Hity, kity i klasyki. Filmowe podsumowanie 2021 roku
„Diuna”, „Wesele” czy „Truflarze”? Autorzy działu „Patrząc” wybierają swoje największe tegoroczne zachwyty i rozczarowania, a także klasykę filmową, do której warto powrócić właśnie teraz.
„Diuna”, „Wesele” czy „Truflarze”? Autorzy działu „Patrząc” wybierają swoje największe tegoroczne zachwyty i rozczarowania, a także klasykę filmową, do której warto powrócić właśnie teraz.
Jest skończona liczba żartów skatologicznych, rasistowskich i antysemickich, które człowiek może przyjąć. „Wesele” opowiedziane jest z dosłownością i przesadnością Patryka Vegi, a momentami wręcz Jacka Kurskiego.
W najnowszym filmie Smarzowskiego odnajdziemy stałe wyznaczniki jego stylu, wściekłą energię i dobre wyczucie nastrojów społecznych. Czy jednak zawarta w nim analogia między Polską współczesną a brunatniejącą Polską lat trzydziestych ubiegłego wieku nie jest zbyt łatwa i łopatologicznie przedstawiana?
Jakie polskie filmy po 1989 roku zostawiły w nas największy ślad? Którym twórcom udało się najlepiej uchwycić przemiany społeczne ostatniego trzydziestolecia? Swój subiektywny wybór prezentują twórcy i redaktorzy działu „Patrząc” „Kultury Liberalnej”.
„Jeżeli spojrzymy z punktu widzenia naszych odczuć i pojedynczych tragedii, a nie będziemy się potrafili wznieść na poziom ogólny, wtedy oczywiście powiemy, że świat jest zły. Ale jeżeli spojrzymy na to sub specie aeternitatis, z punktu widzenia wieczności, wtedy zrozumiemy, że świat zmienia się na lepsze”, mówi autor mrocznych kryminałów retro.
Nie kwestionując, że „Wołyń” ma bardzo duże znaczenie symboliczne, ani nie odbierając Smarzowskiemu prawa do licentia poeticae, uważam ten film za dzieło pod wieloma względami problematyczne, choć z innych niż podnoszonych w prasie względów.
Zestawienie ukraińskiego serialu „Stulecie Jakuba” oraz filmu Wojciecha Smarzowskiego pozwala stawiać pytania o miejsce pamięci w obu społeczeństwach i o to, na czym pamięć jest oparta. Czy rachunek własnych krzywd może być jej podstawowym budulcem?
Próba dekonstrukcji historii przedstawionej przez Wojciecha Smarzowskiego nie jest zakusem na wolność twórcy. Reżyser ma prawo stworzyć film, jaki chce, ale i widz ma prawo do własnego odbioru.
W ciągu ostatniego roku z uporem godnym lepszej sprawy, część polskiej elity politycznej systematycznie podsycała nastroje ksenofobiczne.
Szanowni Państwo! „Niektóre społeczeństwa na Bałkanach czy na Bliskim Wschodzie powinny zrozumieć, że pamięć jest dla nich toksyczna i znacznie bardziej korzystne byłoby dla nich zapomnienie” – twierdzi David Rieff, amerykański intelektualista. Aż ciśnie się na usta pytanie, czy to zdanie w jakikolwiek sposób można odnieść do historii naszego społeczeństwa. Oto „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego o […]
„Pomimo obaw «Wołyń» odegra pozytywną rolę. Wywoła na nowo dyskusję na trudny temat, na który trzeba rozmawiać. Jeśli zamieciemy go pod dywan, powstaną fałszywe mity”, mówi były opozycjonista, poseł i doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego.
„Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego, mimo przeważnie pozytywnych recenzji, nie spełnia pokładanych w nim nadziei. I to przede wszystkim tych, które wiązał z filmem sam reżyser.
Gdyby była to umoralniająca opowieść o złym nacjonalizmie, film zostałby zarżnięty. A tak mamy znakomity obraz bez zbędnej pedagogiki.
Czytając recenzję „Wołynia” autorstwa Karoliny Wigury i Jarosława Kuisza, miałam wrażenie, że widzieliśmy dwa różne filmy.
Na ekrany polskich kin wszedł właśnie „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Reżyser mówi, że ma on służyć polsko-ukraińskiemu pojednaniu. To brzmi jak ponury żart.