0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Felietony > [Najważniejsze wybory świata]...

[Najważniejsze wybory świata] Kto wybierze prezydenta?

Piotr Tarczyński

Okazuje się, że choć wszyscy – a zwłaszcza piszący na temat amerykańskich wyborów prezydenckich – powinni już o tym wiedzieć, to jednak przypominania nigdy dość. Powtórzmy zatem: ekscytowanie się ogólnokrajowymi sondażami w przypadku wyborów prezydenckich w USA nie ma większego sensu.

Ojcowie Założyciele postanowili bowiem, że prezydenta i wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych wybierają nie bezpośrednio obywatele, ale kolegium elektorów. Liczba głosów danego stanu zależy od jego wielkości, a głosuje się (z wyjątkiem dwóch małych stanów, Maine i Nebraski) zgodnie z zasadą „zwycięzca bierze wszystko”. Prezydentem zostaje kandydat, który zdobędzie 271 głosów elektorskich lub więcej – niekoniecznie zaś ten, na którego zagłosuje więcej Amerykanów. Sondaże ogólnokrajowe dają więc tylko ogólne pojęcie na temat panującego aktualnie trendu – tak naprawdę liczą się sondaże stanowe.

Epoka miażdżących zwycięstw prezydenckich skończyła się wraz z Ronaldem Reaganem, ostatnim prezydentem, który – jak wcześniej Nixon czy Johnson – byli zdolni wygrać we wszystkich lub niemal wszystkich stanach. Rosnąca polaryzacja amerykańskiego społeczeństwa sprawiła, że wyborcy okopali się na swoich pozycjach i od dobrych kilkunastu lat w co najmniej trzydziestu stanach, tzw. „czerwonych”, republikańskich, i „niebieskich”, demokratycznych, wynik wyborów prezydenckich jest znany z góry. Np. republikańscy kandydaci pojawiają się w „czerwonych” stanach wyłącznie po to, żeby zebrać pieniądze na prowadzenie kampanii gdzie indziej – nie w „niebieskich”, bo wiedzą, że tam nie mają czego szukać – ale o „fioletowe” tzw. swing states, „chwiejne stany”, które decydują o wyniku wyborów: Wirginię, Kolorado, Iowę, Nevadę, Ohio i oczywiście Florydę, która zdecydowała o wyniku w roku 2000, walczy się do upadłego.

Ponieważ wyborcy tych stanów też zazwyczaj podzieleni są prawie po równo, w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby przekonać do siebie kilka procent niezdecydowanych – ledwie garstkę z dwustu parudziesięciu milionów uprawnionych do głosowania Amerykanów, którzy po paru miesiącach intensywnej kampanii nadal nie widzą różnicy między kandydatami. Nic zatem dziwnego, że frekwencja w wyborach prezydenckich od lat utrzymuje się na poziomie pięćdziesięciu kilku procent, a najniższa jest przeważnie w stanach „jednokolorowych”, gdzie kampania prezydencka przypomina raczej turniej koszykówki na olimpiadzie – średnio ekscytujące zawody rozgrywane co cztery lata gdzieś hen, daleko, w których zwycięzca i tak jest z góry znany.

Tegoroczna kampania jest wyjątkowa z wielu powodów także dlatego, że liczba zawodników znacząco wzrosła. Trump z właściwą sobie buńczucznością zapowiadał, że za sprawą jego niezwykłej osobowości do gry wejdą stany od dawna uznawane za bezpieczne, jak jego rodzinny Nowy Jork, który ostatni raz zagłosował na Republikanina w roku 1984. Przede wszystkim jednak celował w stany „pasa rdzy”, ciężko doświadczone przez upadek przemysłu, np. Pensylwanię, Michigan, Wisconsin czy Ohio. Trump liczy na głosy rozczarowanych Demokratami białych mężczyzn z klasy robotniczej, którzy pomogli mu zdobyć republikańską nominację.

Najnowsze sondaże pokazują, że miał częściowo rację: po raz pierwszy od wielu lat zaiste zwiększyła się liczba konkurencyjnych stanów. Nie chodzi, oczywiście, o Nowy Jork (Clinton wyprzedza tam Trumpa o 20 proc.) – jego przechwałki na temat zwycięstwa w rodzinnym stanie należy traktować podobnie jak twierdzenia, że zagłosują na niego Afroamerykanie, mimo że w ostatnich sondażach poparcie dla niego deklaruje… 2 proc. z nich.

Chaotyczna kampania i agresywna retoryka Trumpa sprawiły, że choć przekonał do siebie pokaźną część „niebieskich kołnierzyków”, to zraża kolejne grupy wyborców: kobiety, mniejszości, niezależnych, resztki centrowych Republikanów. Clinton nie tylko prowadzi obecnie we wszystkich chwiejnych stanach, ale też w tych, do których odbicia Demokratom przymierzał się Trump. Co więcej, rywalizacja objęła stany od lat bezpiecznie republikańskie: Missouri, Arizonę czy Georgię. Ba, mówi się nawet o Utah, jednym z najczerwieńszych stanów w kraju, który ostatni raz zagłosował na Demokratę w roku 1964 – Mormoni są wprawdzie konserwatystami, ale dość powszechnie nie znoszą wulgarnego Trumpa, zwłaszcza od kiedy odciął się od niego uwielbiany w tym stanie Mitt Romney. Szanse na wygraną Hillary nie są tam wielkie, ale samo otwarcie przez jej sztab biura w Salt Lake City to znaczący sygnał.

Choć dziś liczby wskazują na to, że prezydentem zostanie Hillary Clinton, jej zwolennicy powinni uważać z nadmiernym optymizmem. Po pierwsze, do listopada jeszcze szmat czasu i nic jeszcze nie jest przesądzone. Po drugie, prawie wszystkie sondaże prawyborcze zaniżały poparcie dla Trumpa i podobnie może być w wyborach powszechnych. Po trzecie wreszcie, demokratyczni wyborcy w kluczowych stanach, którzy nastawieni są do Hillary niezbyt entuzjastycznie (a takich nie brakuje), jeśli będą przekonani, że kandydatka ich partii i tak wygra w cuglach, mogą zostać w domu, aby „nie brudzić sobie rąk”.

A o wyniku wyborów prezydenckich naprawdę może zdecydować zaledwie parę tysięcy głosów w kilku hrabstwach – Al Gore, kandydat demokratów, który w 2000 r. minimalnie przegrał z George’em Bushem, ma na ten temat coś do powiedzenia.

 

* Ilustracja wykorzystana jako ikona wpisu: Wikimedia Commons

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 399

(35/2016)
30 sierpnia 2016

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj