0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > Lingwistyczne spotkania trzeciego...

Lingwistyczne spotkania trzeciego stopnia. Recenzja filmu „Nowy początek”

Szymon Gruda

Wprowadzenie rozważań o teorii komunikacji w świat konwencji kina to śmiały zamiar. Denis Villeneuve nie jest jednak konsekwentny: poważne tematy zastępuje magią przybraną w naukowy żargon.

Tekst może zawierać spoilery – informacja dla czytelników, którzy nie widzieli filmu.

Najnowszy film Denisa Villeneuve’a pasuje do jego efektownego stylu i wygórowanych ambicji. Wyróżnia go jednak bohaterka, którą jest językoznawczyni. O ile lingwiści czasem pojawiają się na planach filmowych – jako specjaliści od języków martwych i egzotycznych, np. na potrzeby superprodukcji Mela Gibsona, albo jako twórcy języków fikcyjnych, jak w dziełach fantasy i science fiction – o tyle rzadko stają się przecież bohaterami filmów. Jeśli chodzi o skłonność do pościgów, strzelanin i niewiarygodnych zwrotów akcji, językoznawcy są najwyraźniej w tyle nawet za archeologami i semiologami, nie wspominając już o ludziach wykonujących tak „filmowe zawody” jak policjanci, detektywi, żołnierze US Marines, kosmonauci, szpiedzy czy maklerzy giełdowi.

Co więcej – w przeciwieństwie chociażby do serii filmów o Indianie Jonesie – „Nowy początek” przedstawia naukowca podczas wykonywania swojego zawodu, choć w niezwykłych okolicznościach. Oto bowiem spełniły się marzenia i lęki współczesnych i doszło do kontaktu z obcą, pozaziemską cywilizacją – dwanaście niezidentyfikowanych obiektów latających pojawiło się w biały dzień w różnych miejscach świata, w tym, jakżeby inaczej, w USA, Rosji i Chinach. Ich pasażerami są heptapody – istoty wyglądem przypominające ogromne ośmiornice czy kałamarnice. Nagłe przybycie obcych powoduje powszechną panikę i w rezultacie kryzys polityczny i społeczny na światową skalę. W tej sytuacji władze wojskowe zwracają się do lingwistki Louise Banks (w tej roli świetnie grająca Amy Adams) z prośbą o współpracę przy odszyfrowywaniu języka obcych.

Materiały prasowe Paramount Pictures/UIP

Materiały prasowe Paramount Pictures/UIP

Nauka w służbie kina?

Jak jednak zabrać się za budowanie takiej płaszczyzny komunikacji? To prawda, w historii ludzkości miało miejsce wiele momentów, w których naprzeciwko siebie stawały społeczeństwa niemające – dosłownie! – wspólnego języka, jak choćby (jest to analogia przywoływana również w filmie) pierwotni mieszkańcy Ameryki czy Australii i ich europejscy „odkrywcy”. Dotychczas jednak zawsze po obu stronach znajdowali się ludzie, przedstawiciele tego samego gatunku, którym komunikację ułatwiały podobne cechy fizjonomiczne oraz chociaż minimalne wspólne doświadczenia, wynikające z życia na tej samej planecie. Konfrontując się z językiem obcych ludzi, możemy nie wiedzieć o nim nic, ale możemy być pewni, że znajdą się w nim słowa określające części ciała, stopnie pokrewieństwa, podstawowe dla ludzkiej egzystencji czynności, takie jak jedzenie, spanie, narodziny, śmierć. Dopóki mamy do czynienia z przedstawicielami naszego gatunku, nie pomylimy się też, jeśli założymy, że i pod względem psychologicznym są oni podobni do nas, posiadają poczucie indywidualnej odrębności, świadomość, działają w sposób celowy. W przypadku komunikacji z gatunkiem pochodzącym z innej planety te założenia mogą jednak łatwo okazać się fałszywe, a zbyt pochopne ich przyjęcie – katastrofalne w skutkach.

Pamiętając o powyższym, bohaterka podejmuje się trudnego zadania nawiązania komunikacji z heptapodami, po części ucząc ich (je?) angielskiego, po części poznając ich własny język. Proces ten jest przedstawiony w bardzo interesujący sposób (są to być może najbardziej trzymające w napięciu sceny), ale pewnym zawodem może być jego banalny finał. W końcu heptapodzi okazują się fundamentalnie do nas podobni: posługują się językiem mówionym i systemem graficznej reprezentacji pojęć przypominającym pismo, mają zarówno poczucie indywidualności, jak i więzi społeczne (o czym świadczy posiadanie imion), znane jest im pojęcie uczciwej wymiany… Można odnieść wrażenie, że po zasugerowaniu w wypowiedziach bohaterów możliwej skali odmienności obcych, twórcy filmu postanowili jednak wybrać najłatwiejsze rozwiązanie i umieścili przyjazne, moralnie lepsze wersje nas samych w ciałach gigantycznych mięczaków. Abbott i Costello – takie przezwiska nadają dwóm kosmitom ludzcy bohaterowie filmu – nie mają w sobie nic z nieprzeniknionej tajemnicy oceanu z „Solaris” (1972) Andrieja Tarkowskiego czy nieznanej rasy twórców monolitów z „2001: Odysei kosmicznej” (1968) Stanleya Kubricka. W tym miejscu zawodzi scenariusz filmu Villeneuve’a: choć w zasadzie nie mamy okazji poznać obcych bliżej, nie mamy też jednak specjalnych wątpliwości, że byłoby to możliwe.

Hipoteza Sapira-Whorfa odgrywa tu magiczną rolę, czy może raczej rolę niesławnych midichlorianów ze świata „Gwiezdnych wojen” – magii przybranej w niby-naukowy żargon.

Szymon Gruda

Ważne miejsce w filmowej intrydze zajmuje idea nazywana powszechnie, choć niezbyt fortunnie, hipotezą Sapira-Whorfa. Głosi ona, że używany przez nas język wpływa na sposób, w jaki postrzegamy rzeczywistość (czy – w najbardziej radykalnej wersji – determinuje ją). Ucząc się nowego języka, uczymy się też inaczej patrzeć na otaczający nas świat. Jedyna naprawdę fundamentalna różnica między ludźmi a heptapodami, o której się dowiadujemy, polega na tym, że ci ostatni odmiennie od nas odczuwają czas, co znajduje wyraz w ich języku, przede wszystkim zaś – powoduje, że posiadają reminescencje… przyszłych wydarzeń. Pod wpływem intensywnej nauki systemu komunikacji obcych Louise Banks zaczyna postrzegać rzeczywistość jak heptapod i w jej umyśle pojawiają się „wspomnienia” z jej własnej przyszłości… Wytykanie twórcom filmu braku naukowych podstaw takiego rozwiązania (hipoteza Sapira-Whorfa w rzeczywistości odnosi się choćby do tego, jak szybko ludzie posługujący się różnymi językami są w stanie odróżnić od siebie kropki w różnych kolorach) może się wydawać nadmiernie pedantyczne. Wydaje się jednak, że ambicją twórców było stworzenie dzieła wpisującego się w nurt tzw. hard SF, którego wyznacznikiem jest właśnie rygorystyczne podporządkowanie się aktualnemu stanowi wiedzy naukowej podczas spekulacji dotyczących rzeczy i zjawisk, które nie istnieją, ale są – zgodnie z tym stanem wiedzy – możliwe. Tymczasem hipoteza Sapira-Whorfa w „Nowym początku” odgrywa magiczną rolę, czy może raczej rolę niesławnych midichlorianów ze świata „Gwiezdnych wojen” – magii przybranej w niby-naukowy żargon.

Materiały prasowe Paramount Pictures/UIP

Materiały prasowe Paramount Pictures/UIP

Pętle Villeneuve’a

Z artystycznego punktu widzenia poważniejszy jest zapewne zarzut niespójności fabuły, którą powoduje niekonsekwentny opis postrzegania czasu przez użytkowników języka heptapodów. Jeden z głównych wątków, dotyczący kryzysu politycznego towarzyszącego przybyciu obcych, zostaje rozwiązany za pomocą zabiegu fabularnego znanego jako pętla przyczynowo-skutkowa: Louise Banks zapobiega globalnemu kryzysowi dzięki wykorzystaniu wspomnień z przyszłości, w których chiński generał przekazuje jej pewne informacje właśnie w tym celu, by mogła wykorzystać je w przeszłości do zażegnania niebezpieczeństwa i, w konsekwencji, doprowadzić do sytuacji, w której ich spotkanie i przekazanie tych informacji jest w ogóle możliwe… Skoro jednak możliwe jest wykorzystanie przyszłych wspomnień jako źródła informacji przydatnych w teraźniejszości, to trudno zrozumieć, dlaczego „pamiętające przyszłość” heptapody nie zwróciły się do Ziemian od początku płynną angielszczyzną, której nauczyły się (nauczą?) w przyszłości (pod koniec filmu Costello rozumie już bez trudu to, co Louise mówi do niego po angielsku…), a dopiero później zaczęły tracić czas na poznawanie podstaw słownictwa i gramatyki.

Materiały prasowe Paramount Pictures/UIP

Materiały prasowe Paramount Pictures/UIP

Być może prawdą jest, że hard SF pozostaje domeną literatury, nie – filmu; specyfika tego ostatniego medium wymusza skrótowość i wizualne metafory, które nie pozwalają na subtelne spekulacje na temat granic ludzkiego poznania. Najwybitniejsze dzieła kina science fiction (jak wspomniane „2001: Odyseja kosmiczna” Kubricka czy „Stalker” i „Solaris” Tarkowskiego) zajmują się bardziej ludzką kondycją niż problematyką naukową (inaczej niż np. powieściowy pierwowzór „Solaris”, w którym Lem mógł pozwolić sobie na poświęcenie całego obszernego rozdziału na przegląd literatury naukowej z zakresu solarystyki). Niestety, również pod tym względem „Nowy początek” raczej zawodzi – pytania o istnienie wolnej woli brzmią fałszywie w świecie, w którym możliwe są pętle przyczynowo-skutkowe. Kiedy bohaterka podejmuje bolesną decyzję (poczęcie dziecka, którego przyszłą przedwczesną śmierć „pamięta”), trudno powstrzymać się od refleksji, że o żadnej prawdziwej „decyzji” nie może być mowy – przeszłość jest już przecież ustalona i znana. Mimo tragicznej historii, wzruszającej muzyki i dość skutecznie rozegranego plot twistu wątek prywatnego życia Louise Banks zostawia więc widza raczej obojętnym. Trzeci z równoległych wątków – gwałtowna reakcja świata na przybycie obcych i światowy kryzys polityczny zażegnany dzięki współpracy głównej bohaterki z heptapodami – każe się zastanawiać, czy jako ludzie XXI w. jesteśmy tak złego zdania o samych sobie, że pozostaje nam już tylko liczyć na interwencję z obcej planety?

Materiały prasowe Paramount Pictures/UIP

Materiały prasowe Paramount Pictures/UIP

„Nowy początek” Villeneuve’a wiele obiecuje, ale niewiele z tych obietnic dotrzymuje. Zamiast poważnej refleksji nad możliwością komunikacji z istotami fundamentalnie od nas odmiennymi dostajemy historię ciekawie opowiedzianą, ale banalną i nie do końca spójną. Mimo to film nie jest pozbawiony pewnej wartości, przede wszystkim estetycznej. Pod względem wizualnym jest bardzo oszczędny i wysmakowany; zachwyca przede wszystkim wizja statku heptapodów, niedwuznacznie przywodząca na myśl Kubrickowskie monolity – to również zasługa nowego autora zdjęć, którego odkrył Villeneuve – Bradforda Younga. Nie zawodzi gra Amy Adams; nie dziwi też, że Forest Whitaker zrobił wszystko, co się dało, z niewielką w gruncie rzeczy rolą sympatycznego, choć niezbyt lotnego oficera armii amerykańskiej. Mniej udana jest odgrywana przez Jeremy’ego Rennera rola drugiego z głównych bohaterów, safandułowatego fizyka o muskulaturze atlety – w tym przypadku jednak może to być wina scenariusza, który nie daje aktorowi specjalnego pola do popisu. Być może najmocniejszą stroną filmu jest oprawa muzyczna, dzieło Islandczyka Jóhanna Jóhannssona (który z kolei współpracował już z reżyserem „Nowego początku” przy okazji „Sicario”), minimalistyczna, tajemnicza i dobrze współgrająca z niemal mistyczną doniosłością kontaktu z pozaziemską inteligencją. Dodatkową zaletą filmu – dla tych widzów, którzy interesują się językoznawstwem i systemami komunikacji w ogóle – jest okazja, zapewne jedyna w życiu, by usłyszeć w sali kinowej słowo „semazjograficzny”.

 

Film:
„Nowy początek”, reż. Denis Villeneuve, USA, 2016.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 412

(48/2016)
29 listopada 2016

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj