0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Temat tygodnia > Szefowie partii to...

Szefowie partii to „führerzy geszeftu”

Z Jarosławem Flisem rozmawia Łukasz Pawłowski

„Szefowie partii w Polsce to tacy «führerzy geszeftów». Ich wodzostwo przejawia się w tym, że mają swoje stadka, których interesów muszą pilnować. I dopóki im się to udaje, wszyscy godzą się na ich przywództwo”, mówi socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Łukasz Pawłowski: Czy pana zdaniem Jarosław Kaczyński zmienił się przez te ostatnie 25 lat? W narracji Roberta Krasowskiego, ale także wielu innych analityków, to jest zawsze jeden i ten sam człowiek, który dąży do pełni władzy, bez specjalnych pęknięć czy wątpliwości.

Jarosław Flis: Psychologizowanie to nie jest moja specjalność, ale w działaniach Kaczyńskiego widzę dwie cechy charakterystyczne, przesądzające o jego pozycji wewnątrz partii. Z jednej strony nastawienie na budowanie równowagi pomiędzy osobistymi ambicjami współtowarzyszy, wygrywanie aspiracji różnych osób przeciwko sobie i jednocześnie „przycinanie” tych, którzy mogliby za bardzo urosnąć. W tym Kaczyński jest dobry. Z drugiej strony ma niezmienną skłonność do mówienia różnych rzeczy zupełnie bez refleksji nad tym, w jaki sposób zostaną odebrane, co często się na nim mści, tak jak ten „gorszy sort Polaków” czy „zakamuflowana opcja niemiecka”.

Mam wrażenie, że o tym samym paradoksie pisze także Krasowski. Z jednej strony twierdzi, że Kaczyński wykazuje niesamowitą żywotność i kilkakrotnie już udawało mu się wyjść z politycznego niebytu – w latach 90., po klęsce AWS, po stracie władzy w 2007 r. i katastrofie smoleńskiej – ale kiedy jest już blisko władzy lub ją zdobywa, bardzo szybko wszystko traci.

Trudno zaprzeczyć temu, że rządy Prawa i Sprawiedliwości zarówno w kraju, jak i lokalnie, w miastach czy województwach, nie były jakimś pasmem sukcesów, które można by wpisać na sztandary. To raczej sukces „facetów z całkiem innej wsi” z piosenki Wojciecha Młynarskiego, czyli po prostu na zasadzie buntu, ucieleśniania wrogości względem tych, którzy są u władzy. Ale kiedy już się władzę ma, nie da się budować wyłącznie na tej niechęci.

Platforma też doszła do władzy dzięki buntowi. Donald Tusk próbował dalej grać niechęcią do PiS-u i strachem przed tą partią – w czym zresztą PiS bardzo mu pomagało – ale w ostatnich wyborach ta strategia okazała się już niewystarczająca. A w przypadku Prawa i Sprawiedliwości może mieć ona jeszcze krótsze nogi, bo bunt u władzy wymaga więcej wdzięku, a to nie jest mocna strona tej partii. Tak jak w tej chwili. Gdyby nie konflikty wokół Trybunału Konstytucyjnego, PiS miałby nie 38, ale 45 proc. poparcia.

Sam Jarosław Kaczyński zdaje się myśleć inaczej – że jakiekolwiek złagodzenie tonu byłoby przyznaniem się do porażki i spowodowałoby odpływ elektoratu.

Gdyby nie ten straceńczy konflikt w sprawie Trybunału, jego notowania na tym etapie mogłyby pofrunąć, zwłaszcza po wprowadzeniu programu „Rodzina 500+”. W szczegółach program jest może nieporadny, ale to rzeczywisty, namacalny transfer socjalny, który dotrze do milionów Polaków, przeforsowany w imponującym tempie.

Poziom poparcia jest w tej chwili całkiem wysoki także dlatego, że opozycja jest podzielona na dwie części, które walczą między sobą o dominację. Na razie nic też nie wskazuje, by elity III RP miały zamiar uświadomić sobie swoje błędy i przyjąć odważną strategię ich naprawy. Ale im dłużej PiS będzie rządziło, tym trudniej będzie zrealizować kolejne pomysły, pojawią się też nieuchronnie błędy. Rozkręcanie konfliktu w tej skali jest dla mnie nie tyle zbrodnią, co błędem. Na sporze o TK można było uzyskać przewagę moralną i uciszyć oponentów, zarzucając im złamanie Konstytucji w sprawie powołania części sędziów. A nawet gdyby chcieć grać „na twardo”, można było poczekać na dogodniejszą okazję lub działać dyskretniej.

Krótko mówiąc, panujące w kierownictwie PiS-u przekonanie, że ich elektorat jest twardy i lubi, jak się cały czas boksują z elitami, nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości, bo największe sukcesy Prawo i Sprawiedliwość odnosiło, kiedy było dokładnie na odwrót.

Dlaczego zatem Jarosław Kaczyński gra według tego samego schematu co wcześniej, czyli decyduje się na konfrontację z coraz to nowymi przeciwnikami?

Jak twierdzą Robert Mazurek z Igorem Zalewskim, którzy go chyba dobrze znają: „taka już jego natura”. Po prostu nie może wytrzymać.

Ale już raz poniósł z tego powodu klęskę. Krasowski przypomina, że w latach 2005–2007, mimo szumnych zapowiedzi, nie znaleziono żadnego „układu” rządzącego Polską. Dlaczego więc Kaczyński idzie w tę samą stronę – czy naprawdę wierzy w to, co mówi, czy stara się radykalizować swoich wyborców? A może są jeszcze inne powody?

Po pierwsze wydaje mi się, że uznał za prawdę to, co mówią jego przeciwnicy, przedstawiający cały elektorat PiS-u jako ciemną, zwartą masę wierzącą w prezesa i utwierdzaną przez konflikty. Tymczasem nic na to nie wskazuje. Badania CBOS sprzed ostatnich wyborów pokazują, że mniej więcej jedna piąta wyborców to osoby, które wahają się pomiędzy Platformą a PiS-em. A to one przesądzają o wyniku wyborów.

Po drugie, zwykle w sytuacji konfliktu zyskają na popularności bojowi przywódcy, a ponieważ Jarosław Kaczyński jest takim przywódcą, wygrywa kosztem Andrzeja Dudy i Beaty Szydło. Odsuwa groźbę sytuacji, w której młodzi działacze zaczęliby się orientować na prezydenta i premier zamiast na prezesa.

I jeszcze jedno. W filmie „Młode lwy” jest taka scena, kiedy Niemcy wycofują się w Afryce i główny bohater zostawia część swojego oddziału do działań opóźniających. Każe im się okopać w połowie wzgórza, tak żeby nie mogli uciec, kiedy będą nadciągać Anglicy. Jarosław Kaczyński stosuje analogiczną strategię wobec premier i prezydenta. Chce ich postawić w takim położeniu, by nie mogli powtórzyć manewru Lecha Wałęsy, czyli przejść na drugą stronę.

Dla Szydło i Dudy sprawa Trybunału będzie o wiele większym obciążeniem niż dla Kaczyńskiego. Przecież z formalnego punktu widzenia to nie prezes podejmuje decyzje o publikacji lub braku publikacji wyroku Trybunału, to nie on zaprzysięga sędziów. Być może w ten sposób szanse na zdobycie niepodważalnej pozycji przez Szydło i Dudę już zostały pogrzebane, a póki co nie widać nikogo innego – może poza Mateuszem Morawieckim, ale to wielka niewiadoma.

Ale to oznacza, że Jarosław Kaczyński gotów jest poświęcić efektywność rządzenia dla zachowania władzy w partii. Robert Krasowski – a przed nim inni autorzy – podkreśla, że dla szefa PiS-u najważniejsze jest utrzymanie spójności ugrupowania i zabezpieczenie się przed zdradą. Ale w takiej sytuacji tak naprawdę nigdy nie można rządzić, bo zawsze trzeba się oglądać za siebie…

Dokładnie tak samo było z Donaldem Tuskiem. W latach 90. obaj widzieli tyle politycznych tsunami, które całkowicie przemeblowywały scenę partyjną, że dla nich utworzenie dużych i silnych ugrupowań to był warunek konieczny, ale i wystarczający do satysfakcji w polityce. Jedyną poważną decyzją, którą przeforsował Donald Tusk, była reforma emerytalna i okazała się na tyle wyczerpująca, że na więcej podobnych działań się nie zdecydował.

Kaczyński nie jest więc jakimś ewenementem. I on, i Tusk są produktami panujących w Polsce warunków instytucjonalnych. Obaj stali się też ofiarami tego samego paradoksu, który wiąże się ze zmianą wszystkich systemów politycznych – jeżeli ktoś zostaje wyniesiony przez dany system do władzy, staje się jego beneficjentem i niespecjalnie ma powody, żeby go zmieniać.

Powstaje więc pytanie, po co w takich warunkach w ogóle brać władzę?

I Tusk, i Kaczyński zadowalają się rolą swego rodzaju pszczelarzy. Ich ugrupowania to takie ule, a oni stoją nad nimi, patrzą jak pszczoły się kłębią i gryzą, ukrócają ambicję tych, które szykują się do roli królowej itd. To ich cieszy. A to, że miodu coraz mniej, że większość w tych ulach to trutnie, niespecjalnie im chyba przeszkadza.

Czy pan zgadza się ze sposobem patrzenia na politykę, jaki proponuje Krasowski, który usilnie przekonuje, że znaczące zdarzenia mają miejsce niezwykle rzadko, a większość z tego, co oglądamy, to szamotanina i walka o pozycję w partii? Jego zdaniem w czasie tych kilku miesięcy sprawowania władzy przez PiS wciąż nie stało się nic znaczącego i jak na razie wszystko wskazuje na to, że z tych rządów, podobnie jak z rządów w latach 2005–2007, nie zostanie nic.

Główni liderzy mają problem z przeprowadzeniem trwałych reform, ponieważ dużo większą wagę przykładają do personaliów. Dotyczy to zarówno Tuska, jak i Kaczyńskiego. Obaj wierzą, że ważniejsze od kształtu danej instytucji jest to, kto nią kieruje. Skutkiem tego każda kolejna ekipa obniża standardy w polityce personalnej, dokonując coraz szybszych i coraz głębszych czystek. Być może za jakiś czas dojdziemy do momentu, kiedy już w wieczór wyborczy, zaraz po ogłoszeniu wyników, połowa administracji spakuje teczki i pójdzie na zwolnienie lekarskie.

Dwa lata temu Fundacja Batorego realizowała projekt pod nazwą „Samorządowe unie personalne”, w którym, mówiąc skrótowo, analizowano to, gdzie pracują radni poszczególnych ugrupowań. Okazało się, że pod względem wysokości zajmowanych stanowisk w gospodarce czy sektorze obywatelskim poszczególne partie nie różnią się między sobą. Ale w instytucjach publicznych różnica jest – radni rządzących partii zajmują znacząco wyższe stanowiska niż partii opozycyjnych. Zobaczymy, jak to się zmieni w trakcie tej kadencji, czy radni PO i PSL stracą swoje stanowiska, a radni PiS-u pójdą w górę. Wie pan, jak jest po niemiecku „szef”?

Nie wiem.

Geschäftsführer. Po polsku brzmi to komicznie, ale szefowie partii w Polsce to faktycznie tacy „führerzy geszeftów”. Ich wodzostwo przejawia się w tym, że mają swoje orszaki, których interesów muszą pilnować. I dopóki im się to udaje, wszyscy godzą się na ich przywództwo. Armia posłów z tylnych rzędów i lokalnych działaczy musi przecież jakoś uczestniczyć w partyjnym zwycięstwie.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 376

(12/2016)
22 marca 2016

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE

PODOBNE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj