0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > MAJEWSKI: Po trzydziestce...

MAJEWSKI: Po trzydziestce człowiek wie

Paweł Majewski

 Po trzydziestce człowiek wie

Niektórzy czytelnicy po przekroczeniu trzydziestego roku życia przewartościowują swoje hierarchie literackie. Na przykład Borges i Jünger idą w odstawkę. Nie działają tak silnie, jak to było dziesięć lat wcześniej. Czy dlatego, że są przerafinowani intelektualnie lub estetycznie? Tak, ale inni, jeszcze „górniejsi” esteci, nadal ekscytują. Czy dlatego, że oderwali się od konkretu swoich czasów? Nie, bo tylko naiwny czytelnik może sądzić, że to zrobili.

Zniechęcenie bierze się przede wszystkim z czegoś, co można z braku lepszych określeń nazwać „metafizycznym owijaniem w bawełnę”. Pisarze, których po trzydziestce czytuje się mniej chętnie, chętnie oddają się czynności, którą Nietzsche nazwał „maskowaniem” – budują skomplikowane i uwodzące konstrukcje intelektualne; zadaniem tych konstrukcji jest złagodzenie brutalnej gry w rzeczywistość, jaką prowadzi się w ramach określonych przez system kultury ról społecznych.

Tak więc Borges mnożył lustra, prokurował sobowtóry i śnił o alefie – słowie, które zastąpiłoby mu świat, ale bez brutalnej czynności świata, jako że dla Borgesa słowo nie było czynem, lecz zawierało go w sobie jako jeden z mniej istotnych momentów swojego bycia. Tak więc Jünger podziwiał endywie i obnosił w oficerskim mapniku „Tristrama Shandy”, a kiedy już pochylał się ku sprawom bieżącym, to nigdy tak nisko, żeby stracić swoją wysoką równowagę. Taki starannie zaaranżowany komfort po pewnym czasie zaczyna może nie tyle irytować, ile raczej nużyć.

Co w zamian? Najprościej byłoby wziąć publicystykę społeczną z dowolnej fazy nowożytności albo czytać powieści MacLeana i Forsythe’a. A jeśli to też nie zadowala? Wtedy warto powrócić do francuskich aforystów, zwanych niekiedy – chyba trochę myląco – moralistami.

Pozornie La Rochefoucauld, La Bruyère, Chamfort, Fontenelle – i ojciec założyciel, Pascal – są jeszcze bardziej „nieżyciowi” niż dwudziestowieczni mędrcy-esteci. Ich wycyzelowane maksymy traktuje się często jako jedną z dworskich gier towarzyskich (i faktem jest, że oni sami czasem tak je traktowali). Działali w świecie odległym od naszego, rządzonym obcymi nam zasadami, z pewnością inaczej doświadczanym – obcość tego świata jest dla nas równie wielka jak obcość egzotycznych plemion badanych przez etnografów.

A jednak ich świat – ze swoją obłudą, próżnością i małostkowością – jest pod pewnymi względami zdumiewająco podobny do dzisiejszego, choć po wersalskich dworakach pozostał tylko, jak twierdzą niektórzy, lekki smród w komnatach. Był to również świat przyprawiający o rozczarowanie. Aforyści zaczynali pisać po tym, jak doznawali rozczarowania społecznego. Byli w swoim świecie elementami wykluczonymi. To zbliża ich doświadczenie świata do naszego. Wykluczeni zawsze i wszędzie widzą się podobnie i podobnie ostry jest ich wzrok, gdy patrzą na swoich bliźnich. Wykluczeni wszystkich krajów łączą się w goryczy.

Owa gorycz w połączeniu z outsidingiem i twórczą inteligencją sprawia, że La Rochefoucauld czy Chamfort oglądają swoją kulturę okiem obcego. Spojrzenie obcego, zwłaszcza takiego, który przedtem był „swoim”, wydobywa z kultury te właśnie elementy, które są wspólne „im” i „nam”. Być może dzieje się tak dlatego, że każdy w ogóle przekaz międzykulturowy i międzypokoleniowy wewnątrz jednej kultury zawiera głównie takie elementy, które widziane są niejako „z zewnątrz”, bo tylko wtedy da się je przekazać w zrozumiały sposób. Jakoś tak się osobliwie dzieje, że te uniwersalia dotyczą niemal zawsze przykrych stron ludzkiej kondycji. W tym temacie rozumiemy się w pół słowa wskroś stuleci. Intelektualne i estetyczne czarodziejstwo tylko nam zawadza, przynajmniej w chwilach nasilonej osobistej goryczy.

Dowody? Oto tylko cztery z kilku setek „anegdot” Chamforta (przekład Boya), ułożone tak, aby zadziałały w zmienionym kontekście historycznym.

„W czasie wojny amerykańskiej [o niepodległość] Szkot pewien mówił do Francuza, pokazując mu paru jeńców amerykańskich: «Pan się biłeś dla swego pana, ja dla mojego, ale ci ludzie, dla kogo się biją?». To jest na wysokości owego króla Pegu, który omal nie umarł ze śmiechu, dowiadując się, że Wenecjanie nie mają króla.”

„W epoce, gdy stworzono różne podatki wymierzone w bogaczy, milioner, znalazłszy się w towarzystwie ludzi bogatych, skarżących się na złe czasy, rzekł: «Kto dziś jest szczęśliwy? Paru nędzarzy».”

„Pytano pani de Rochefort, czy chciałaby znać przyszłość. «Nie – odparła – zbyt jest podobna do przeszłości».”

„Człowiek – powiadał N… [porte-parole Chamforta] – to jest głupie bydlę, jeśli mam sądzić po sobie.”

* Paweł Majewski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. 

„Kultura Liberalna” nr 153 (50/2011) z 13 grudnia 2011 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ
(52/2011)
13 grudnia 2011

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj