski. Prawda jest taka, iż bardzo dużo różnych postaci mieści się w tym etosie. Pokazuje to nie tylko sama treść książki, ale także polityczna rola, jaką odegrały jej pierwsze wydania: „Rodowody Niepokornych” zbudowały w latach 70. platformę spotkania katolicyzmu otwartego w Polsce, czyli ludzi, których 15 lat wcześniej Leszek Kołakowski nazywał „reakcją”, z ludźmi lewicy, którzy przestali być marksistami, gdy przeżyli wielki szok po roku 1968. W sensie fizycznym miejscem spotkania tych dwóch środowisk była Sekcja Kultury KIK-u i lokal na Kopernika, ale duchowa i kulturowa przestrzeń, w której to spotkanie się dokonało – to była książka Bohdana Cywińskiego.

Książka miała więc wymiar intelektualny i wymiar polityczny – w dużej mierze odpowiada za wielki fenomen polskiej kultury, którym była „Solidarność” i obalenie komunizmu „po polsku”. Strajk w stoczni gdańskiej – symbol tych przemian – robili ludzie z WZZ-ów, związani także z KOR-em, ale jednocześnie odbywały się tam msze święte, na bramie wisiały portrety papieża. To połączenie dwóch tradycji, którego nie mogli zrozumieć np. francuscy dziennikarze, jest wielką specyfiką Polski.

Dlatego w pewnym sensie historia przemian 1989 roku w Polsce zaczęła się od książki Bohdana Cywińskiego. I dlatego książka ta jest ważna również dziś, żeby wskazać, że tradycja inteligencka i etos inteligencji w Polsce nie jest ani lewicowy, ani prawicowy: inteligenci byli i z jednej, i z drugiej strony. Niektórzy w swoim życiorysie łączyli te dwie tradycje – na przykład Stefan Żeromski pisał rzeczy kojarzone jednoznacznie z lewicą, lecz podczas I wojny światowej bliżej mu było do Dmowskiego niż Piłsudskiego, a po odzyskaniu niepodległości napisał „Bicze z piasku” i „Wiatr od morza”.

Widzę dziś oznaki, że po kryzysie lat 90. etos inteligencji powraca w różnych wersjach po lewej i po prawej stronie sceny politycznej. Jestem przekonany, że Polska tego etosu potrzebuje, bo bez niego byłaby znacznie gorszym miejscem do życia. Ale tu rodzi się ważne pytanie: co to znaczy być „niepokornym” po dwudziestu latach wolnej Polski, kapitalizmu, demokracji liberalnej? To już zupełnie inna rozmowa.

Michał Sutowski, Krytyka Polityczna:

Gdy kilka lat temu pierwszy raz sięgnąłem po „Rodowody niepokornych” Bohdana Cywińskiego, zrobiłem to po to, żeby zrozumieć, dlaczego „Gazeta Wyborcza” i „Tygodnik Powszechny” są ze sobą tak blisko. Przyznaję, że była to inspiracja dość płytka i chyba nie to jest w tej książce najważniejsze. Moja lektura była więc powierzchowna, ale wyciągnąłem z niej kilka ważnych wniosków.

Pierwszy jest taki, że Bohdan Cywiński pisze o inteligencji, którą cechuje przede wszystkim etos zobowiązania, a nie duma z faktu, że jest inteligencją. Inteligenckość nie jest więc instrumentem pozytywnego wyróżnienia się od społeczeństwa, nie jest zatem impulsem postaw paternalistycznych, choć i takie postawy są w książce Cywińskiego opisane. Drugi wniosek, na który zwrócił już uwagę Dariusz Gawin, to kwestia podziału na lewicę i prawicę. To prawda – kiedy czytamy „Rodowody…”, napotykamy całą panoramę postaw, etosów, ideologii, rozmaitych koncepcji politycznych z obu stron tego grubego, ale jednak wciąż istotnego podziału na lewicę i prawicę. Odnoszę jednak wrażenie, że największą sympatią autor darzył te postaci, które dążyły do zbliżenia dwóch podstawowych kwestii istotnych dla XIX wieku – kwestii społecznej i kwestii narodowej. Charakterystyczny jest tu fragment poświęcony Marianowi Bohuszowi i jego ogromnej rozpaczy związanej z obserwowanym przez niego rozejściem się tych dwóch nurtów.

Dlaczego ta kwestia wydaje mi się istotna? Ponieważ, o ile zgadzam się z tym, że sojusz myśli lewicowej z myślą chrześcijańską udał się w sensie historycznym, przynosząc plon w postaci „Solidarności”, o tyle mój sprzeciw budzi ocena tego, co sojusz ten przyniósł po 1989 roku Odnoszę wrażenie, że sojusz lewicowo-chrześcijański, który został zapoczątkowany w Polsce w latach 70. i który jest w jakimś sensie analogiczny do niektórych dróg opisanych w „Rodowodach Niepokornych”, wynikał z tego, że obie strony gotowe były zrezygnować z dość istotnych elementów swoich tradycji, swoich korpusów ideowych. W przypadku lewicy tym, co umożliwiło otwarcie się na chrześcijaństwo, ale także na tematykę narodową, była przede wszystkim rezygnacja z determinizmu historycznego i ze scjentyzmu – dwóch trendów, które były bardzo charakterystyczne dla lat 80. i 90. XIX wieku. Najlepszym przykładem jest tu Stanisław Brzozowski i jego krytyka determinizmu.

Z drugiej strony, otwarcie strony chrześcijańskiej na lewicę, to przede wszystkim kwestie społeczne – nie tylko pewna wrażliwość na problemy socjalne, charakterystyczne dla kapitalizmu na ówczesnym etapie rozwoju, ale również niedopuszczenie do egoizmu w jakiejkolwiek formie. Dzieło ojca Honorata Koźmińskiego i późniejsza postać Władysława Korniłowicza są chyba najbardziej charakterystycznym przykładem tego otwarcia.

Wracając teraz do lat 90. XX wieku – problem tego okresu nie polegał na tym, że trwał sojusz lewicy z chrześcijaństwem, tylko że obie strony, na swój paradoksalny sposób, powróciły do tych elementów swoich ideologii, których przekroczenie umożliwiło ich sojusz. Środowiska lewicowe, które przeszły na stronę liberalizmu – bo silna formacja lewicowa w zasadzie nie utrzymała się w Polsce po obaleniu komunizmu – zaczęły znowu myśleć w kategoriach konieczności historycznej i pewnych obiektywnych uwarunkowań, których przekroczyć nie można. Myślę tutaj oczywiście o stosunku do wolnego rynku. Po stronie Kościoła zaś okazało się, że ten katolicyzm, który wszedł w sojusz z lewicą, albo raczej to skrzydło – tak zwany „kościół otwarty” – w dużej mierze straciło na znaczeniu. I również dlatego, nad czym trochę ubolewam, straciło na znaczeniu moje pierwsze zaciekawienie tym, dlaczego „Tygodnik Powszechny” pisze prawie to samo co „Gazeta Wyborcza”.

Podsumowując, dla mnie najbardziej pozytywni bohaterowi książki Bohdana Cywińskiego to lewica antydeterministyczna oraz właśnie ten katolicyzm, który jest najbliższy spraw społecznych i nie dopuszcza etyki egoizmu narodowego. To są ci najwspanialsi „niepokorni”.

Marek Zając, Klub Inteligencji Katolickiej:

Próbowałem przeczytać książkę Bohdana Cywińskiego w kontekście aktualnym, zastanawiając się, co dziś może z niej wynikać. W tym, co mówili moi poprzednicy odbijały się obie perspektywy historyczna i współczesna. Krótko o tej pierwszej: zgodzę się z Michałem Sutowskim, że podstawą tego wielkiego sojuszu była po jednej stronie rezygnacja ze scjentyzmu i determinizmu, po drugiej stronie duża wrażliwość społeczna i jednocześnie nawet nie rezygnacja, tylko jakieś odcięcie się, absolutny opór wobec tego, co Michał nazwał „egoizmem narodowym”. Sojusz mógł funkcjonować tylko na podstawie takiego kompromisu. W latach 90. sojusz ten wszedł w kryzys, ale wydaje mi się dość oczywiste, że tak się musiało stać. Czytając tę książkę, czytam zapowiedzi tego kryzysu, który nieuchronnie musiał przyjść. Bo kiedy czytam rozdział o tych, których autor nazywa „mędrcami”, to bardzo jasno jest tam powiedziane, że ich postawa opiera się na dwóch fundamentach. Po pierwsze – poszanowanie praw każdego człowieka; po drugie – solidarność. Rozumiem, że to słowo okazało się w wielkim stopniu prorocze. Chodziło o solidarność ze wszystkimi pokrzywdzonymi. Na takim ogólnym poziomie, w ramach opresyjnego, totalitarnego państwa, sojusz mógł funkcjonować. Ale w latach 90. mamy do czynienia z bardzo gorącymi dyskusjami na temat tych fundamentów. Podam tylko jeden ograny, ale dobrze ilustrujący sytuację przykład – spór o aborcję, w którym obie strony powołują się tą samą wartość: godność człowieka. I mamy tu do czynienia z fundamentalnie odmiennym rozumieniem tego, co w konkretnym przypadku jest godnością człowieka.

Dla środowiska kościoła otwartego ta nowa sytuacja zrodziła oczywiście wielki problem. Stąd też w tym środowisku siłą rzeczy musiały pojawić się pęknięcia, spory, dyskusje. Nie chciałbym strzelać sobie gola samobójczego, ale takie są fakty – wszyscy wiedzą, że środowisko kościoła otwartego przeszło ostry kryzys i ostre podziały. W tle tego kryzysu miał pewnie swoje miejsce ów sojusz z lat 70. i 80.

Tyle o kwestii historycznej. Jakie są moje najważniejsze refleksje z lektury książki Bohdana Cywińskiego dziś? Wiem, że sceptycyzm i dystans jest w modzie, ale muszę przyznać, że byłem pod wielkim wrażeniem fragmentów poświęconych korzeniom mojego środowiska. Niezwykła klarowność definiowania czym ma to środowisko być, czym powinno się charakteryzować, jaką drogą powinno iść… To były dla mnie naprawdę bardzo ważne sformułowania. I te dwa filary, o których pisze Cywiński: tomizm, czyli klarowna konstrukcja intelektualna, precyzyjny ogląd świata, siatka pojęć, którą na świat można nałożyć, by szukać w tym świecie sensu. Z drugiej strony – franciszkanizm. Gdybym miał, trochę w duchu rachunku sumienia, spojrzeć na siebie samego i na swoje środowisko dziś, to mam wrażenie, że franciszkanizmu brakuje nam najbardziej. Kto wie, czy nie to było największą siłą tego środowiska, czy to nie był ten magnes, który przyciągnął konwertytów, który pozwalał mojemu środowisku być pontifexem – budowniczym mostów? Kiedy mówimy o tym, że te dwa różne środowiska próbowały się do siebie dopasować, czy nawet znaleźć jakiś wspólny etos, to chyba właśnie ów franciszkanizm był tym elementem, który najłatwiej przypasowuje się do innych, który umożliwia rozmowę.

I druga rzecz – cieszę się, że Karolina Wigura mówiła o edukacji. Czytając teraz „Rodowody Niepokornych”, wracałem też, po raz kolejny, do Pawła Jasienicy. Dwa wielkie szkice historyczne, ale w gruncie rzeczy bardzo podobna myśl: nie ma inteligencji bez kształcenia inteligencji. To jest ta wielka myśl, która przewija się przez ostatnie tomy „Historii Polski” Jasienicy – kultura polska w dużym stopniu obumiera, nie emanuje już na zewnątrz, państwo jest już nie do uratowania, ale to państwo schodzi w glorii i chwale tylko dlatego, że powstały jakieś szkoły.

Na ostatnim balu charytatywnym Klubu Inteligencji Katolickiej była licytowana książka Bohdana Cywińskiego z autografem. Przy okazji nawiązały się rozmowy na jej temat. Syn autora, Piotr Cywiński, podszedł do mnie, uśmiechnął się i powiedział: Wiesz co, ja bym poradził Tacie, że skoro wtedy napisał „Rodowody niepokornych”, to teraz powinien napisać „Korowody niepozornych”. Kto wie, może coś w tej diagnozie jest.

„Kultura Liberalna” nr 107 (4/2011) z 25 stycznia 2011 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 107

(3/2011)
25 stycznia 2011

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj