0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > JASINA: Pochwała surrealizmu....

JASINA: Pochwała surrealizmu. O „Wielkim Gatsbym” Baza Luhrmanna

Łukasz Jasina

Pochwała surrealizmu. O „Wielkim Gatsbym” Baza Luhrmanna

Przyznać muszę, że przed polską premierą „Wielkiego Gatsby’ego” w adaptacji Baza Luhrmanna denerwowałem się wielokrotnie – i nie było to wyłącznie wynikiem zniecierpliwienia przedłużającym się oczekiwaniem na dzieło regularnie zapowiadane przez kinowe zwiastuny. Niepokoiły mnie potencjalne „roszczenia” ze strony widzów. Szczególnie miłośnikom melodramatów, pragnącym kolejnej wersji w stylu zrealizowanego kilka lat temu filmu telewizyjnego z Mirą Sorvino w roli Daisy, marzyły się zapewne szerokie schody, piękne toalety i wnętrza oraz romantyczny DiCaprio przypominający Redforda (który zresztą Gatsby’ego zagrał prawie równo czterdzieści lat temu w filmie Jacka Claytona). Filmoznawcze leksykony wymieniają zresztą kilka adaptacji „Wielkiego Gatsby’ego”, a ich komparatystyka jest przedsięwzięciem ciekawym samym w sobie. Mamy tu i wersję niemą (1926), na którą wpływ miał sam Francis Scott Fiztgerald, zarabiający na chleb jako hollywoodzki scenarzysta; wersję z 1949 roku, kiedy nie tylko rozpoczynała się pierwsza faza mody retro na lata dwudzieste, lecz także ponownie odkryto autora literackiego pierwowzoru; wreszcie wspomniany już film z roku 1974, kiedy to po raz kolejny miłość do lat dwudziestych narastała jak paroksyzm w kinematografiach całego świata.

Z „Gatsbym” jest więc trochę tak jak z klasykami filmowej popkultury, czyli Sherlockiem Holmesem i Anną Kareniną albo z mitami greckimi czy Biblią – każda kolejna epoka filmowa przenosi je na ekran po swojemu, a rezultaty zdają się mówić więcej o momencie, w którym je kręcono, niż o czasach, z których wyrastały pierwowzory. Jaki zatem jest „nowy Gatsby”? Jaki motyw popkulturowy zwycięży i co z naszej rzeczywistości do tej adaptacji przeniknie? Czy nie jest tak, że naszą epokę reprezentuje w dziele Luhrmanna jedynie trójwymiarowy obraz i techniczna biegłość, która – jak twierdzą niektórzy – wypiera z kina inne wartości.

Igranie z kanonem

„Wielki Gatsby” przede wszystkim kontynuuje estetyczne koncepcje Luhrmanna, który od dwudziestu lat buduje swoje filmy w bardzo szczególny sposób. Dominuje w nich umowność, sztuczność, nominalność oraz przesycenie najpowszechniejszymi w danym momencie elementami kultury popularnej. Trylogia „Roztańczonego buntownika” (1992), „Romea i Julii” (1996) i „Moulin Rouge!” (2002) była nawet wprost prezentowana jako przeniesione na ekran dzieło umowno-teatralne (sekwencje początkowe otwierała czerwona kurtyna). Nawet twórcy typowego rozrywkowego filmu hollywoodzkiego w rodzaju „Olimpu w ogniu” udają z reguły, że snuta w nim narracja jest prawdziwa – dzięki czemu widzowi łatwiej identyfikować się z bohaterami. U Luhrmanna nie ma nawet tej odrobiny udawanego realizmu; jego świat – mimo że oparty na historiach z rzeczywistego świata – ulokowany jest w entourage’u całkowicie odrealnionym, umownym i zaprojektowanym na podobieństwo scenicznych dekoracji. Jak w średniowiecznych misteriach czy jarmarcznym teatrzyku z początku minionego stulecia – mamy za zadanie oglądać bajeczkę i się nią wzruszać.

THE GREAT GATSBY

„Wielki Gatsby” to doskonały przykład tej wizji. Cały film pełny jest straszliwie soczystych kolorów, rozedrgań i zwolnień, gigantycznej ilości zbliżeń, hip-hopu w scenach zbiorowych, krzykliwej charakteryzacji – ogólnie każdej możliwej formy przesady. Montażu z kolei nie powstydziliby się panowie od wideoklipów Madonny. Tak jak w poprzednich filmach Luhrmanna – widza cały czas coś bije po oczach. Poza wykorzystaniem techniki 3D i innych wynalazków, które pojawiły się w użyciu od czasu ostatniego obrazu reżysera – „Australii” (2008) – film ten wnosi przy tym zasadniczo niewiele nowego. Na artystycznej drodze swego twórcy jest nawet regresem. „Australia”, mimo całej melodramatyczności i upozowania na film z początku lat czterdziestych, dość rzetelnie odnosiła się do podejmowanej tematyki, czyli relacji rodzimej ludności kontynentu i jej białych panów oraz wojny z Japonią. „Wielki Gatsby” zdaje się stanowić powrót do beztroskiej bajkowości „Moulin Rouge!”: teledyskowy montaż, współczesność muzyki czy wiele scen zbiorowych, które wyglądają – mówiąc oględnie – prawie identycznie. Czy jest zatem o czym pisać?

Poszukiwanie spoiwa filmu prowadzi do dość dziwacznego wniosku, że tym, co go cementuje, jest zasadniczo brak takiego motywu. Można wprawdzie czytać wizję Luhrmanna z perspektywy przemian społecznych, jakie następowały w Ameryce w latach dwudziestych, podkreślać różnicę miedzy kolorowym światem willi bogaczy i dantejskim przedmieściem biedaków – albo też metodą nieśmiertelnego Freuda analizować psychikę głównych bohaterów. Cóż, nie będzie to nic, czego nie było we wcześniejszych adaptacjach i samej książce. Co więcej, permanentna stylizacja i estetyzacja nie wydają się narzędziami odpowiednimi do dyskusji na temat moralnego i ekonomicznego stanu społeczeństwa okolic Nowego Jork tuż przed Wielkim Kryzysem. Można zaryzykować stwierdzenie, że film wydaje się jedną wielka zabawą, w której reżyser podjął co prawda powszechnie znany wątek, ale przy przenoszeniu go na ekran zajął się już tylko permanentnym igraniem z widzem i własnym dorobkiem artystycznym. Mogło to się okazać głęboką pułapką. Formuła polegająca na włączaniu powszechnie rozpoznawanego składnika kulturowego kanonu w surrealistyczny świat reżysera nie może się przecież sprawdzać w nieskończoność. W pewnym momencie trzeba sobie zadać pytanie: czemu ma to służyć? Oczywiście – poza zamierzeniami ściśle artystycznymi . Oto paradoks: estetycznie przeładowany film, do tego jeszcze epicko zakrojony, doskonale harmonizuje zawarte w nim elementy rozrywkowego thrillera i melodramatu. Styl reżysera pomaga mu w zapanowaniu nad różnorodną materią. Inną sprawą jest natomiast, na ile możemy się bawić klasycznym dziełem, którego powstaniu towarzyszą przecież swoiste sensy i idee. „Wielki Gatsby” nie jest wszak powieścią wielką „ot tak”. Owszem – adaptowanie jej na kolanach nie ma sensu, ale czy tekst o takiej wadze można traktować tylko jako pretekst do estetyzującej zabawy?

Świętości nie szargać?

Film Luhrmanna pokazuje, jak trudna jest odpowiedź na pytanie, kiedy adaptacja przestaje być adaptacją, a staje się jedynie pogrywaniem „na motywach”. Reżyser nie naruszył przecież dorobku Fitzgeralda intelektualnie – zachował główny wątek fabularny i snuje go tak samo, jak zrobił to autor książki. Wyparował jednak duch powieści – dzieła jak mało które pokazującego, że do przeszłości nie ma powrotu i że raz na zawsze lądujemy w pułapce dokonanych wyborów. „Wielki Gatsby” z roku 2013 odkrywa Fitzgeralda tym, którzy go wcześniej nie znali, ale mistyfikuje głęboką wartość jego powieści. Co lepsze – wierność „literze” czy „duchowi”?

Jestem zdania, że klasyczne motywy literackie winny być przekształcane zgodnie z wzorcami współczesnymi, aby mogły wejść do skarbczyka estetycznego przeciętnego widza. Wielkim zwycięstwem reżysera jest pogodzenie za pomocą surrealistycznej konwencji treściowego ładunku powieści i współczesnych inspiracji. Powieść sprzed dziewięćdziesięciu lat została napisana od nowa – językiem naszym i naszych czasów. Przestała być li tylko szacownym klasykiem, a stała się traktatem o miłości z roku 2013. Miłość ta jest identyczna jak w roku 1922. Ponosi te same klęski i odnosi te same zwycięstwa. Posługuje się jednak innymi kodami. Jest taka sama, ale inna – inaczej wygląda – choć tak samo boli.

A przy okazji doskonale się bawimy – to także wielka zaleta kina naszych czasów, które nie musi wstydzić się swojego rozrywkowego oblicza.

Film:

„Wielki Gatsby”, reż. Baz Luhrmann, USA 2013.

* dr Łukasz Jasina, historyk kina, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, pracownik Katedry Realizacji Filmowej i Telewizyjnej KUL.

„Kultura Liberalna” nr 231 (24/2013) z 11 czerwca 2013 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ
(24/2013)
11 czerwca 2013

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj