0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > NIEMIRA: Tryumf fikcji....

NIEMIRA: Tryumf fikcji. O „U niej w domu" Franҫois Ozona

Konrad Niemira 

Tryumf fikcji

Bohater filmu Franҫois Ozona, intelektualista Germain Germain, niby Humbert Humbert z powieści Nabokova, wiedzie życie nudne, monotonne i nieco frustrujące. Pracuje jako nauczyciel literatury w liceum na przedmieściach nieokreślonego miasta. W szkole codziennie obcuje z przeciętną młodzieżą, w domu sprawdza ich arcynudne wypracowania. I tak dzień w dzień, rok w rok, do momentu, aż w pierwszych dniach kolejnego semestru szkolnego (zapowiadającego się najgorzej w całej jego karierze) nie wyciągnie z pliku prac domowych na temat „Jak spędziłem weekend?” arkusza Claude’a Garcii. Szesnastolatek z nieoczekiwaną ironią opisuje na dwóch stronach dom swojego kolegi z ławki. Mamy więc sielankowe przedmieście, szczęśliwą rodzinę, wspólne odrabianie lekcji oraz… unoszący się w powietrzu zapach kobiety czterdziestoletniej.

Claude, diaboliczny nastolatek znikąd, zaczyna dostarczać nauczycielowi kolejne fragmenty tekstu. Germain czyta je razem z żoną z coraz większym zainteresowanie. Stopniowo zaczyna udzielać uczniowi wskazówek co do kompozycji, poprawia styl, wreszcie (dosłownie) wkracza w akcje opowiadania.

„Dans la maison” nie jest odnowieniem formuły stylistycznej reżysera. W filmie pojawiają się stałe wątki twórczości Ozona. Po pierwsze: fabuła, w której miesza się realność i fikcja. Po drugie: problem wyobraźni twórczej i procesu kreacji znane z „Basenu” i „Angel”. Po trzecie: umiejętna żonglerka gatunkami i poetyką kiczu („Sitcom”, „Osiem kobiet”, i „Żona doskonała). Paradoksalnie jednak, kupując bilet na zasadniczo przewidywalne „U niej w domu”, dostajemy szansę obejrzenia jednego z najciekawszych francuskich filmów ostatniego roku.

Nierealistyczny urok burżuazji

Jeśli spojrzeć na kinematografię nad Loarą Anno Domini 2012, łatwo odnieść wrażenie, że obcujemy z kilkoma odrębnymi nurtami: nieśmiertelnym kinem pustego sentymentalizmu (dystrybuowane w Polsce „Smaki pałacu” i „Wspaniała”), filmami odnoszącymi się do kryzysu ekonomicznego (nieobecne nawet na festiwalach „Possessions” w którym proletariusze mordują burżujów; „La Mer à boire”, czyli melodramat o upadającej stoczni, i „Louise Wimmer” opowiadający o pięćdziesięciolatce mieszkającej w samochodzie), wreszcie z kinem autorskim (głośne „Holy Motors” i haniebnie przemilczane, bliskie poetyce filmów Kieślowskiego, „38 témoins”). Film Ozona, stanowiący złoty środek miedzy kinem popularnym a artystycznym, nie będąc ani zbyt hermetycznym, ani zbyt wyrafinowanym, plasuje się w granicznej niszy kompromisu obok obrazów takich jak „Rdza i kość” Jacques’a Audiarda (w którym prywatne i społeczne tragedie okraszone zostały piosenkami z repertuaru Katy Perry). Ozonowi udaje się więc mieć ciastko i zjeść ciastko. „U niej w domu”, jak wcześniejsza „Żona doskonała”, nie tylko zadowoliło krytykę (jeśli pominiemy oczywiście malkontentów z „Cahiers du Cinema”), ale może się również cieszyć sympatią szerokiej publiczności.

Kluczem do sukcesu jest, być może, stosowanie zasady: po pierwsze nie drażnić. „Dans la maison”, choć dotyka problemu konfliktów społecznych, pozwala widzowi zachować do nich dystans. Przedmieścia, które oglądamy w filmie, przypominają raczej pejzaże z amerykańskich seriali, a nie francuską rzeczywistość. Nie zobaczymy we Francji Ozona ani mniejszości etnicznych, ani bezrobotnych młodych mężczyzn. Ot, kolejna zadbana i czysta Wisteria Lane z „Gotowych na wszystko”.

Ozon, choć porusza fantazmatyczny problem normalności (obiektem fascynacji bohaterów jest przecież kochająca się rodzina z klasy średniej), nie serwuje jednak widzowi krytyki społecznej. Choć słyszymy w filmie o konieczności wprowadzenia do szkoły mundurków, które miałyby zatrzeć zbyt wyraźne różnice między uczniami, choć obserwujemy cały wachlarz odcieni kultury patriarchatu (ojciec nadaje synowi własne imię i stara się go ukształtować według swojej wizji), aspekt polityczny filmu wydaje się pozbawiony pazura. „U niej w domu” jest głęboko zanurzone w amerykańskiej konwencji kształtowania fabuły, pod koniec przebija na chwilę poetyka opery mydlanej i nic nie jest tu pokazane na tyle serio, żeby dać wrażenie, niechcianego przez widza, realizmu.

Film Ozona nie jest jednak filmowym lukrowanym pączkiem, zbiorem pustych formalnych sztuczek. Można wychwycić momenty, kiedy reżyser puszcza do widza oko z sugestią kierunku odczytania politycznego wydźwięku filmu. Sam dobór aktorów wydaje się być znaczący, ironiczny: w roli Estery, nieco głupiutkiej femme fatale: Emmanuelle Seigner, żona Romana Polańskiego popierająca  Sarkozy’ego; nauczyciel literatury – Fabrice Luchini, syn ubogich włoskich imigrantów znany francuskiej publiczności nie tylko z roli Juliusza Cezara w filmach o Asteriksie, ale i swoich ostrych wypowiedzi o polityce oraz biografii na miarę scenariusza filmowego (jako trzynastolatek został oddany na naukę do salonu fryzjerskiego, a na paryskie salony artystyczne wszedł, niby Stanisław Wokulski, dzięki gorliwej autoedukacji). Do tego dwudziestoletni Ernst Umhauer o urodzie niemal androgynicznej i fenomenalna Kristin Scott Thomas, którą polski widz może oglądać we wchodzącym właśnie na nasze ekrany „Tylko Bóg Wybacza”.

Powierzona Kristin Scott Thomas drugoplanowa rola pani Germain, galerzystki, za pomocą której Ozon wprowadza do filmu świat sztuki, wydaje się stanowić jeden z kluczy do socjologicznego, bardzo subtelnego wymiaru filmu. Film Ozona zdaje się potwierdzać dramatyczne wyłączenie plastyki (czy w ogóle tak zwanych sztuk elitarnych) z pola doświadczeń „normalnych” ludzi. Sądy wypowiadane przez bohaterów sprawiają wrażenie, że są sądami szerokiej publiczności: sztuka współczesna to hucpa albo pornografia; język krytyki – jak zauważa Germain – to jeden wielki bełkot, przemetaforyzowany albo po prostu głupi. Obrazy, które wystawia w swojej galerii Kristin Scott Thomas, to fotografie chmur: „Niebo nad Szanghajem #1”, „Niebo nad Szanghajem #2”, „#3”, „#4”… Pejzaże awangardowe i nowoczesne, ale uderzająco podobne do tych malowanych przez Cozensa i Constable’a (malarzy zmarłych kolejno w 1797 i 1837 roku…). Rozterki kuratora ograniczają się do pytań o możliwość sukcesu pogodzonego z brakiem oskarżeń o komercję.

Prawdziwa sztuka w filmie Ozona funkcjonuje jedynie jako potencjalność literackiej fikcji nastolatka. Tanie reprodukcje akwarel Paula Klee, wiszące w opisywanym przez niego domu nuworyszów, zdają się mieć większą moc niż cała machina galerii sztuki, wernisaży i katalogów wydawanych na kredowym papierze.

Zapach Emmy Bovary

Mechanizm umiejscawiania autentyzmu w miejscach pozornie przynależnych do sfery profanum rządzi również figurą Esther. Grana przez Emmanuelle Seigner matka rodziny „normalnej”, kusi nastoletniego bohatera tym silniej, im bardziej wydaje się banalna. Esther nie ma niczego: ani pracy, ani wykształcenia, ani przyjaciół. Czyta jedynie magazyny o dekoracji wnętrz. Jej dylematy ograniczają się do pytania, gdzie w idealnym domu powinna mieścić się łazienka. Sceny, w których dojrzała Esther i młodziutki Claude pozostają sam na sam w kuchni, przypominają preludia do wulgarnej pornografii. Równocześnie Esther to kobieta nie tyle nawet dojrzała, ile po prostu starzejąca się.

Artystyczne zacięcie Claude’a i jego literacka wyobraźnia każą mu jednak patrzeć na kobietę inaczej. Czy Esther rzeczywiście jest kobietą przezroczystą, czy jest tylko tym, co uczeń wyczuł przy pierwszym spotkaniu – zapachem kobiety klasy średniej? Może przeciwnie – Esther jest tajemnicą, wzniosłością, pięknem zamkniętym w klatce domu z tektury i konwenansów. Może jest Emmą Bovary?

Nie bez przyczyny jednym z refrenów powracających w filmie jest postać Gustava Flauberta. Pojawia się on już w pierwszych scenach jako patron liceum, do którego uczęszczają chłopcy, potem oglądamy jak z rąk do rąk przechodzi jego nowela „Czyste serce”; wreszcie nauczyciel literatury stawia expressis verbis powieści Flauberta za wzór zręcznego formowania postaci.

Paradoksalnie więc Esther, postać koturnowa, rażąca przeciętnością, w obiektywie Ozona wydaje się odbijać wielkie bohaterki francuskiej literatury (oprócz „Pani Bovary” wymienić tu trzeba, w Polsce niestety zapomnianą, nowelę Balzaca „Lilia w dolinie”). Przykuwająca z początku uwagę tylko jako ciało (Claude widzi ją po raz pierwszy, kiedy mierzy zasłony, stojąc na stołku na tle okna, a światło obrysowuje biodra pod jej sukienką) z biegiem akcji okazuje się jedną z ciekawszych bohaterek opowieści.

Rechot heglisty w labiryncie luster

Motorem, który napędza maszynerię filmu Ozona, jest stopniowo zaszczepiana w widzu ciekawość. Nie dość, że kolejne rozdziały pisanego prze Claude’a wypracowania kończą się rozbudzającym wyobraźnię sformowaniem à suivre; samo przeplatanie scen z rzeczywistości czytelników z rzeczywistością bohaterów tekstu tworzy efekt oczekiwania na ciąg dalszy przerwanej historii. Ozon, niby Szeherezada, zawieszając opowieść, bawi się stopniowaniem napięcia.

Wraz z rozwojem akcji widz może odnieść wrażenie, że z równym zainteresowaniem śledzi fikcyjne (?) perypetie „normalnej” rodziny i Claude’a, jak i historie powstawania opowieści, historie czytania wypracowań i ich interpretacji. W pewnym sensie łatwo odnieść wrażenie, że w filmie Ozona mamy do czynienia ze zniuansowaną wersją „Manhattan Murder Mystery” Woody’ego Allena czy „Oknem na Podwórze” Alfreda Hitchcocka, w których gra domysłów, hipotez i oczekiwań bohaterów-obserwatorów jest ważniejsza niż rzeczywisty bieg wydarzeń.

Nauczyciel i galerzystka, para, której jedynym raison d’etre jest uczestnictwo w kulturze, czytanie książek, chodzenie do kina i na wystawy, niespodziewanie, poprzez wypracowanie nastolatka, zakochuje się w rodzinie normalnej, wyzbytej intelektualnych ambicji i zainteresowań. Fascynacja fikcyjną historią doprowadza do zachwiania granic między tym, co rzeczywiste, a tym, co wyobrażone. Świat im głębiej podążamy za reżyserem, tym silniej zaczyna się rozmywać w domysłach, interpretacjach. Niby w labiryncie luster, różni czytelnicy odmiennie widzą te same postaci.

Kiedy opowieść Claude’a coraz bardziej odkleja się od pierwowzoru, film perwersyjnie załamuje się i przechodzi w groteskę. Zamiast realizmu amerykańskiego serialu dostajemy konwencję kina noir (kamera bez żenady śledzi długie nogi aktorki, a w tle zmysłowo gra saksofon) czy sceny z klasycznego thrillera (burza, błądzenie po ciemnym korytarzu). Czytelnicy-bohaterowie wrzuceni w stylistyczny wir, jakby przeczuwając zbliżający się koniec, stawiają sobie pytanie: a ja, czy nie jestem postacią fikcyjną? Zza kadru zdaje się wtórować im rechot heglisty: „If you have a good theory, forget about the reality”. Tryumf fikcji okazuje się zupełny.

Obecność dyskursu, obnażenie pouvoir de l’ecriture nie rozsadza jednak filmu Ozona. Choć widz ma przed oczyma karty wyłożone na stół, nie sądzi, że gra dobiegła końca. Reżyser w porę dał bowiem do zrozumienia, że nawet realizm początkowych ujęć był tylko konwencją. Przedmiotem półtoragodzinnej dyskusji miedzy nauczycielem a uczniem pracującym nad opowieścią jest nie tylko planowany bieg wydarzeń, ale także sposób mówienia o nich. Nic wiec dziwnego, że w ostatecznym rozrachunku tym, co zachwyca bohaterów, jest nie tyle świat cudownie zmultiplikowany w fikcji, ile harmonijne współistnienie rożnych poetyk.

Film: 

„U niej w domu”, reż. Franҫois Ozon, Francja 2012, dystr. Kino Świat.

* Konrad Niemira, student IV roku Instytutu Historii Sztuki UW. Interesuje się teoriami reprezentacji wizualnej i związkami literatury ze sztuką w XIX wieku. Publikował w „Rerum Artis”.

„Kultura Liberalna” nr 229 (22/2013) z 28 maja 2013 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ
(22/2013)
28 maja 2013

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj