0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > Brytyjski ból. „Droga...

Brytyjski ból. „Droga do zapomnienia” Jonathana Teplitzky’ego

Łukasz Jasina

W „Moście na rzece Kwai” śmierć reprezentowana była przez szybkie zejścia od kul oraz krzyże przy torach, a tortury – przez kilka chwil w gorącym karcerze. Teplitzky nie ucieka natomiast od pokazania bezsensu wojny – przeobrażania się młodych i niewinnych chłopaków w pełne traum jednostki chorobowe.

Kinematografia często służy rozliczaniu różnego rodzaju narodowych traum z przeszłości. Robią to ciągle Amerykanie i Rosjanie (i to w filmach tak różnych jak „Sztandar chwały” Clinta Eastwooda czy „Dziewiąta kompania” Fiodora Bondarczuka), robimy to też i my – o czym świadczy choćby ostatni wysyp filmów o powstaniu warszawskim. Trend ten nie mógł nie rozwinąć się w Wielkiej Brytanii, bowiem wbrew stereotypom, które mógłby żywić przeciętny Polak, jej mieszkańcy mają sporo do przepracowania – z dwudziestowieczną katastrofą ich niegdysiejszego imperium kolonialnego na czele. Szczególne miejsce w pamięci o brytyjskich porażkach zajmuje klęska w Azji Południowo-Wschodniej podczas drugiej wojny światowej, a zwłaszcza upadek Singapuru. Twierdza ta (która niewiele wspólnego miała z dzisiejszym państwem-miastem) była symbolem pax britannica, a w 1941 r. stała się sceną największej obok Dunkierki tragedii w wojennych dziejach Anglików. Zaatakowana przez Japończyków mogła się bronić długo, ale została poddana zaledwie po tygodniu. Tysiące żołnierzy podążyło do niewoli, gdzie jako kolonizatorzy traktowani byli źle – choć i tak znacznie lepiej od Tajów, Malajów czy Birmańczyków.

THE RAILWAY MAN

Anglia wprawdzie ostatecznie wygrała wojnę, lecz swojego autorytetu w regionie już nie odzyskała, a kilka lat później Malaje i Singapur utraciła. Pozostały tam za to groby jeńców wojennych, a we znaki zaczął się dawać brak rozliczeń z Japończykami, którzy szybko stali się sojusznikami w zimnej wojnie i potężnym partnerem gospodarczym. Ponadto, schowani za wybuchami atomowymi w Hiroszimie i Nagasaki mistrzowie japońskiej polityki historycznej stworzyli mit narodu ofiar. Poczucie niespełnienia tliło się więc w Wielkiej Brytanii i owocowało między innymi dziełami filmowymi. Wybitnymi – lub całkiem porządnymi, takimi jak najnowszy obraz Jonathana Teplitzky’ego.

 Czterdzieści lat wojny

Oparta na autobiograficznej książce Erica Lomaxa „Droga do zapomnienia” (a właściwie „The Railway Man” – metaforyczne zalety tytułu oryginalnego zniknęły, całkowicie przytłoczone przyziemnością wersji polskiej) jest filmem, którego inspirację twórczością Davida Leana – „Spotkaniem” (1945) oraz „Mostem na rzece Kwai” (1957) – uznać należy za oczywistą. Fragmenty ukazujące powojenne życia bohatera pełne są nawiązań czy wręcz bezpośrednich cytatów z pierwszego z tych obrazów: począwszy od sceny, gdy Eric Lomax poznaje swoją przyszłą żonę na dworcu kolejowym, po fascynację samymi pociągami, które u Leana były bohaterami same w sobie. Lomax i jego żona – choć grani przez hollywoodzkie gwiazdy (Colin Firth i Nicole Kidman) – są na wskroś zwyczajnie brytyjscy i niezwykle mocno przypominają postaci melodramatu sprzed lat.

Jeszcze większy wpływ autora „Spotkania” uwidacznia się w retrospektywnych sekwencjach wojennych. Bohater „Drogi…” jako jeniec zapędzony zostaje przez Japończyków do niewolniczej pracy przy budowie linii kolejowej Rangun–Bangkok. To jakby „Most na rzece Kwai” po latach, z tą drobną różnicą, że obraz Teplitzky’ego jawi się jako znacznie bardziej naturalistyczny, a do tego wykazujący mniej zrozumienia dla japońskich racji. Przekaz prosty: ofiarami są Brytyjczycy – i tylko oni. Tym, co dodatkowo różni Leana i Teplitzky’ego, jest skala. Dzieło z 1957 r. było pod każdym względem monumentalne, epickie. Współczesny twórca skupił się zaś na „małej tragedii” głównego bohatera. Leanowski Nicholson był wprawdzie torturowany, ale w bardzo „estetyczny” sposób – ot, spocił się w upalnym karcerze, gdzie go na kilka chwil zamknięto. Śmierć była w „Moście na rzece Kwai” reprezentowana co najwyżej przez szybkie zejścia od kul oraz krzyże przy torach. Teplitzky nie ucieka od pokazania bezsensu wojny – przeobrażania się młodych i niewinnych chłopaków w pełne traum jednostki chorobowe. Oficerowie, którzy znaleźli się w sytuacji takiej jak Nicholson, nie mają nic z jego sznytu i godności. Odebrał im ją czterdziestostopniowy upał, brak wody i bambusowe kijki strażników. Ludzie umierają na naszych oczach, a tortury widać wyraźnie. Jeżeli Leanowski opis piekła przypomina Auschwitz Kossak-Szczuckiej, to u Teplitzky’ego nasuwa się porównanie z Borowskim.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Lomax i tak miał szczęście – wielu oficerów i szeregowców zginęło, a jemu udało się wrócić do domu. Przez kilka dekad, próbując uciekać przed wspomnieniami, żył jednak w swoim świecie. Pociąg, którym przewożono jeńców z Singapuru do dżungli, a także składy kursujące budowaną przez nich linia kolejową, stały się dla niego przedmiotem obsesji, która po powrocie Anglii przybrała postać uczenia się na pamięć rozkładów jazdy. Przeszłość nie dawała o sobie zapomnieć. Nie pomogło ani małżeństwo, ani wsparcie towarzyszy z klubu weterana. Dopiero samobójstwo kolegi (znakomity Stellan Skarsgård), który pozornie lepiej ukrywał swoją traumę, oraz groźba rozpadu małżeństwa zmusiły Lomaxa do działania – trzydzieści pięć lat po wojnie.

Położone w Tajlandii więzienie japońskiej policji politycznej Kemptai, w którym go torturowano, zamieniono w muzeum martyrologii ofiar cesarstwa. Nam, którzy przeżyli na własnej skórze trudny proces pojednania polsko-niemieckiego, może się wydać niemożliwe, by po obozie w Oświęcimiu oprowadzał esesman. Standardy Azji Południowo-Wschodniej, były jednak nieco odmienne i pozwoliły na znalezienie tam pracy dawnemu prześladowcy. Upokarzani przez niego za „rzekomą” utratę honoru Brytyjczycy (japoński kodeks wojskowy uważał kapitulację za niegodną) zostali w 1945 r. zwycięzcami, a on sam znalazł się w podwójny sposób w sytuacji swoich ofiar – poddał się, czyli zrobił to samo, za co nimi gardził, a do tego jako jeniec wyparł się swoich działań w czasie wojny. Stworzył wokół siebie mit – mit ofiary systemu.

W latach 80. Anglia mogła być silna i rządzona przez konserwatystów, ale nie bała się zaszłości. Teraz w roku 2014 za sprawą filmu Teplitzky’ego znowu rację ma biały.

Łukasz Jasina

Zakończenie tej historii jest dość proste, a wręcz dziwnie uproszczone Lomax najpierw się mści, używając fizycznej przemocy à la „Śmierć i dziewczyna” Polańskiego, potem jednak wybacza swojemu prześladowcy, który – najwyraźniej – przedzierzgnął się w dobrego człowieka. Obydwaj uznają się za ofiary wojny i decydują na wybór przyjaźni. Całość sprawia wrażenie, jakby wzięto ją z łzawych opowiastek o wybaczeniu po latach.

Ciemne ścieżki pojednania

W rzeczywistości o pojednanie brytyjsko-japońskie nie było tak łatwo. Podobnie jest zresztą z innymi krajami Wspólnoty Narodów zaangażowanymi w tamten konflikt. Po śmierci cesarza Hirohito w 1989 r. podjęta została ogólnoświatowa dyskusja na temat japońskich zbrodni, którą wcześniej tamowała polityczna poprawność oraz dziedzictwo kolonializmu. Teraz, kiedy mocarstwa zachodnie rozliczyły się – przynajmniej relatywnie – z ciemnymi stronami swojej własnej historii, nic już nie blokuje debaty na temat Japonii – jest ona wciąż żywa w Korei, Chinach, na Filipinach, gdzie z rąk japońskich zginęła elita i zniszczona została stolica kraju, oraz w Australii, która poniosła w czasie wojny na Pacyfiku największe ofiary w ludziach spośród krajów Wspólnoty.

Niestety film Jonathana Teplitzky’ego i prezentowany w nim obraz patriotyzmu, identyfikacji narodowej, zdefiniowania „swojego” i „obcego” oraz przedstawienia pojednania jako rzewnego i nie do końca racjonalnego procesu wpisuje się w to, co zauważamy w Europie coraz częściej. Najlepszym przykładem wydaje się być ewolucja kina brytyjskiego, które w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dzięki „Nowej fali” oderwało się do stereotypowych sposobów postrzegania dawnego Imperium. Swoje zrobiły również klasyczne w formie, ale nowoczesne w analizie filmy Leana. Dzięki temu w latach osiemdziesiątych dzieła takie jak: „Gandhi” Richarda Attenborough (1982) czy „Klejnot w koronie” Jima O’Briena i Christophera Morahana (1984) zaprezentowały nowe spojrzenie na imperialną przeszłość, jakże odmienne od prób idealizacyjnych sprzed tegoż Imperium upadku. Anglia mogła być silna i rządzona przez konserwatystów, ale nie bała się zaszłości. Teraz w roku 2014 za sprawą filmu Teplitzky’ego znowu rację ma biały, który wręcz ponosi „brzemię białego człowieka”, że tak wspomnę frazę Kiplinga – piewcy brytyjskiej misji kulturowej w Azji. Dlaczego? To bardzo dobre pytanie, ale odpowiedzieć można na nie tylko hipotezami – i to pewnie dopiero za kilka lat. Może to nawrót do sentymentalnego albo idealizującego traktowania historii? Może wpływ popularności patrzenia na nią z indywidualnych perspektyw?.

Na koniec warto zastanowić się, czy hollywoodzko-pinewoodowskie podejście do historii coś w tym wypadku wnosi? Odpowiedź jest niestety prosta: tak – ale głównie piękno natury estetycznej. Monumentalne, wysokobudżetowe filmy nawet z okrucieństwa w tajlandzkiej dżungli czy zadymionych peronów brytyjskich dworców są w stanie wydobyć symfonię barw cieszącą oko widza. W tym wypadku znowu kłania się klasyk czyli David Lean, który ten sposób pokazywania dziejów wyspiarzy niejako wykreował. I tylko mimochodem dzięki fascynacji filmowym obrazem dowiemy się czegoś o historii – uproszczonej, kalekiej, ale ważnej. Gdyby film był kiepsko zrealizowany, nawet tego byśmy nie osiągnęli. I to jest – przypadkowe, ale jednak – Jonathana Teplitzky’ego zwycięstwo.

 

Film:

„Droga do zapomnienia”, reż. Jonathan Teplitzky, Wielka Brytania, Australia 2013

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 277

(17/2014)
29 kwietnia 2014

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj