0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > BUCHOLC: Gnom za...

BUCHOLC: Gnom za ząb. „Nie bój się ciemności”

Marta Bucholc

Gnom za ząb. „Nie bój się ciemności”

Horror jest gatunkiem trudnym, wbrew przekonaniu tych, którzy go nie cenią – tak zresztą zwykle bywa, że to, co lekceważymy, wolimy prewencyjnie unieważnić.

Najprawdopodobniej każdy z nas się czegoś boi. Niektóre lęki są co prawda tak beznadziejnie swoiste, że zbudowany na nich efekt grozy może zadziałać najwyżej na garstkę dewiantów, przykładem „Atak morderczych pomidorów”. Są jednak lęki bardziej rozpowszechnione. Duchów, demonów, śmierci własnej i cudzej, koszmarów sennych, doppelgängerów, nieznajomych, szaleństwa, pochowania żywcem, izolacji, tortur, ciemności i własnych rodziców boi się każdy – z różnym rzecz jasna natężeniem.

Dobry horror musi trafić w nasz lęk. Ma na to niewiele, przeciętnie około dwóch godzin. Rzadko więc udaje się z powodzeniem połączyć kilka lęków w jednym filmie. Po wielokroć opiewane „Lśnienie”, gdzie izolacja, duchy, szaleństwo, gwałtowna śmierć, labirynt i demoniczny rodzic gładko się łączą bez śladów blizn po montażu, to ewenement nie do podrobienia, czego dowodzi choćby „1408”. Większość horrorów skromnie zadowala się jedną, dwiema strasznymi rzeczami: upiorami („Candyman”), demonami („Omen”), nachalnymi obcymi („Autostopowicz”), ostrym narzędziem ząbkowanym („Teksańska masakra piłą mechaniczną”), itp. Jak dowodzą serie „Piła” czy „Hellraiser”, wykorzystując bezwstydnie ciągle ten sam motyw, można niechybnie trafiać wciąż na nowo w czuły punkt widza. Strach, inaczej niż reakcje generowane przez mniej gadzie ośrodki w mózgu, z trudem poddaje się niszczącemu wpływowi przyzwyczajenia. Wręcz przeciwnie – widz obeznany z poetyką horroru wykazuje odruchy warunkowe: we właściwych momentach zaczyna się bać z wyprzedzeniem. Subtelnościami fabularnymi, urodą ludzi i krajobrazów, a nawet bezkompromisową krytyką społeczną można się zwyczajnie znudzić, trudno jednak nudzić się, gdy ktoś komuś wbija śrubokręt w oko lub gdy urocza, a dotąd nieożywiona, laleczka zaczyna nagle rozglądać się po okolicy za brzytwą.

Trudno, ale można. Tak oto dochodzimy do przyczyny trudności z horrorem. Otóż widz horroru pragnie być straszony i chcącemu na ogół nie dzieje się krzywda. Przypomnijcie sobie jednak to wrażenie: siedzicie w kinie, dusza dawno uciekła w pięty, oczy przymknięte lub przeciwnie, wybałuszone, zasysają zgrozę, a mózg próbuje ustalić, co, kiedy i skąd teraz zahuka. Stan, wydawałoby się, całkowitego, ogólnoustrojowego pobudzenia, pełny sukces. A jednak dusza, skompresowana w piętach, dyskretnie ziewa.

W taki właśnie sposób nudne jest „Nie bój się ciemności”. Nie ma sensu powtarzać utyskiwań na wykorzystywanie skojarzeń z „Labiryntem fauna” i udziału Guillermo del Toro do promocji tego filmu, ani też zapuszczać się w gąszcz porastających Internet skojarzeń z innymi filmami grozy, od „Gremlinów” począwszy. Warto jednak zastanowić się nad przyczynami klapy pomysłu, który wydawał się dobry.

Lęk przed ciemnością należy do najpewniejszych samograjów kina grozy. Dziecko (Bailee Madison) w roli głównej (specjalność del Toro) cieszy, bo dzieci są uniwersalnymi generatorami przerażenia, zwłaszcza gdy już w pierwszej scenie rysują złowrogie spirale. Stare domiszcze z ogrodem to również evergreen. Jest ojciec (Guy Pearce), a jego drewniana mimika mile łechce wyobraźnię perspektywami szaleństwa. Jest macocha (Katie Holmes), co prawda dzięki konsekwentnym wysiłkom reżysera (Troy Nixey) beznadziejna, ale macocha zawsze ma pewien potencjał. Wyjściowa sekwencja kostiumowa, brutalna, ale prosta i przekonująca, zapowiada co najmniej zemstę z zaświatów i sporo rwania zębów. (Pamiętacie plakat do którejś z kolei „Piły”?). Obok tego zestawu straszaków klasycznych są i te, które pamiętamy z „Labiryntu fauna”: małe drzwiczki, tajemnicze głosy wzywające dziecko w inne wymiary, ukryte w tajemniczych ogrodach obeliski, makabryczne rzeźby, groteskowe monstra, odrażające przedmioty w mrocznych zakamarkach, dziecięca samotność, która wyzwala zło.

Zestaw lęków jest więc niezmiernie bogaty – i na tym polega pierwszy błąd twórców filmu. Nie każdy jest Kubrickiem: na ogół, żeby zrobić dobry horror, trzeba wybrać konwencję. Drugi błąd tkwi w fabule. Otóż jest ona, z przeproszeniem czytelnika, zwyczajnie głupia: miałka, nieszczelna jak rzeszoto i, co najgorsze, samopowtarzalna. Próby życzliwego łatania dziur w opowieści („Czemu przedwiecznie złe cieniolubne pokurcze po prostu nie zabiły dziewczynki od razu, zamiast męczyć ją i nas przez sto minut?”, „Dlaczego natomiast zabiły artystę, potencjalnego dostarczyciela zębów?”, „I gdzie się w ogóle podziała kwestia popytu na dziecięce zęby?”) nie przynoszą skutku. Nie ma też oczywiście uprzejmej odpowiedzi na pytania w rodzaju: „Dlaczego oni po raz piętnasty zostawiają ją samą po ciemku?”. Widz się boi, rzecz jasna, ale nudzi się coraz bardziej; tolerancja na nieuzasadnione samotne spacery długimi korytarzami ze złośliwie zawodną latarką ma swoje granice.

Horror jest gatunkiem trudnym. Widz jest co prawda w stanie zaakceptować, że pokraczne i mordercze gnomy istnieją; że zawarły one w X wieku pakt z papieżem w sprawie barterowej wymiany zębów mlecznych za monety; że boją się światła, ale tylko „ostrego”, więc mogą buszować między wazonami podczas proszonych kolacji; że przez dziesięciolecia nikt nie znalazł gigantycznej, właściwie wcale niezamaskowanej piwnicy; że wiszącej na jej najbardziej prominentnej ścianie szmaty nikt nie ruszy aż do końca filmu; że w żadnej z niechybnie wielu monografii słynnego artysty nie ma wzmianki o jego ostatnich rysunkach, dostępnych bez rewersu w lokalnej bibliotece, itp.

Zapewne widza horrorów często ma się za idiotę, bo mylnie zakłada się, że on w to wszystko wierzy. Nic bardziej mylnego. Widz horroru jest surowym i trzeźwym sędzią wewnętrznej logiki filmowej aranżacji lęku. Dlatego też nie przełknie dwóch rzeczy: nadmiarowych straszaków (do których odnosi się stare powiedzenie o strzelbie, która – raz zawisłszy na ścianie – powinna jednak wypalić) i kuriozalnych uproszczeń. „Nie bój się ciemności” obfituje niestety w jedne i drugie.

W desperacji można się oczywiście chwycić również innej, psychoanalitycznej interpretacji filmu: całe zło tkwi w głowie dziewczynki i to ona staje się sprawczynią jego realnych skutków, a absurdalne gnomy i ich przesterowane głosy to zaledwie jej projekcja. Wiele przemawiałoby za tą wykładnią – gdyby udało się rozdzielić fikcję i rzeczywistość, można byłoby pójść dalej, zagłębiając się w nierozstrzygalne spory o to, ile jest rzeczywistości w tym, co za rzeczywistość biorą dorośli; spory, jakie budził „Labirynt fauna”. Tam jednak ani w realności, ani w fikcji (jakkolwiek je zdefiniować) nie było luk (oczywiście poza tym, że w hiszpańskiej wojnie domowej zwyciężyli komuniści). W wypadku „Nie bój się ciemności” interpretacja przesuwająca akcent z rzeczywistości na twór chorego umysłu niechcianego, samotnego dziecka wywołuje nową serię irytujących pytań, których czytelnikowi oszczędzę (większość dotyczy zębów).

Oczywiście, jeśli zamykające film deklaracje gnomów, zapowiadające „zejście w głąb” w celu przeczekania, mamy rozumieć jako głos chwilowo przygłuszonego psychotropami zaborczego id dziecka, to możemy się spodziewać, że zło znów wychynie z zasnutego pajęczynami kominka. Miejmy jednak nadzieję, że powróci pod mniej absurdalną postacią, umocnione, bardziej konsekwentne, odrobinę choćby zmetaforyzowane – i pod dyktando innego reżysera.

Film:

„Nie bój się ciemności”
Reżyseria: Troy Nixey
Premiera w Polsce: 26 sierpnia 2011

* Marta Bucholc, doktor socjologii, członek redakcji „Kultury Liberalnej”

„Kultura Liberalna” nr 139 (36/2011) z 6 września 2011 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ
(36/2011)
6 września 2011

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj