0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Słysząc > Ortopedia, pediatria i...

Ortopedia, pediatria i kardiologia a muzyka, czyli trzy pierwsze koncerty Festiwalu „Chopin i Jego Europa”

Szymon Żuchowski, Gniewomir Zajączkowski

Tegoroczny, 13. Międzynarodowy Festiwal „Chopin i Jego Europa” ma jeden z ciekawszych programów – i pod względem prezentowanych utworów, i zaproszonych wykonawców.

Większość z nich nich dobrze znamy z poprzednich edycji, a są wśród nich tacy instrumentaliści, jak: Nelson Goerner, Andreas Staier, Tobias Koch, Nelson Freire, Aleksander Melnikow, Michaił Pletnew; jak również dyrygenci: Philippe Herreweghe, Fabio Biondi oraz Václav Luks ze swoimi zespołami – Collegium Vocale Gent, Europa Galante i Collegium 1704, a także Orkiestra XVIII Wieku (założona przez Fransa Brüggena, również częstego gościa Festiwalu, zmarłego w sierpniu 2014 r.). Wśród wykonawców nie zabraknie też laureatów, finalistów i pozostałych uczestników ostatniego Konkursu Chopinowskiego z jego zwycięzcą, Seongiem-Jin Cho. Uwagę zwraca też obecność w programie znakomitej Freiburger Barockorchester, a także niezbyt u nas znanej pianistki Angeli Hewitt (wyróżnienie na Konkursie w 1980), Garricka Ohlssona (zwycięzcy Konkursu z 1970), Yundi Li (I miejsce w 2000), Gabrieli Montero (III nagroda w 1995) oraz żywej legendy muzyki XX wieku – Gidona Kremera i jego Kremeraty Baltiki. Sporo więc przed nami, a w dzisiejszym odcinku naszej relacji przyjrzymy się trzem pierwszym koncertom Festiwalu.

Eric Lu i kwestie ortopedyczne

Przed oficjalnym koncertem inauguracyjnym Festiwalu odbył się recital fortepianowy Erika Lu, laureata IV nagrody na Konkursie Chopinowskim w 2015 r. Lu, podobnie jak inni uczestnicy konkursu sprzed dwóch lat, nie chce najwyraźniej być postrzegany jako pianista wąskiej specjalności – chopinista – sięgnął więc również po utwory Mozarta, Händla, Brahmsa i Prokofiewa. Pierwsza część koncertu przedinauguracyjnego miała w sobie coś z falstartu – pianista zdawał się mało skupiony, a jego gra chaotyczna. W „Barkaroli” Chopina zabrakło spójności i czytelnej faktury, i nie bez winy było tutaj nadużywanie lewego, a zwłaszcza prawego pedału.

Aż chciałoby się zaapelować do międzynarodowych organizacji muzycznych i medycznych o przeprowadzenie szeroko zakrojonej diagnostyki stóp pianistów, coraz częściej dotkniętych niedowładem, który nie pozwala im zdejmować nogi z pedału. Być może genezy tego zaburzenia doszukiwać się należy w neurologii i psychiatrii, gdyż zalicza się ono do spektrum parestezji paraestetycznej – niewykluczone, że część pianistów, podobnie jak Susan Mayer w II serii „Gotowych na wszystko”, uważa, że jak się dużo używa prawego pedału, to brzmi się „bardziej profesjonalnie”. Otóż nie – jest to równie profesjonalne i apetyczne, co zalanie świeżo przyrządzonego przez włoskiego szefa kuchni makaronu z truflami masą keczupu. Ta keczupoza u Erika Lu szczególnie boleśnie zabiła smak i urok późnego, introspekcyjnego opusu 118 Brahmsa.

Część pianistów, podobnie jak Susan Mayer w II serii „Gotowych na wszystko”, uważa, że jak się dużo używa prawego pedału, to brzmi się „bardziej profesjonalnie”.

Szymon Żuchowski, Gniewomir Zajączkowski

Po przerwie jednak nastąpiła wyraźna poprawa – zupełnie jakby przy fortepianie zasiadł inny artysta. Chaconne HWV 435 Händla, choć przesycona idiomem romantycznym, zabrzmiała całkiem selektywnie i wciągająco. Może to stanowić argument na poparcie tezy o neuropsychologicznej, (par)estetycznej genezie funkcjonalnego niedowładu kończyn dolnych pianistów nie tylko młodszego pokolenia. Warto jednak było przyjść na ten koncert, żeby posłuchać finałowej „VII sonaty” op. 83 Prokofiewa. Lu wytrzymał brawurowe tempa i wykreował dynamikę utworu pojętą szerzej niż tylko cicho-głośno i, jako niechopinista, pokazał się w tym utworze od dobrej strony.

Inauguracyjny stan splątania

Na właściwym koncercie inauguracyjnym zabrzmiało najpierw dzieło Pawła Szymańskiego „Through the Looking-Glass”. Jest to kolejny utwór w twórczości polskich kompozytorów najnowszych, który brzmi jak nie do końca udana parodia muzyki współczesnej z rozlicznymi pruknięciami, plasknięciami i poszarpaną strukturą. Niską dostępność walorów odsłuchowych kompozytor starał się pokryć autoeksplikacyjnym komentarzem (tradycyjnie będącym jednocześnie warunkiem koniecznym i wystarczającym dla zrozumienia dzieła): „po przejściu na drugą stronę lustra [Alicja] doświadcza świata, w którym odnajduje wiele znanych jej obiektów. Jednak porządek rzeczy jest tam inny, dziwny i trudny do zrozumienia. Podobnie naukowcy, którzy – choć zajmują się badaniem rzeczywistości, a nie świata po drugiej stronie lustra – niejednokrotnie stają wobec dziwnych, trudnych do pojęcia porządków”. Faktycznie, trudne to wszystko do pojęcia. Kompozytor jednak zdawał się z wykonania zadowolony, ponieważ jako jedyna osoba na sali nagrodził je brawami na stojąco.

12.08.2017 r. Warszawa Filharmonia Narodowa 13. Międzynarodowy Festiwal Muzyczny Chopin i jego Europa. Inauguracyjny koncert symfoniczny. Jacek Kasprzyk - dyrygent, Jan Lisiecki - fortepian fot. Darek Golik/NIFC

Zdjęcie: ©Wojciech Grzędziński

Jan Lisiecki i kwestie pediatryczne

Jeszcze trudniejsze do pojęcia jest to, dlaczego w programie Festiwalu znalazł się „I koncert fortepianowy d-moll” op. 15 Brahmsa – czemu Jacek Kasprzyk postanowił wykonać ten utwór z nieprzygotowaną do niego orkiestrą (którą, jako jej I dyrygent, powinien znać od podszewki) i jeszcze mniej przygotowanym do niego Stasiem Drzewieckim, pardon, Jasiem Lisieckim. Dlaczego Lisiecki wziął ten koncert na tzw. warsztat, jest w pełni zrozumiałe – to w końcu jeden z najbardziej popisowych i przebojowych utworów w swoim gatunku, po który niemal obowiązkowo sięga gros najznakomitszych pianistów. Piszemy „tzw. warsztat” ponieważ – choć niepozbawiony talentu i swoistej charyzmy – Jan Lisiecki w ogóle nie dysponuje umiejętnościami pozwalającymi na sensowne wykonanie tego koncertu. Naczelną z nich jest bowiem dojrzałość przejawiająca się w zrozumieniu, że nie o popis tu chodzi; a to, że się umie w miarę ugrać kolejne nuty, jeszcze nie znaczy, że ma się pomysł na koncert jako całość i warto się za niego zabierać, skoro jest tyle utworów nie mniej atrakcyjnych i kunsztownych, za to mniej karkołomnych.

Materia przerosła Lisieckiego i technicznie, i wyrazowo. Gamy grał prawie glissando (równie dobrze mógłby położyć dłoń na klawiaturze i przesunąć nią po klawiszach, jakby je wycierał), akordy przypominały barwowo klastery (co jest ładniejszą nazwą na efekt walenia pięściami w klawiaturę), występował problem z pedalizacją tego typu co u Lu, tylko jeszcze bardziej zaawansowany, a oktawy, zwłaszcza podwójne, były tak wybębnione, że całość przypominała jakiś straszliwy sadomasochistyczny rytuał odprawiony na biednym Brahmsie: sadystyczny dlatego, że pianista masakruje kompozytora, a masochistyczny – bo jest przy tym publiczność gotowa tego słuchać. A może nie tyle słuchać, ile to oglądać: Lisiecki bez ustanku przypominał odbiorcom, jak głęboko jest zaangażowany i jak bardzo przeżywa swoją grę, w przeważającej części aktorską. Niestety, jak się zamyka oczy i odwraca głowę w uniesieniu, to się nie trafia w dźwięki. No i tradycyjnie – im więcej artysta sam przeżywa, tym mniej zostaje dla publiczności.

Koncert w wykonaniu Jana Lisieckiego przypominał straszliwy sadomasochistyczny rytuał odprawiony na biednym Brahmsie

Szymon Żuchowski, Gniewomir Zajączkowski

Nie pomagała też towarzysząca Lisieckiemu Orkiestra Akademii Beethovenowskiej. Asynchroniczność i niedostrojenie w brzmieniu kwintetu smyczkowego, standardowe kiksy blachy i drewna sprawiały, że orkiestra nie ratowała solisty. Przy jego grze jednak – jakkolwiek dziwnie zabrzmi to w odniesieniu do tego wyjątkowo symfonicznie skonstruowanego koncertu – jakość akompaniamentu była zaniedbywalna. Wygląda jednak na to, że problem z zespołem wynikał nie z organicznej niezdolności do zagrania tego utworu, tylko z niedostatecznego przygotowania: dowodem na to fakt, że trudne fugato w III części wyszło bardzo dobrze, jakby jemu akurat poświęcono na próbach tyle uwagi, na ile zasługiwałaby również reszta utworu. Kolejny dowód to „Symfonia c-moll” Franciszka Mireckiego – jej wykonanie w drugiej części wieczoru znacznie przewyższało jakościowo koncert Brahmsa i było ciekawe, wręcz przyjemne. W II części dobrze zabrzmiał kwintet smyczkowy solo, podobnie instrumenty dęte, z solowym ustępem trąbki w scherzu na czele. W finale pizzicata były równe i dźwięczne, a cała symfonia wyraźnie zmierzała skądś dokądś w lekkich i żywych tempach.

12.08.2017 r. Warszawa Filharmonia Narodowa 13. Międzynarodowy Festiwal Muzyczny Chopin i jego Europa. Inauguracyjny koncert symfoniczny. Jacek Kasprzyk - dyrygent, Jan Lisiecki - fortepian fot. Darek Golik/NIFC

Zdjęcie: ©Wojciech Grzędziński

Korzystna ablacja – Żeleński, Dobrzyński, Strauss

Do największych zalet Festiwalu Chopinowskiego zalicza się ważna rola, jaką odgrywa na nim kameralistyka – zwłaszcza występy małych zespołów smyczkowych lub dętych, czasem z towarzyszeniem perkusji czy fortepianu. Pozwalają one wykreować klimat odmienny od często bombastycznej estetyki koncertów symfonicznych i ułatwiają intymniejszy kontakt z muzyką i jej wykonawcami, zwłaszcza w wyjątkowo dobrze nadającym się do tego rodzaju występów Studiu Koncertowym Polskiego Radia imienia Witolda Lutosławskiego, znanego jako Studio S1.

W nim właśnie odbył się pierwszy na tegorocznym Festiwalu koncert z udziałem małych składów smyczkowych i fortepianu. Wystąpili w większości dobrze znani festiwalowej publiczności polscy artyści: pianista Paweł Wakarecy i smyczkowcy Jakub Jakowicz, Anna Maria Staśkiewicz, Artur Rozmysłowicz, Andrzej Bauer, Marcin Zdunik, Sławomir Rozlach i Piotr Szumieł, który w tym mniej lub bardziej ustabilizowanym składzie pojawił się w miejsce Katarzyny Budnik-Gałązki (altówka). Po bolączce sobotniej nocy w postaci popisu Lisieckiego ich występ zadziałał tonizująco i uśmierzył nieco nieprzyjemny częstoskurcz serca, jak przy wykonaniu ablacji.

Photo by Wojciech Grzedzinski 0048 602358885 wojciech.grzedzinski@gmail.com wojciechgrzedzinski.com

Zdjęcie: ©Wojciech Grzędziński

Początek zabiegu był nie do końca przyjemny i wiązał się paradoksalnie z nadmiernym znieczuleniem. „Kwartet fortepianowy c-moll” op. 61 Władysława Żeleńskiego wypadł mdło, jakby artyści szukali na niego sposobu i nie bardzo mogli go znaleźć. Zaowocowało to nie do końca nieskoordynowanymi działaniami poszczególnych muzyków, którzy starali się tchnąć w utwór więcej życia. Co miejscami się jednak udało, jak na przykład w duecie fortepianu z wiolonczelą w II części („Romanza”).

W drugiej części wieczoru wraz z „Sekstetem smyczkowym Es-dur” op. 39 Ignacego Dobrzyńskiego nastąpiła wyraźna poprawa. Wykonanie zostało zarejestrowane (jak wszystkie lub większość występów festiwalowych) – i mogłoby trafić na płytę jako „live”, ponieważ było na bardzo wysokim poziomie. Gdyby na takim samym poziomie muzycy zagrali Żeleńskiego, to cały ten program można by spokojnie zawieźć za granicę i kto wie, czy utwory polskich kompozytorów nie zyskałyby popularności podobnej do tej, jaką cieszy się dziś słynny „Kwintet g-moll” op. 34 Juliusza Zarembskiego. Instrumentaliści potrafili świetnie „schować się” za muzyką w najlepszym tego sformułowania znaczeniu; muzyka zaś niosła ich, ale nie ponosiła. W eksponowanej partii I skrzypiec Jakubowi Jakowiczowi udało się uniknąć popadania w nadmierną emfazę i efekciarstwo. W II części znakomicie wyszedł mu dialog z Andrzejem Bauerem na wiolonczeli; zresztą obie wiolonczele brzmiały bardzo głęboko i rasowo (III część). Jeśli wykonanie to było popisem – to partnerstwa w muzykowaniu oraz pokazem tego, jak sztuka przez duże „S” wyłania się z rzemiosła, które każe dbać nie tylko o strukturę, ale też detale, gradację dynamiczną i spójne brzmienie. Można mieć nadzieję, że artyści w tym składzie będą mieli możliwość wypuszczenia na rynek płyty ze swoją interpretacją „Sekstetu” Dobrzyńskiego.

Trafionym pomysłem było też włączenie do programu „Sekstetu smyczkowego z opery «Capriccio»” Richarda Straussa – to utwór zbyt krótki, żeby specjalnie dla niego „montować” zespół, a poza tym w sumie nieautonomiczny (bo to uwertura do „Capriccia”), ale ze wszech miar wart grzechu. Dobrze też, że przeniesiono go jednak na koniec wieczoru. Muzycy niespecjalnie poszli w swojej interpretacji za tym, co podpowiada opera Straussa – w dużej mierze zabsolutyzowali ten utwór i odretoryzowali go. Fanom twórczości operowej kompozytora zabieg ten może wydać się niefortunny, ale chyba wpisuje się w wolność wykonawczą artystów, i – co najważniejsze – został przeprowadzony konsekwentnie. Anna Maria Staśkiewicz, która w tym utworze zasiadła za pulpitem prymariuszki, nadała „Sekstetowi” nostalgiczny nastrój (w gruncie rzeczy całkiem pasujący do postaci Hrabiny z opery), zadbała o kulminację oraz nie uległa pokusie sentymentalnej nadmiarowości – wszyscy muzycy grali prostym, niekiedy prawie ascetycznym dźwiękiem, dzięki czemu pojawiające się sporadycznie w partii I skrzypiec vibrato nabrało bardzo ekspresywnego charakteru. Ostatecznie więc po tym wieczorze pacjent jest w stanie stabilnym, a rokowanie wydaje się dobre.

Plakat: materiały organizatora

Źródło: materiały organizatora

 

Festiwal:

13. Międzynarodowy Festiwal „Chopin i Jego Europa”

Recital fortepianowy: Eric Lu, 12 sierpnia 2017, Filharmonia Narodowa.

Inauguracyjny koncert symfoniczny: Jan Lisiecki, Jacek Kasprzyk, Orkiestra Akademii Beethovenowskiej, 12 sierpnia 2017, Filharmonia Narodowa.

Koncert kameralny: Paweł Wakarecy, Jakub Jakowicz, Anna Maria Staśkiewicz, Piotr Szumieł, Artur Rozmysłowicz, Andrzej Bauer, Marcin Zdunik, Sławomir Rozlach, 13 sierpnia 2017, Studio S1.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 449

(33/2017)
15 sierpnia 2017

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj