Grabarze demokracji

Łukasz Pawłowski: Paul Berman w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” nazywa wybór Donalda Trumpa przejawem nihilizmu ze strony popierających go Amerykanów. „To gest nihilizmu, ślepej, niszczącej wściekłości. Jestem niezadowolony z tego, jak się rzeczy mają, więc spalę całe miasto”, mówi. Czy pan także tak interpretuje sukces Trumpa – jako wyraz ogólnej frustracji? Berman twierdzi, że powodów ekonomicznych do wyboru kogoś takiego jak Trump akurat teraz nie ma. Amerykańska gospodarka wpadła w dołek wraz z kryzysem finansowym, ale od kilku lat radzi sobie całkiem dobrze – bezrobocie spada, a płace rosną.

Andrzej Zybertowicz: Jako socjolog wolałbym, żeby Berman swoje analizy wygłaszał, mając za sobą szczegółową analizę geografii poparcia dla Trumpa, uwzględniającą wskaźniki poziomu życia, bezrobocia itd. Rozmaite wskaźniki społeczno-ekonomiczne mogłyby określić, czy interpretacja wskazująca na kiepskie warunki życia, małe szanse na ich poprawę, zablokowaną mobilność faktycznie jest chybiona.

Ale można na ten problem spojrzeć inaczej. Jeśli system instytucjonalny demokracji liberalnej pozwolił na tak, zdaniem Bermana, nieracjonalny rezultat, to może z tym systemem instytucjonalnym, systemem przekładania społecznych nastrojów na kształt przywództwa politycznego, jest coś nie w porządku?

Berman powołuje się na wyniki badań dowodzące, że przynajmniej część ludzi głosujących na Trumpa była przekonana, że nie ma on właściwych kwalifikacji do pełnienia urzędu prezydenta! W tym przede wszystkim widzi nieracjonalność ich decyzji.

Ale nie wspiera się liczbami pokazującymi, jaka to część wyborców. Intuicyjnie wydaje się, że tak było, bo część elektoratu zawsze głosuje na złość komuś – o czym najlepiej świadczą sukcesy egzotycznych inicjatyw politycznych typu Polska Partia Przyjaciół Piwa czy aktorki pornograficznej Ciccioliny, która została wybrana do włoskiego parlamentu. Kluczowe jest jednak to, czy reakcje na złość, przeciw systemowi są naprawdę masowe.

Uderzające w wygranej Trumpa było także to, że wbrew pozorom wcale nie głosowali na niego najbiedniejsi Amerykanie, ale raczej ci z klasy średniej.

Jeszcze raz wracam do pytania o wartości instytucji demokracji liberalnej, skoro naprzeciw siebie stanęły dwie takie postacie jak Hillary Clinton i Donald Trump. Przeciwko każdej z nich można by sformułować podobnego kalibru argumenty dyskredytujące ich kandydaturę. Różne, ale podobnego kalibru. Sytuacja, w której system instytucjonalny Partii Republikańskiej okazał się na tyle słaby, że pozwolił, aby człowiek o tak egzotycznej biografii i osobowości został liderem partii, pokazuje, że w tej maszynie przekładającej społeczne uczucia na styl przywództwa coś szwankuje.

To chyba szerszy trend objawiający się poważnymi kłopotami tradycyjnych partii politycznych. W ostatnich wyborach prezydenckich i parlamentarnych we Francji dwa główne ugrupowania poniosły sromotne klęski. We Włoszech sceną polityczną wstrząsnął Ruch Pięciu Gwiazd, w Hiszpanii – Podemos.

Pan powtarza schemat myślenia Bermana, ale można na to spojrzeć w innych kategoriach. Demokracja liberalna nie spełniła jednej ze swoich obietnic związanych z solidarnością społeczną – nie w sensie redystrybucji zasobów ekonomicznych, ale budowania płaszczyzn komunikacyjnych. A pojawienie się rewolucji informacyjnej i baniek internetowych naturalne tendencje elit do oddzielania się od świata tylko pogłębiły. Cała dyskusja o przyczynach sukcesów populizmu jest niezbyt celną próbą definiowania problemu, który – jeśli mam rację – swoje źródło ma w tym, że naturalne tendencje do izolowania się od siebie grup społecznych – tendencje oparte na homofilii, umiłowaniu tego, co podobne – zostały niepomiernie zintensyfikowane przez przeciążenie informacyjne.

Demokracja liberalna nie spełniła jednej ze swoich obietnic związanych z solidarnością społeczną – nie w sensie redystrybucji zasobów ekonomicznych, ale budowania płaszczyzn komunikacyjnych.

Andrzej Zybertowicz

Jeszcze kilkanaście lat temu, a nawet do czasu pierwszych rezultatów arabskiej wiosny, lansowano przekonanie, że nowe technologie mają potencjał wolnościowy i nazywano je technologies of liberation, technologiami wyzwolenia. Internet i media społecznościowe miały mieć taki charakter, bo pozwalają ludziom dotrzeć do informacji, ułatwiają komunikację, a tym samym gwarantują lepszą transparentność. Tymczasem rewolucje arabskie ostatecznie przyniosły więcej ofiar niż korzyści. Stare struktury władzy, stare elity wcale nie zostały zastąpione przez rozwiązania instytucjonalne bardziej przyjazne wolności.

Technologie, które miały przynieść wyzwolenie, przyniosły pogłębioną segmentację, zagubienie, przeciążenie informacyjne. A w warunkach przeciążenia informacyjnego ktoś, kto przychodzi z ideą wielkiego uproszczenia, prostych schematów porządkujących, zyskuje posłuch, bo wychodzi naprzeciw potrzebie epistemologicznej, potrzebie rozumienia. Ten wątek Berman sygnalizuje, ale nie docenia jego znaczenia.

Ta sama demokracja liberalna, która umożliwiła ogromne przyspieszenie technologiczne, przez technologię stworzyła swojego grabarza.

Co w tej sytuacji pana zdaniem należy zrobić?

Potrzebne jest moratorium technologiczne, które spowolni proces innowacji technologicznych.

Pan chce zatrzymać czas…

Sylvain Cypel mówi w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej”, że zatrzymanie globalizacji jest niemożliwe. Jak ona się sama zadławi i zostanie wyhamowana przez konflikty zbrojne, to przekonamy się, że jednak jest możliwe. Spróbujmy to zrobić, zanim ona sama przewróci się w wojennych konwulsjach.

 

Ilustracja: Dawid Widczyk

 


Andrzej Zybertowicz będzie gościem konferencji „Pękające granice, rosnące mury. Populizm czy solidarność?”, która odbędzie się 12 września 2017 r. o godz. 17.00 w Sali Kameralnej Teatru Polskiego w Warszawie. Bądź tam razem z nami! Więcej informacji TUTAJ.

Plakat - Populizm czy solidarność

Autor plakatu: Piotr Kieżun