0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > Krytycy i odmieńcy....

Krytycy i odmieńcy. Relacja z 8. Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

Magdalena Bartczak

Festiwal Pięć Smaków przyzwyczaił już swoją publiczność do różnorodności prezentowanych spojrzeń na Azję. W tym roku perspektywy te mieściły się przede wszystkim w dwóch nurtach: przypomnienia się o tych, których dotknęło wykluczenie oraz zaintrygowania tymi, którzy sami odmawiają wpasowania się w tradycyjne wzory życia.

Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że warszawski Festiwal Filmowy Pięć Smaków, jedyna w Polsce impreza w całości poświęcona kinu azjatyckiemu, z roku na rok wyrasta też na jedną z imprez najlepiej zorganizowanych i – jak mało która – pozwalających widzom w pełni zanurzyć się w świecie, o którym opowiada. Celem organizatorów jest nie tylko zapoznanie polskiej publiczności z kinem dalekowschodnim, lecz także wprowadzenie ich w otaczający je kontekst kulturowy. Wielu festiwalowym projekcjom towarzyszą wykłady, spotkania z twórcami i ekspertami, każdy z seansów poprzedzają nawet azjatyckie reklamy. Jak co roku, program Pięciu Smaków 2014 wypełniony był też projektami towarzyszącymi, m.in. sekcją Azja w Obiektywie (cyklem pokazów filmów dokumentalnych), Akademią Azjatycką (szeregiem wykładów poświęconych postrzeganiu płci i cielesności, towarzyszących filmowej sekcji Queer Azja) czy Radiem Azja (przybliżającym scenę muzyczną południowego wschodu kontynentu projektem, w ramach którego zorganizowano koncerty muzyków z Japonii, Korei Południowej i Chin).

Gorzki smak rzeczywistości

Jeśli zaś chodzi o to, co w tym dorocznym święcie azjatyckiego było najważniejsze, to najmocniejszą częścią programu filmowego była konkursowa (oceniana przez grono People’s Jury) sekcja Nowego Kina Azji, wypełniona w tym roku dziesięcioma fabułami. Wydaje się, że właśnie do niej trafiły tytuły najbardziej reprezentatywne dla całego programu, zarówno pod względem poszukiwań estetycznych, jak i podejmowanej tematyki – przede wszystkim społecznej. Jedną z najciekawszych produkcji prezentowanych w tej sekcji okazało się chińskie „Miasto cieni” („Gui Ri Zi”, 2014) Zhao Dayonga. Akcja tego wysmakowanego w swej surowej formie obrazu rozgrywa się w Zhiziluo – miasteczku w górzystej prowincji Yunnan. Po latach nieobecności powraca do niego Liang, który przywozi swoją dziewczynę (zwaną „Owoc Granatu”), spodziewającą się dziecka. „To miejsce wydaje się bliżej nieba niż wiele innych” – mówi w jednej ze scen mężczyzna, ale rozwój historii tej pary przekonuje, że na horyzoncie niebo łączy się nie z ziemią, lecz z piekłem, a pozorny spokój stojącego w gęstej mgle powietrza skrywa stracone złudzenia oraz powracające koszmary.

Pomegranate tatoo

„Miasto cieni”, reż. Zhao Dayong / materiały prasowe

Parę bohaterów otacza świat w stanie rozpadu – tytułowe miasto wypełnione jest obdrapanymi budynkami i pustymi ulicami, na których z rzadka pojawiają się ludzie o obojętnych twarzach. Ta brutalna historia, nakręcona z wielkim stylistycznym rygorem, wydaje się mocno zanurzona we współczesnej chińskiej rzeczywistości, ale nie jest przy tym pozbawiona elementów surrealizmu. Podobnie jak we wcześniejszym obrazie chińskiego autora, dokumentalnym „Ghost town” („Fei Cheng”, 2008), również tym razem Zhiziluo zaludniają duchy przeszłości, a niektóre z nich przychodzą nocami do dziewczyny coraz gorzej znoszącej ciążę. Z każdą sceną czytelniejszy staje się też główny temat obrazu Dayonga, który bierze na warsztat politykę jednego dziecka, związaną ze sztywnym systemem kontroli społecznej. W Państwie Środka każdy obywatel należy do „jednostki produkcyjnej”, a kierujący nią komisarz polityczny decyduje o tym, czy dana kobieta może mieć potomstwo. Na wsi nadgorliwi urzędnicy w celu kontroli powołali prawdziwe patrole „przeciwciążowe”, tropiące kobiety podejrzane o zajście w ciążę i zmuszające je do przeprowadzenia aborcji. Jedną z ofiar tej praktyki staje się „Owoc Granatu”.

W filmie Dayonga piękno przegryza się z brzydotą, wzniosłość z upadkiem, a ostatnie odruchy dobroci mieszają z okrucieństwem. Ta brudna i odpychająca rzeczywistość wydaje się chwilami magiczna, a chwilami brutalnie zdeformowana. Z każdą kolejną odsłoną sprawia jednak wrażenie coraz mniej przetworzonej, a coraz bardziej prawdziwej. Podobny ładunek realizmu – stanowiącego kluczową strategię przedstawiania społecznych problemów wyłaniającą się z tegorocznego festiwalu – osiągnął w „Białej Śmierci” („Bing Du”, 2014) Midi Z, młody birmański twórca pracujący na Tajwanie. Jest on już dobrze znany festiwalowej publiczności – w poprzednich edycjach Pięciu Smaków prezentowano jego debiutancki „Powrót do Birmy” i „Biednych ludzi”. W najnowszym dziele Midi Z znów opowiada o tym, co jest mu najbliższe: szczerze przedstawia rzeczywistość kraju, który przez kilka dekad był dławiony przez wojskową dyktaturę, dopiero parę lat temu otworzył się na świat i dziś z trudem znajduje się w chaotycznym wirze transformacji. Jedną z takich zagubionych jednostek jest młody, bezimienny rolnik pochodzący z miasta Lashio na północnym wschodzie Birmy, który po nieudanych żniwach znalazł się na skraju bankructwa. Poszukując jakiegokolwiek zarobku, nabywa zdemolowany skuter i podejmuje się pracy taksówkarza. Nie sprawdza się za bardzo w nowym zadaniu, ale podczas jednego z kursów poznaje Sanmei, dziewczynę z Chin, która namawia go na wspólny, intratnie się zapowiadający interes – sprzedaż metamfetaminy. Akcja tej gorzkiej opowieści o przeobrażającej się Birmie oraz próbujących się w niej odnaleźć jednostkach rozgrywa się w rodzinnych stronach reżysera, który naznacza swoje kino osobistą perspektywą spojrzenia na rzeczywistość, łącząc wnikliwość psychologicznej i społecznej obserwacji, surowość dokumentalnej rejestracji świata oraz estetyczny kunszt, wznoszący jego dzieła ponad zwykły zapis rzeczywistości.

Ice Poison_1

„Biała śmierć”, reż. Midi Z / materiały prasowe

Wspomniany realizm stał się też siłą znakomitego „Procesu” („Court” 2014) – indyjskiego dramatu sądowego w reżyserii Chaitanyi Tamhanego. Znajduje się on na drugim biegunie niż pulsujące muzyką i nasycone kolorami produkcje bollywoodzkie, mające więcej wspólnego z projekcjami fantazji Indusów niż z rzeczywistością, w której żyją. Jak w swojej książce na temat mumbajskiego przemysłu filmowego pisała Urszula Woźniakowska, „Bollywood to wielki, zbiorowy sen, który śni się milionom bogatych i biednych, zarówno tym, którzy chodzą na przedpołudniowe seanse do klimatyzowanego Spice Cinema, jak i tym, których stać jedynie na bilet za trzy rupie” [1]. Film młodego (rocznik 1987) reżysera z Mumbaju zdecydowanie idzie na przekór dominującym tendencjom rodzimej kinematografii: zamiast przenosić widzów w krzepiącą krainę fantazji, przedstawia indyjską rzeczywistość bez upiększeń i ozdobników.

Oglądamy portret społeczeństwa, w którym różnice klasowe tak silnie determinują rolę jednostki, że decydują o tym, czy w ogóle myśli się o niej jako o człowieku.

Magdalena Bartczak

Prosty, ale przy tym niezwykle angażujący scenariusz opiera się na tytułowej sprawie sądowej, w której oskarżonym został starszy poeta ludowy, śpiewający publicznie m.in. o problemie społecznych podziałów, ubóstwa i desperackiej sytuacji najbiedniejszych. W związku ze śmiercią czyściciela ścieków, mieszkającego w pobliżu miejsca jego koncertu, niewygodny artysta spotyka się z zarzutem o działalność wywrotową i podżeganie do samobójstwa (które rzekomo popełnił zmarły). Od samego początku z tej świetnie napisanej i dotkliwie realistycznej historii wyłania się przenikliwa i chwilami wstrząsająca kafkowskim absurdem wizja indyjskiego sądownictwa, które zdaje się mieć niewielki związek z wymiarem pożądanej sprawiedliwości. A może, przede wszystkim, ukazuje się przekrojowy portret społeczeństwa, w którym prawo działa na archaicznych zasadach, wolność słowa wciąż ulega licznym ograniczeniom, a różnice klasowe tak silnie determinują rolę i miejsce jednostki, że decydują o tym, czy w ogóle myśli się o niej jako o człowieku.

COURT_Pic1_TęZoo_Entertainment

„Proces”, reż. Chaitanya Tamhane / materiały prasowe

Kim jest queer

Autorem zaangażowanego (i zarazem niezwykle dla widza angażującego) kina podejmującego niewygodną tematykę społeczną jest też koreański reżyser Leesong Hee-il, autor głośnej trylogii gejowskiej (zwieńczonej prezentowaną w zeszłym roku na Berlinale „Białą nocą”), który sam siebie określa autorem filmów queerowych. Takie jasne deklaracje wciąż należą w jego ojczyźnie do rzadkości – wszelka publiczna dyskusja na temat odmiennej orientacji seksualnej jest tam niezwykle trudna ze względu na silnie zakorzenioną, purytańską tradycję. Między innymi właśnie o tych społecznych ograniczeniach opowiada kameralny „Nocny lot” („Ya Gan Bi Haeng”, 2014), historia trzech przyjaciół ze szkoły, wśród których jeden skrywa uczucie do kolegi, drugi zostaje liderem licealnego gangu, trzeci zaś – jego ofiarą. Podobnie jak w wielu innych filmach (z koreańskiego podwórka – choćby w znakomitej „Posępnej nocy” [2010] Yoon Sung-Hyuna), w dramacie Leesonga Hee-ila dość brutalna dla wielu uczniów szkolna rzeczywistość stanowi jasną metaforę całego społeczeństwa. Jest nie tylko nie tylko przestrzenią dojrzewania bohaterów, lecz także miejscem rodzącej się przemocy, rozmaitych obsesji oraz mniej lub bardziej skrywanych fascynacji bądź pragnień.

NIGHT FLIGHT_STILL03

„Nocny lot”, reż. Leesong Hee-il / materiały prasowe

Ten przenikliwy psychologicznie obraz był jednym z ośmiu tytułów, które trafiły do sekcji Queer Azja, poświęconej najnowszym produkcjom podejmującym – z rozmaitych perspektyw – kwestię tożsamości płciowej i seksualnej na tym kontynencie. W ramach tego cieszącego się ogromnym powodzeniem zestawu zaprezentowano też m.in. świetny esej filmowy „Supernatural” w reżyserii znanego tajskiego eksperymentatora Thunska Pansittivorakula, wietnamski melodramat z nocnym Ho Chi Minh w tle – „Zagubionych w raju” („Hot boy nổi loạn và câu chuyện về thằng Cười, cô gái điếm và con vịt”, 2011) Vu Ngoc Danga – czy „Tajemnicę Kwiatu Plumerii” (Frangipani, 2014) w reżyserii Visakesy Chandrasekarama, opowieść o skrywanej przed światem miłości dwóch mężczyzn ze Sri Lanki, gdzie na mocy kolonialnego jeszcze prawa homoseksualne relacje są surowo zakazane.

Dla porządku warto dodać, że również festiwalowy film otwarcia – „Damę z Seulu” („Hai-hil” 2013) w reżyserii popularnego w Korei Południowej dramatopisarza, scenarzysty, reżysera i aktora Janga Jina – swobodnie można przypisać do sekcji prezentującej azjatyckie kino queer. Głównym bohaterem tej kryminalnej produkcji jest detektyw Yoon –niezwyciężony heros, który potrafi pokonać nawet najgroźniejszego przeciwnika i z każdej konfrontacji wychodzi bez szwanku. Pierwszy raz widzimy go na ekranie, gdy bezkompromisowo rozprawia się w pojedynkę z pokaźną grupą mafiosów. Szybko jednak dostrzegamy niejednoznaczny rys tego brutalnego i bezbłędnego w swych działaniach superbohatera – planuje on odejść z pracy i systematycznie oszczędza pieniądze w związku z planowaną zmianą płci, bo czuje się kobietą uwięzioną w ciele mężczyzny. Kreujący rolę Yoona koreański gwiazdor, Cha Seung-won, znakomicie wygrywa wieloznaczną naturę swej postaci – naznaczonej melancholią i zawieszonej między dwoma światami. Wysmakowana estetycznie i prężnie opowiedziana „Dama z Seulu” stanowi smakowite połączenie lekkiego w odbiorze kina gatunku i zarazem przykład poruszającego ważki temat kina queer.

still04

Dama z Seulu”, reż Jan Jin / materiały prasowe

Co jednak znamienne, sam reżyser z przyporządkowaniem tej produkcji do drugiej z kategorii nie do końca się zgodził. Być może już sam brak deklaracji Janga Jina znaczy więcej niż można by sądzić – staje się czytelnym tropem nakierowującym zachodnich widzów na zasady rządzące społeczną rzeczywistością, w której funkcjonuje koreański przemysł filmowy. Stanowi przy tym wyraźny przypis do tej subwersywnej historii, celnie zresztą łączącej w sobie to, co dla całego festiwalu Pięciu Smaków wydaje się najważniejsze: pozwala przybliżyć polskiej publiczności azjatycką kulturę, a jednocześnie przynosi najczystszą w swej formie filmową przyjemność odbioru.

Przypis:

[1] Urszula Woźniakowska, „Bollywood. Pragnienie prawdy i tęsknota za mitem”, Wydawnictwo UNIVERSITAS, Kraków 2010, s. 160.

 

Festiwal:

8. Festiwal Filmowy Pięć Smaków, Warszawa, 12-20 listopada 2014.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 307

(47/2014)
25 listopada 2014

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj