0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > JASINA: „Idy marcowe”,...

JASINA: „Idy marcowe”, czyli kampania wraca na ekrany. O filmie George’a Clooneya

Agata Tomaszuk

Łukasz Jasina

„Idy marcowe”, czyli kampania wraca na ekrany. O filmie George’a Clooneya

 

Amerykanie uwielbiają swój system polityczny – uczucie to ze szczególnym natężeniem występuje zwłaszcza u filmowców. Nawet filmy tak wielkich krytyków rzeczonego systemu jak Sidney Lumet czy Alan J. Pakula przepełnione były raczej walką z jego wynaturzeniami, a nie z nim samym. Dziennikarz z „Syndykatu zbrodni” (1972) Pakuli czy policjant Serpico z „Serpico” (1974) Lumeta do końca mają nadzieję na to, że pokonają zło korzystając zwolności zagwarantowanej im przez prawo.

Twórcy tegoż prawa i systemu – politycy i legislatorzy – są również bohaterami niezliczonych filmów i seriali, choć większość z nich to jedynie telewizyjna konfekcja, taka jak rozliczne filmy o rodzinie Kennedych czy Franklinie Delano Roosevelcie. Wchodząca na nasze ekrany produkcja George’a Clooneya to najnowsza odsłona filmowego traktatu o amerykańskiej polityce – jednak czy rzeczywiście mówi nam coś nowego?

 Clooneya kampania filmowa

 „Idy marcowe” George’a Clooneya, jako dzieło pokazujące ewolucję kandydata na prezydenta w czasie kampanii przedwyborczej, wpisują się w całkiem znaczący już nurt amerykańskiego kina. Co więcej, film ten rzeczywiście pojawia się na naszych ekranach w trakcie kolejnej kampanii: nie dalej jak w ostatnią niedzielę Mitt Romney wygrał prawybory republikańskie w Nevadzie, a kilka dni wcześniej pani Michelle Obama (jak zapewniała, bez związku ze staraniami o reelekcję męża) popisywała się swoim wysportowaniem w telewizyjnym show.

Jednym z pierwszych filmów ze wspomnianego nurtu był komediowy „State of the Union” (1948) w reżyserii amerykańskiego klasyka Franka Capry. O obrazie tym niesłusznie się zapomina, wspominają go głównie miłośnicy aktorskiego duetu Katharine Hepburn – Spencer Tracy. Szesnaście lat później powstał „Ten najlepszy” w reżyserii Franklina J. Schaffnera (znanego dzięki „Planecie małp” i „Pattonowi”) i według scenariusza skandalisty Gore’a Vidala. Ukazana w nim rywalizacja dwóch kandydatów – granych przez Henry’ego Fondę i Cliffa Robertsona – opierała się jednak zbyt mocno na utrwalonych w amerykańskiej tradycji mitach i stereotypach; tej idealizacji nie przeszkadzało sprawne ukazanie warsztatu kampanii.

Dopiero w latach 70. i 80. filmy polityczne stają się drapieżniejsze. Jako drapieżny politycznie reżyser zadebiutował też George Clooney, ale jego poprzednie filmy („Niebezpieczny umysł” i „Good Night and Good Luck”) umieszczone były w realiach historycznych. Dopiero teraz, po raz pierwszy, Clooney opisuje czasy mu współczesne.

 Obama już nie święty

 Głównym bohaterem filmu nie jest żadna z pojawiających się w nim postaci, ale Barack Obama. Sam Clooney przyznaje, że myślał o tym filmie już przed czterema laty, ale entuzjazm spowodowany wygraną Obamy przeszkodził mu w realizacji tej wizji. Trudno się temu dziwić. Szał radości, jaki ogarnął liberalną inteligencję pomiędzy listopadem 2008 a styczniem 2009 roku, porównać można z historycznymi relacjami dotyczącymi wyboru Kennedy’ego. Dopiero teraz, po czterech latach, sytuacja wróciła do normy: urząd prezydenta ponownie nie jest otoczonym nimbem sacrum i choć nie podchodzi się do niego tak ostro, jak w czasach Busha, to ponownie pojawiło się miejsce dla krytyków ustroju.

Mimo to film Clooneya nie jest dziełem nowatorskim. To ze wszech miar klasyczna opowieść – podobna w treści do rozliczeniowych dzieł Pakuli. Zgodnie z przewidywaniami znajdziemy tutaj zatem nieostre granice między dobrem i złem, kandydata na prezydenta (Clooney), jego rywala (Giamatti), młodego polityka (Gosling), seks oraz wszędobylskich dziennikarzy. Najlepszym podsumowaniem filmu wydaje się być określenie go jako dobrego politycznego thrillera ze znamionami genialnego kina rozrywkowego w amerykańskim stylu.

Nowość jest tylko jedna. Po czterech latach rządów demokratów Hollywood nareszcie dystansuje się od obydwu stron amerykańskiej sceny politycznej. U Clooneya dostaje się zarówno Republikanom, jak i Demokratom. Ten obiektywizm jest godny podziwu – zwłaszcza w roku wyborczym.

Film:
„Idy marcowe”
reż. George Clooney
USA 2012
dystr. Kino Świat

* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, członek zespołu „Kultury Liberalnej”. Mieszka w Hrubieszowie.

 „Kultura Liberalna” nr 161 (6/2012) z 7 lutego 2012 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 161

(5/2012)
7 lutego 2012

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj