0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Felietony > [Z miasta] Pozorne...

[Z miasta] Pozorne zwycięstwo Krakowa

Magdalena Grzyb

O tym, jak zmienia się Rynek Główny w Krakowie, i o tym, co uznanie wydawnictwa Lonely Planet oznacza dla zwykłych mieszkańców miasta, pisze Magdalena Grzyb.

Wyludniony Rynek Główny

Całkiem niedawno, bo w grudniu mieszkańcy Krakowa pękli z dumy. Otóż francuski oddział wydawnictwa Lonely Planet uznał Rynek Główny w Krakowie za najpiękniejszy plac na świecie. Krakowski Rynek okazał się jest piękniejszy nawet od placu św. Marka w Wenecji. Zaiste godne towarzystwo i trafne porównanie. Wenecja – miasto skansen odwiedzane przez miliony turystów, zaludnione przewodnikami wycieczek, personelem muzeów, hoteli, sprzedawców pamiątek,  a wyludnione przez zwykłych mieszkańców. Największy wydawca przewodników turystycznych na świecie uznaje Kraków za lepszy od Wenecji. Dla turystów. Dla samych Krakowian Rynek i centrum już tak przyjazny nie jest. I z roku na rok coraz mniej.

Zastanowiło mnie, ilu ludzi spośród tych, którzy nie posiadali się z dumy z takiego uznania Krakowa i masowo ogłaszali tę rewelację na swoich facebook’owych profilach, dostrzega to, co się dzieje z centrum Krakowa od kilku lat. Albo wręcz już się stało. Ilu z nich w ogóle bywa teraz na Rynku? Rynek krakowski (i Stare Miasto) krok po kroku z samych Krakowian się wyludniał i stał się miejscem czysto turystyczno-rozrywkowym. Miejscem wydmuszką, pocztówkowym kiczem z infrastrukturą dostosowaną do turystów i mało przystępnym dla zwykłych mieszkańców, którzy mają coraz mniej praktycznych powodów, by tam bywać. I na domiar złego, mają powody, by tam nie bywać.

Kiedy w czerwcu 2013 r. zamknięto Empik na Rynku, pomyślałam sobie, że jakaś epoka się kończy. (Nowa polityka Empiku zakłada rzekomo przeniesienie działalności wyłącznie do centrów i galerii handlowych; czy kompania podąża z duchem czasów, czy sama go dyktuje – sama nie wiem.) Ale kiedy, w którąś listopadową sobotę umówiłam się z kolegą pod Bagatelą o godz. 16 ( wszak drugi po „pod Empikiem” najważniejszy meeting point niegdyś tętniący życiem dniem i nocą) i zobaczyłam, że nikt pod Bagatelą już się nie umawia, z goryczą zdałam sobie sprawę, że TA epoka już się skończyła. Że normalni ludzie już na Rynek nie przychodzą. Bo i za bardzo nie mają po co (chyba że na imprezę lub do knajpy). Sklepy, kina i miejsca parkingowe mają w galeriach handlowych, świątyniach konsumpcjonizmu a nie historycznym centrum. Pracę – w biurowcach na obrzeżach Krakowa. Mieszkania – na nowych grodzonych osiedlach przyklejonych do starych. Po co więc przychodzić na Rynek, jeśli oprócz problemów z parkowaniem, utrudnień w ruchu, restauracji, klubów nocnych, kilku teatrów i rzesz turystów już prawie nic tam nie ma?

Uniwersytet Jagielloński większość kierunków przeniósł na kampus na Ruczaju, więc i studentów trudno uświadczyć. Mało kto mieszka w obrębie Rynku (niech przemówią liczby: w 1961 r. na Starym Mieście mieszkało 52 tys. ludzi, w 2003 r. zaledwie 5 tys.). Warunki lokalowe średnie, ceny nieruchomości wygórowane, a właścicielom kamienic bardziej opłaca się wynająć mieszkania i kwatery dla turystów. Wystarczy przejść się ulicą Grodzką czy Floriańską, żeby zobaczyć jaka infrastruktura króluje: hotele, hostele, apartamenty dla turystów, eleganckie restauracje i „demokratyczne” kebabiarnie, sklepy z tandetnymi suwenirami, sztuczną biżuterią, bursztynowi jubilerzy, drogie lub dziwaczne butiki, kantory i alkohole 24h. Często, i już nie tylko w wakacje, z trudem w ogóle można usłyszeć język polski. Tak więc nie dość, że nikt już w obrębie Plant nie mieszka, to i nie pracuje, nie uczy się ani nie załatwia żadnych spraw. Ścisłe centrum Krakowa (wraz z Kazimierzem) stało się miejscem wyłącznie turystyczno-rozrywkowym. Brakuje tylko kasyn i ulic czerwonych latarni.

Nie brakuje natomiast przestępstw. Policyjne statystki wskazują, że okolice Rynku Głównego i Kazimierza są najniebezpieczniejszymi w całym Krakowie. Nic dziwnego. Gdzie nie ma stałych mieszkańców, jest duża rotacja ludzi, anonimowość, życie nocne i alkohol, nawet setki kamerek CCTV i patroli nie ochronią nas przed ryzykiem stania się ofiarą przestępstwa.

Oczywiście to, co się stało z Krakowem nie jest zjawiskiem odosobnionym ani niczym wyjątkowym. Kraków znajduje się w szacownym gronie. Jest na to wręcz specjalny termin – gentryfikacja, czyli gwałtowna zmiana charakteru części miasta. Słówko pochodzące z angielskiego w Polsce dopiero się przyjmuje, a w takiej Hiszpanii funkcjonuje już wyłącznie na określenie tego, co się stało w Grenadzie, Kordobie, Barcelonie (oraz Krakowie), czyli wyludnienie historycznych centrów miast przez mieszkańców i zaadoptowaniu ich ściśle pod potrzeby turystów. Jeśli miasto ma jakąś atrakcję do sprzedania, to stara się wycisnąć z tej atrakcji jak najwięcej pieniędzy. W sumie logiczne. I zgodne z duchem czasów.

A wszystko to dzieje się w zastraszającym tempie. Nie trzeba być rodowitym Krakusem, by na własne oczy dostrzec prędkość i kierunek zachodzących zmian. Nie jestem też aktywistką miejską, (choć może powinnam), lecz i we mnie krew się gotuje, gdy widzę, co władze miasta w międzyczasie czynią. A radni miejscy niczym sześcioletnie dziecko obrażone, że nie dostało meczów na Euro 2012, postanowili zrekompensować sobie porażkę i zorganizować w zamian całe igrzyska olimpijskie! I chciałabym wierzyć, że nie tylko po to postanowili poszerzyć strefę płatnego parkowania o wielkie połacie miasta, by mieć fundusze na kampanię promującą (209 mln zł ma kosztować samo „ubieganie się” Krakowa o organizację, zaś organizacja 24mld zł) kandydaturę Krakowa jako gospodarza igrzysk, tudzież budowę kolejnych obiektów sportowych, których i tak nie będziemy w stanie utrzymać.

Pierwszy (żenujący) spot reklamowy Krakowa wspaniale obrazuje i łączy tryb myślenia radnych oraz gentryfikację. A wręcz „wenecjalizację”, tyle że zamiast gondol sunących po kanałach, mamy sportowców sunących po pustych (wyludnionych) ulicach Krakowa pokrytych śniegiem wyprodukowanym planowo za, bagatela, 56 mln zł.

Nie chodzi mi o to, że strefa płatnego parkowania jest zła. To nie jest przedmiotem mojego lamentu, aczkolwiek warto może wpierw pomyśleć na przykład o usprawnieniu transportu publicznego, tak by mógł być realną alternatywą dla poruszania się po mieście samochodem (zwłaszcza dla mieszkańców nowych osiedli, na które nie zawsze można dojechać tramwajem, a autobus kursuje co 40min.). Warto może również czasem wyjść ze swoich butów i dostrzec, na jakie szersze zjawiska nakładają się (a wręcz się do nich przyczyniają) konkretne decyzje włodarzy miasta, zadać sobie pytanie (a może i próbować znaleźć odpowiedź), czy aby na pewno tego chcemy dla naszego miasta. Czy na pewno chcemy, żeby Kraków był lepszy od Wenecji i Soczi? Może w ogóle warto pomyśleć o mieszkańcach i ludziach, a nie tylko o zarabianiu pieniędzy i mrzonkach o igrzyskach.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 266

(7/2014)
17 lutego 2014

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj