0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Felietony > [Myśli] „Jestem odpadem...

[Myśli] „Jestem odpadem atomowym”

Jan Tokarski

Co jest dzisiaj większym niebezpieczeństwem: sprawne arsenały nuklearnych mocarstw czy raczej rosnące ilości atomowego złomu?

Wszyscy wiemy, że wszelkiego rodzaju urządzenia technologiczne z czasem przestają działać należycie. Psują się przyciski w pilocie do telewizora, w samochodzie wyczerpuje akumulator, w fabryce zużywają najprzeróżniejszej maści maszyny. Nikogo nie dziwi więc, że zdecydowaną większość tego typu sprzętów – w szczególności tych, których nie da się łatwo i tanio zamienić na nowy, lepszy model – trzeba regularnie serwisować. Pazur czasu dotyka również sposobu, w jaki funkcjonują urządzenia mechaniczne i elektronika.

Zaczynam od tych banalnych obserwacji, zainspirowany artykułem, jaki ukazał się niedawno na łamach „Tygodnika Powszechnego”, a który poświęcony był zagadnieniu serwisowania… bomb atomowych. Okazuje się bowiem, że większość wyprodukowanych w czasach zimnej wojny głowic od dawna już domaga się przeglądu. W Stanach Zjednoczonych jego dokonywaniem zajmuje się Pantex – do 1989 roku jedna z największych fabryk broni jądrowej na świecie. Dziś – czytamy w „TP” – „40 budynków na liczącym 6,5 tys. hektarów kompleksie pełni inną funkcję. To warsztat, w którym serwisuje się atomowe głowice. I prosektorium, gdzie taka broń jest poddawana ostatniej sekcji”. Miejsce, dodam dla pełnej jasności, skonstruowane w bardzo specyficzny sposób. W razie „pomyłki” (serwisant, jak saper, myli się tu tylko raz) budynek, w którym dokonywany jest serwis, ma zapaść się do środka, tłumiąc tym samym skutki ewentualnego wybuchu.

Nie techniczna omnipotencja i chłodne, przerażająco racjonalne procedury, ale techniczna impotencja i brak jakichkolwiek regulacji są dziś bardziej palącym problemem.

Jan Tokarski

Największe głowice wyprodukowane w czasach zimnej wojny – przekraczające rozmiarami furgonetkę: B53 o sile 9 megaton – zostały już rozbrojone. Ostatnia, powstała w czasach kryzysu kubańskiego, trafiła do „rozbiórki” w 2011 roku. Niemniej jednak Pantex nie jest w stanie serwisować wszystkich bomb na bieżąco – wiele z nich czeka w serwisowej kolejce kilka lub nawet kilkanaście lat. Obecna lista ładunków do demontażu ciągnie się za rok 2030. Co więcej, produkcyjna „wyporność” wspomnianej fabryki to mniej więcej przegląd stu bomb jądrowych w ciągu roku. Popyt na tego rodzaju serwis (a jest on duży ze względów stricte finansowych, utrzymywanie ogromnego arsenału nuklearnego kosztuje masę pieniędzy, zaś im sprzęt jest starszy – tym kosztuje więcej) przerasta wyraźnie jego możliwą podaż. W efekcie więc część głowic, choć formalnie nie znajduje się już w wyposażeniu amerykańskiej armii, „zalega w magazynach jak artefakty z finałowej sceny «Indiany Jonesa»”.

Osobiście odwołałbym się do innego filmowego skojarzenia, do genialnego „Dr. Strangelove albo jak przestałem się martwić i pokochałem bombę” Stanleya Kubricka. To film nakręcony w 1964 roku, a więc w apogeum nuklearnej rywalizacji supermocarstw. W szczytowym momencie zimnej wojny USA miały ponad 30 tysięcy głowic nuklearnych, Związek Radziecki – ponad 40 tysięcy. Rozpatrywane po wielu latach zagrożenie atomowe nie wraca już pod postacią oszalałego wojskowego, który wykorzystuje działające z żelazną precyzją i konsekwencją mechanizmy zarządzania wojną atomową, aby samodzielnie wywołać konflikt na globalną skalę (jak to ma miejsce w filmie Kubricka). Kto wie, czy nie większym niebezpieczeństwem jest istnienie coraz większej masy atomowego złomu. Nie techniczna omnipotencja i chłodne, przerażająco racjonalne procedury, ale techniczna impotencja i brak jakichkolwiek regulacji zdają się bardziej palącym problemem. Owszem, teoretycznie rzecz biorąc, psująca się bomba jest mniej szkodliwa od bomby sprawnej. W przypadku ładunków nuklearnych pewnej erozji ulega nawet samo serce bomby. Pluton, jak każdy pierwiastek promieniotwórczy, rozkłada się nieustannie, jest go więc z czasem w głowicy coraz mniej. Atomowa rupieciarnia pozostaje jednak rupieciarnią atomową właśnie. Co więcej, problem staje się szczególnie niepokojący, gdy pomyślimy o postradzieckim arsenale nuklearnym. Jak wygląda rosyjski Pantex i według jakich standardów serwisują swoje bomby podopieczni Władimira Putina – nie wiadomo…

Najbardziej zastanawiające wydaje mi się jednak w tym kontekście to, czego Wojciech Brzeziński, autor tego niezwykle ciekawego artykułu z „Tygodnika”, w swoim tekście nie porusza. Zdumiewająca wydaje mi się mianowicie nasza naturalna intelektualna skłonność, aby problemem psucia się rozmaitych urządzeń zajmować się o tyle tylko, o ile jest on związany z ograniczeniem zaspokojenia różnorakich naszych pragnień. Dopuszczamy jeszcze do siebie, oczywiście, świadomość tego, że psują się czołgi oraz myśliwce bojowe. Ale że z czasem popsuć się może bomba nuklearna (oraz o tym, na ile tego typu techniczna erozja może być niebezpieczna) – o tym nie myślimy wcale.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 299

(39/2014)
3 października 2014

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj