Liberałowie chcą prawdy, prawica chce wygrywać
„Ludzi trzeba przekonywać. Nie można po prostu wystawić poglądu na widok i polegać na jego nagiej mocy” – mówi amerykański teoretyk prawa i literatury Stanley Fish.
„Ludzi trzeba przekonywać. Nie można po prostu wystawić poglądu na widok i polegać na jego nagiej mocy” – mówi amerykański teoretyk prawa i literatury Stanley Fish.
Politycy mają nas za głupców. Zgoda, to niezbyt odkrywcze stwierdzenie, ale kilka wydarzeń w ostatnim czasie pokazuje, jak szybko to zjawisko przybiera na sile. Także w Polsce. I sami jesteśmy sobie winni.
To, co kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości i część zwolenników tej partii zrobili z wypadkiem pod Smoleńskiem, to jedna z największych – o ile nie największa – nieprzyzwoitość polskiej polityki w historii III RP. Tragiczną śmierć 96 ludzi wykorzystano w dużej mierze do cementowania własnego obozu politycznego. I to w tak kuriozalny sposób, że – jeśli przypomnimy fakty – tragedia jawi się jako ponura farsa.
Kiedy Słowniki Oksfordzkie w corocznym „konkursie” ogłosiły post-prawdę słowem roku, wielu komentatorów z ironicznym uśmiechem pukało się w czoło. Cóż w tym wszystkim zaskakującego? Ludzie kłamią, kłamali i zapewne kłamać nie przestaną – czy redaktorzy słynnego słownika odkryli to dopiero w roku 2016? Na czym polega owa mityczna epoka post-prawdy, której nadejście ogłaszają dziś liczni intelektualiści i znaczące media?
W latach 90. zawitało do cywilizacji zachodniej zwątpienie w możliwość generalnej zmiany świata na lepsze. Dziś, po powrocie „Twin Peaks” i „X-Files”, dostrzec można, że oba seriale wyraźnie reprezentowały to odczucie.
Filip Konopczyński na łamach „Kultury Liberalnej” walczy z pojęciem postprawdy i wyśmiewa wszystkich posługujących się nim „ekspertów”. Ale choć jego tekst jest obszerny, nie znajdziemy w nim żadnego poważnego argumentu na rzecz lansowanej tezy.
Media opłacają się dziś tylko tym, którzy traktują je jako środek do zdobycia lub utrzymania władzy. Postprawda tego nie zatrzyma ani nie wyjaśni. Problem jest gdzie indziej.
Jacqueline Kennedy została zapamiętana jako doskonała pani Białego Domu – elegancka, światowa, serdeczna, umiejąca zadbać o oprawę państwowych uroczystości i o wizerunek męża-prezydenta. Chilijczyk Pablo Larraín dostrzega w niej coś jeszcze: głęboką polityczną świadomość, która w pierwszym tygodniu po zamachu dała początek mitowi JFK.
Fala krytyki spada na korporacje internetowe po wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Wpływ prywatnych firm na demokrację stał się jednym z najważniejszych zagadnień politycznych.