0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > Serial na żywo...

Serial na żywo z końca świata. O „Klątwie, odcinkach z czasu beznadziei” Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego

Piotr Drygas

Nie będzie rewolucji – ale Klątwa, której skutki odczuje Polska, nie przejdzie bez echa. Monika Strzępka i Paweł Demirski mierzą się nie tylko z treścią zbliżającej się apokalipsy na ziemiach polskich, lecz także z bardziej nieoczywistą formułą serialu teatralnego, dotąd nieznanego w rodzimym teatrze.

Siadając na krześle teatru IMKA, delektując się twardym tablo zachwalającym starania pewnego dewelopera o przywrócenie czaru dawnej Warszawy, trudno przewidzieć, że za chwilę na scenie rozegra się największa katastrofa w dziejach Polski. Może niepokojący mężczyzna wyłaniający się zza czerwonej kanapy stanowi ten zły omen, gdy najpierw rzuca na wpół fanatyczne, zaprawione antysemicką nienawiścią oskarżenie w stronę „klasy posiadającej”, reprezentowanej przez pojawiającą się na scenie Młodą Parę arystokratów, a następnie widowiskowo podrzyna sobie gardło. Na szczęście już po chwili słychać pierwsze wybuchy śmiechu: najpierw ze strony samej Młodej Pary, a z czasem do rechotu dołącza się widownia. Napięcie stopniowo opada, można włączyć dynamicznie zmontowaną czołówkę. Ale to dopiero początek.

Najnowsza premiera najgłośniejszego duetu polskiego teatru: Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego to pod wieloma względami doskonale przygotowany kolejny teatralny szok. W odcinku pierwszym pt. „Don’t mess with Jesus” teatralnego serialu „Klątwa, odcinki z czasu beznadziei” nie będziemy jednak świadkami tak rewizyjnego ruchu, jakiego próbowali dokonać w swoim niedawnym projekcie „Dario Fo przesłał instrukcje”. Wiele z zabiegów scenicznych, skonstruowania dynamiki dialogów czy sposobu korzystania z płaszczyzn czasowych dramatu mieliśmy już okazję obserwować chociażby w „Niech żyje wojna!”, „W imię Jakuba S.” czy w „Położnicach”. W tym wypadku akcent na to, co charakterystyczne dla nowego dzieła duetu, kładzie się na formule – serial teatralny, pierwszy w Polsce, który ma być odpowiedzią na zwiększające się znaczenie seriali telewizyjnych w przemyśle filmowym – pod względem zarówno komercyjnym, jak i artystycznym. Żeby nie zgubić się w apokaliptycznym zamieszaniu, jakiego przez 2 godziny i 40 minut widz będzie świadkiem, proponuję prześledzić te tropy, które jeszcze przed premierą spektaklu pozostawiają autorzy. A o czym mówią? Między innymi o szukaniu pierwotniejszego języka docelowego dla Polaków, nazywającego świat w momencie jego rozpadu, o Jezusie, jakiego zamierzają nam zafundować, czy wreszcie o swoim zainteresowaniu serialami, z których wypływa cały projekt.

„The World is Changing” 

Jaką to apokaliptyczną wizję rysuje „Klątwa”? Wszyscy parlamentarzyści (poza jednym, nieudolnym pośle lewicy) zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Głowa państwa, media i duchowni skonfundowani sytuacją próbują zadawać pytania (często samym sobie), na zmianę miotając się po Polsce, a niektórzy nawet otrzymują nowego lokatora duchowego do swojego ciała. Wampiryczni dziedzice arystokracji odzyskują „miasto na własność”, korzystając z tarota i okultystycznych znaków i zapowiadając „nowy sabat dobrych domów”. Niewidoczny na scenie lud na zmianę raduje się, gniewem kipi, to się trwoży… takie przynajmniej chodzą plotki. No i przyszedł Jezus, dla którego miłość czy miłosierdzie to jakieś homoseksualne wynalazki, a wszystko wskazuje na to, że naprawdę lubi przemoc. Dzieje się. Ale czy to wystarczy, by za Jezusem zawołać „The World is Changing”?

Strzępka i Demirski swoją wizję apokaliptyczności budują z dwóch przeciwstawnych sobie bloków skojarzeń. Czasoprzestrzeń niepokoju zbudowana została z dominującego w scenografii terenu zalanego wodą, ograniczonego prawdziwym wałem z worków z piaskiem – chociaż pozornie proste odwołanie do stałej i cyklicznej katastrofy, jakim są kolejne klęski powodziowe w Polsce, ustawia reakcje skojarzeniowe – świat Klątwy przypomina aktualny stan zagrożenia i składa się ze znanych, powtarzających się już znaków. Nadpalony manekin przywołuje podobne automatyczne konotacje. Drugi blok, niejako w kontrze do poprzedniego, odsyła nas do językowego humoru, bazującego na łatwo rozpoznawalnych zabiegach: korzystaniu ze znanych w naszej kulturze klisz historycznych i społecznych, dobieraniu jako obiektów żartów osób z aktualnego świata politycznego, w wieloznacznych grach językowych przechowujących rejestry z przeciwstawnych porządków – jak choćby niektóre zdania Jezusa, migrujące z języka biblijnego do świata popkultury.

Jezusa nie trzeba nakłaniać dwa razy, sam pojedzie do Brukseli i każdego socjaldemokratę ustawi, chociażby miał ich wszystkich wysyłać do piekła.

Piotr Drygas

Publiczność reaguje na to wszystko poczuciem grozy i wesołości zarazem – Strzępka i Demirski przyzwyczaili nas do takich odczuć, celując w wywoływanie antagonistycznych i nagłych emocji. Zabieg ten doskonale komponuje i porządkuje tematykę spektaklu o apokalipsie na ziemiach polskich. Duet pokazuje, jak bardzo każda kolejna katastrofa w Polsce odsłania wspólne pole intuicyjnych skojarzeń, jak bardzo kieruje wspólnotę w świat pozornie irracjonalnych koniunkcji, przekazujących w rzeczywistości konkretne spostrzeżenia o naszej wyobraźni historycznej czy wizji polityki i wspólnoty. Język lęku i absurdalnego dowcipu spektaklu nie pozostawi żadnego widza obojętnym. Nie byłoby to jednak możliwe bez naprawdę dobrze poprowadzonej gry aktorskiej. Krzysztof Dracz jako Prezydent i jednocześnie Redaktor Naczelny, współdzielący naraz ciało i żonę (którą gra Alona Szostak, dająca w trakcie spektaklu popis wokalnych umiejętności jakby wyjętych z sali operowej); Dobromir Dymecki jako fenomenalny, półnagi i okaleczony Jezus; Klara Bielawka grająca wampiryczną arystokratkę układającą tarota, która staje się na chwilę Maryją i zdziecinniałą katechetką straszącą piekłem; Anna Kłos-Kleszczewska w wyczerpującej fizycznie roli dziennikarki opętanej duchem Pawłowicz; Radomir Rospondek grający przerażonego i komicznie znerwicowanego, jedynego ocalałego posła; w końcu Paweł Tomaszewski jako arystokratyczny dziedzic i kamienicznik, wykonujący zapadające w pamięć Space Oddity Davida Bowiego – to głównie dzięki nim spektakl wywołuje naprawdę żywe emocje i utrzymuje zainteresowanie widza przez cały czas.

Czy Jezus rozdaje wszystkie karty? 

W jednym z materiałów prasowych Monika Strzępka zastrzegała, że Jezus, który w spektaklu ponownie przychodzi na świat, przyniesie rozczarowanie i zdziwienie. Nie na takiego mesjasza się pisaliśmy! Ale czy nie pisaliśmy innym takiej sprawiedliwości? Ten fanatyczny gniew, ta kipiąca furia towarzysząca każdemu działaniu Jezusa, gdy rzuca innymi bohaterami niewidzialną siłą czy wtłacza ich dusze do innych ciał, czyni z niego idealnego Zbawiciela. Czyż każdy rozczarowany zepsuciem doczesnego, skomercjalizowanego świata cywilizacji śmierci nie chciałby spuścić na Państwo Ziemskie takiego Sędziego, by wreszcie rozprawić się z Wiecznym Babilonem raz na zawsze? Jezusa nie trzeba nakłaniać dwa razy, sam pojedzie do Brukseli i każdego socjaldemokratę ustawi, chociażby miał ich wszystkich wysyłać do piekła; sam wykrzyknie „Co wyście zrobili z moim Kościołem!”, przesłuchując struchlałą elitę polityczną i medialną, i w końcu, co najważniejsze, zapowie, że na poprawę jest już za późno, czas się skończył. Jego siła nie zna granic, chociaż manifestuje się niekiedy całkiem przyziemnie. W końcu jaki mesjasz zajmuje się przejmowaniem gazet i zwalnianiu redaktora naczelnego? Tylko dzięki ciągłemu balansowaniu między tymi dwiema stronami mesjasza – zanurzoną w świecie konkretów, najbardziej namacalną a manifestującą się nadprzyrodzonymi mocami, które ma do swojej dyspozycji, gdy na zawołanie i na parę chwil wysyła ludzi do piekła, by doświadczyli już w doczesności skali męki wiecznej, czy też podaje wszystkim żyjącym ich daty śmierci za pomocą numeru telefonu, który ma do nich zadzwonić – Jezus jest naprawdę przerażający i, co najważniejsze, naprawdę wszechmocny.

klatwa4

Teatr Laznia Nowa, spektakl „Klatwa”, rezyseria Monika Strzepka Fot. Tomasz Wiech

Właśnie dlatego, w tak jednoznacznie sprawczej i niekontrolowanej roli Jezusa, zdumiewa już od samego początku współistniejący obok niej drugi wątek nadprzyrodzony. Rodziły się we mnie obawy, jak to połączenie zostanie rozwiązane. Składa się na nie działalność dziwnej pary arystokratów, którzy cały czas odwołują się do jednego porządku pozwalającego na przewidywanie wydarzeń – tarota. W pewnym momencie odpowiedź na pytanie: „co mówią karty?” stanie się ważniejsza i będzie oferowała pewniejsze wytłumaczenie niż odpowiedź na analogiczne pytanie: „co mówią fakty?”. Co znamienne, wiedźma-arystokratka stawiająca tarota przyznaje, że tylko w wypadku rewolucji francuskiej i rewolucji bolszewickiej karty nie umiały dać satysfakcjonującej odpowiedzi. To wrażenie dziwnej, okultystycznej mocy, dającej siłę do działania w celu odzyskiwania swojej własności, potęguje osobliwy „sabat dobrych domów” i układająca się w niespotykany klucz-znak linia łącząca nieruchomości odzyskiwane przez kamienicznika. Inni bohaterowie sami również zaczynają szukać wiedzy w tej irracjonalnej sile.

Dopiero zderzenie tych dwóch nadprzyrodzonych porządków, mesjańskiego i okultystycznego, rodzi podstawowe pytania. Jezus bowiem zaznacza, że wierna mu pozostaje jedynie arystokratyczna para, oni tylko zachowali dla niego wiarę. Zadziwiające, nawet jeśli odwołać się do wspólnych ech językowych, którymi posługują się Jezus i dziedzic („miasto na własność” i „moim kościołem”, który już brzmi jak „kościołem – moją własnością”), że wybór mesjasza pada na wiedźmę-wróżkę i kamienicznika-wampira. Choć może właśnie Paweł Demirski, odwołując się do konotacji rozdzielonych porządków i ich języków, znów buduje unię wiary „w starą krew”, w boży pokój fundowany przez arystokrację i dziwne, tajemne praktyki zmierzające do tego, by znowu urządzić światu feudalną „ochronkę”. W końcu w Jezusie sporo z czarownika, skoro rozporządza duszami innych postaci, choćby Redaktora czy posłanki Pawłowicz, i wciela je wedle swojej kapryśnej woli, a następnie… tańczy electro buggy.

Jednak to połączenie nadal rodzi więcej niepewności. W końcu ostatnie wydarzenie pierwszego odcinka, swoisty cliffhanger, to masowy mord na księżach, na który Jezus już wcale nie tak sprawczo odpowiada „A więc zaczęło się”. To za mało, by zacząć podważać dotychczasowy porządek, oparty na konfrontacji zagubionego i pozbawionego sensu świata elit i jednoznacznej, niszczycielskiej potęgi mesjasza. Jednak już wcześniej spektakl podsuwa pewne ślepe plamki – tarot nie obejmuje rewolucji, lud funkcjonuje tylko w kontekście plotek i pogłosek, a nad jego przemocą nikt nie ma kontroli, nawet Jezus. W takim kontekście pytanie: „czy Mesjasz zstąpił na ziemię, by dokonać apokalipsy?” trzeba skonfrontować z innym pytaniem: „czy wobec takiego Zbawiciela może zaistnieć konkurencyjna siła?”. Co stanie się ze światem i ludźmi w czasie niepewności i beznadziei powtórnego przyjścia Jezusa na świat? Pierwszy odcinek nie da żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi na oba pytania, ale do tego najpewniej może posłużyć całość serialu. Tyle że właśnie „serialowość” najnowszego dzieła Strzępki i Demirskiego stanowi najbardziej problematyczny element „Klątwy”.

Klątwa ambitnego serialu 

Formalne zabiegi, mające na celu sprzęgnięcie serialu z dziełem teatralnym, są jasno widoczne i na pierwszy rzut oka się sprawdzają. Telewizyjna czołówka i pierwsza scena, z krótkimi i dynamicznymi dialogami wprowadzającymi większość bohaterów, zakończona dramatyczną opowieścią o pierwszej wielkiej katastrofie, upodabnia rozpoczęcie spektaklu do „Pilota” – pierwszego odcinka serii, który ma stanowić jednocześnie przedstawienie postaci, intrygi, zarys dramaturgii, charakteru serialu, wreszcie powinien zachęcić widzów (i sponsorów) do pozostania przy serii. Dalej analogiczną rolę upodobnienia formalnego do serialu spełniają przejścia między aktami za pomocą na żywo wykonywanych piosenek i połączonych z nimi ściemnieniami, a także napisy końcowe.

Moim zdaniem to stanowczo za mało na osiągnięcie skutecznego efektu serialowości w teatrze. Co więcej, pewne mechanizmy, tak niezbędne dla serialowego sukcesu, w najnowszym spektaklu Strzępki i Demirskiego nie działają tak, jak powinny. Niestety, nie buduje się napięcia, jakie powinno istnieć między postaciami i tak samo – między ich losem a zainteresowaniem widzów. Postacie „Klątwy” zostają w większym stopniu podporządkowane logice języka dramatu, który wybija się na pierwszy plan – a ciągłe wypowiadanie jednej, choć niezwykle ciekawej gry językowej, utrudnia jednak zbudowanie indywidualizmu i pewnej fabularnej odrębności bohaterów. Po prostu nie można przejąć się losem bezimiennych postaci, miotanych na zmianę to językiem, który muszą wykrzyczeć do siebie nawzajem i do widzów, to nadprzyrodzonymi siłami fabuły. Nie dynamiczne decyzje bohaterów kształtują kolejne wypadki, nie pragnienia zawarte w relacjach z innymi postaciami kierują dialogami. Pierwszy odcinek „Klątwy” rysuje naprawdę ciekawe uniwersum, które może pomieścić bez problemu dłuższą narrację, podtrzymując zaciekawienie publiczności. Jednak sposób rozpisania postaci i podporządkowania ich dramatowi budzi obawy, czy faktycznie uda się stworzyć tak charakterystyczne dla serialu oczekiwanie widza i wręcz emocjonalne przywiązanie do konkretnych bohaterów.

klatwa5

Teatr Laznia Nowa, spektakl „Klatwa”, rezyseria Monika Strzepka Fot. Tomasz Wiech

Jest to dla mnie kluczowe pytanie. Pod wieloma względami to, co w „Klątwie” jest podobne do już znanej twórczości duetu, bywało skądinąd ciekawiej realizowane: korzystanie z języka składającego się z rozbitych stref wyobrażeniowych polskiej kultury i historii lepiej realizowała chociażby „Niech żyje wojna!”; radykalizm wizji wspólnoty (i jej problemów), który dawał widzowi tak dużo skrajnych i niesamowitych emocji, widzieliśmy w „W imię Jakuba S.” – zapewne można, niestety, jeszcze wymieniać dalej. Stąd moja ciekawość przed premierą skupiała się na serialowości, choć może bez fanatycznego śledzenia, na ile rozpostarty w fotelu Prezydent przypomina Franka Underwooda z „House of Cards”, a opętania wskazują na podobieństwo do „American Horror Story”. Sposób, w jaki Monika Strzępka i Paweł Demirski poprowadzili pierwszy odcinek z czasów beznadziei, nie wystarczy jednak, by zbudować właśnie to charakterystyczne oczekiwanie na kolejny odcinek, ten niepokój zmuszający do oglądania całej serii jednego wieczoru i przywiązanie widza do postaci. Jeśli z jakiegoś powodu czuję niedosyt, może wręcz rozczarowanie, to właśnie dlatego, że pierwszy odcinek w zbyt małym stopniu wskazuje na całą serię: zabrakło serialowego napięcia między bohaterami i ich pragnieniami a machiną fabuły i dynamiką przedstawianego świata. W teatrze IMKA można było zobaczyć naprawdę świetnie zagrany spektakl, w którym pewne kluczowe pomysły już gdzieś widzieliśmy, którego atmosfera między absurdalnym humorem dialogów a przejmującymi grozą znakami z łatwością udziela się widzowi, niestety nie stworzy nowej jakości w twórczości Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Pozostałe ważne pytania: o elementy związane z jakością serialu i jego oddziaływaniem na całe dzieło, o to, jaki cel krytyczny stawia w swojej apokaliptyczności „Klątwa”, a nawet jak bardzo dawne wyróżniki charakteryzujące twórczość najbardziej bezkompromisowego duetu polskiego teatru muszą zostać zweryfikowane – będzie można zadać dopiero po premierze ostatniego, czwartego odcinka tej serii.

Czy język i formuła sceniczna, jakimi posługują się Strzępka i Demirski, pozwalają na serialową rewoltę w polskim teatrze? Czy Jezus jest prawdziwym Mesjaszem? Czy lud pokusi się jednak o rewolucję? I w końcu: czy Krystyna Pawłowicz odzyska ciało?

Tych i innych pytań ciąg dalszy nastąpi.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 272

(12/2014)
25 marca 2014

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj