0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Temat tygodnia > OST, KOŁTAN, KUCZYŃSKI,...

OST, KOŁTAN, KUCZYŃSKI, GÓRSKA: Tykająca bomba, czyli protest po polsku

Szanowni Państwo,

Kiedy spogląda się dziś na lata 90., można odnieść wrażenie, że Polacy zamienili bramę stoczni gdańskiej na bramy strzeżonych osiedli. Potencjał protestu został nie tyle spacyfikowany, co powoli wypalał się w codzienności. Świetnie, zwięźle ujmuje to w publikowanym przez nas tekście Jacek Kołtan: „Zadziwiające jest tempo, z jakim w ciągu kilku zaledwie lat od pamiętnego roku 1989 zmieniło się życie codzienne w Polsce. Najpierw zanikanie dość powszechnych w tamtym czasie odruchów wzajemnej pomocy oraz tradycja odwiedzania bez uprzedzeń najbliższych sąsiadów w PRL-owskich blokowiskach. Pózniej zaś symptomatyczne instalowanie domofonów pozbawionych szyldów z nazwiskami – odtąd odwiedzenie znajomych pozostawiono w rękach tych, którzy poznali tajemnicę kodu otwierającego sekretne drzwi naszych klatek schodowych”.

Ostatnie miesiące przyniosły jednak wydarzenia, które każą zastanowić się, czy demobilizująca „normalizacja” lat 90. nie odchodzi w przeszłość. Przeciwko ACTA, czy w obronie telewizji Trwam nie protestują już ludzie broniący branżowych czy klasowych interesów. Współczesny polski demonstrant niekoniecznie jest związkowcem albo lewicowym idealistą, domagającym się lepszego świata.

Dziś „kod nieznany” nie broni dostępu do zazdrośnie strzeżonej sfery prywatnej. Jest raczej pytaniem o wspólny mianownik współczesnych polskich protestów. Na ich nieoczywisty, dynamiczny charakter wskazuje zarówno David Ost w rozmowie z Ewą Serzysko, porównujący polskie anty-ACTA do Occupy Wall Street, jak i Paweł Kuczyński, który zwraca uwagę, że demonstranci eksperymentują z formami wyrażania sprzeciwu, tworząc zręby nowego społeczeństwa sieci.

Numer zamyka tekst Pauliny Górskiej na temat psychologii społecznej polskich protestów. Skoro badania wskazują, że ludzie mają skłonność do podtrzymywania status quo, dlaczego po latach demobilizacji nagle znowu zaczęli wychodzić w Polsce na ulicę? I kiedy wybuchnie bomba polskich protestów?

Zapraszamy do lektury!

Paweł Marczewski


1.JACEK KOŁTAN: Razem obok siebie
2.DAVID OST: Rzeczywistość fermentuje, także w Polsce
3.PAWEŁ KUCZYŃSKI: Czy zmiana społeczna wyprzedza w Polsce zmianę polityczną?
4. PAULINA GÓRSKA: Tożsamość robi różnicę


Jacek Kołtan

Razem obok siebie

Na początku był wielki wybuch entuzjazmu i nadziei. Entuzjazmu związanego z potrzebą zmiany panującej atmosfery zniewolenia i braku perspektyw oraz nadzieją, że uda się odwrócić tę wówczas beznadziejną sytuację społeczną. Mobilizacja blisko dziesięciu milionów obywateli w ruch Solidarności, który zamieniał się w ruch uwolnienia społeczeństwa, zadziwiła wielu – poczynając od tych, którzy na krótko przed Sierpniem ‘80 pisali o apatii społecznej, a kończąc na tych, którzy musieli wpisać nowego niespodziewanego aktora w układy sił politycznych rozpoczynającej się dekady. I choć francuski badacz ruchów społecznych Alain Touraine w tragicznym wydarzeniu stanu wojennego dostrzegał kres socjalistycznej dyktatury, nie zmienia to faktu, że generałowi udało się w grudniu 1981 roku zabić ducha entuzjazmu Solidarności. Przeobrażenia pod koniec dekady były czasem mobilizacji, która wystarczyła do dokonania makropolitycznych zmian. Okazało się to jednak niewystarczające, by zbudować społeczeństwo obywatelskie. Doświadczenie wspólnego działania zamieniło się w doświadczenie samodzielnego radzenia sobie w nowym świecie, w którym Polacy znaleźli się nagle, a na którego kształt mieli coraz mniejszy wpływ, nie mieli go wcale, a kiedy takie możliwości się pojawiają, nie potrafią ich właściwie wykorzystać.

Zadziwiające jest tempo, z jakim w ciągu kilku zaledwie lat od pamiętnego roku 1989 zmieniło się życie codzienne w Polsce. Najpierw zanikanie dość powszechnych w tamtym czasie odruchów wzajemnej pomocy oraz tradycji odwiedzania bez uprzedzeń najbliższych sąsiadów w PRL-owskich blokowiskach. Później zaś symptomatyczne instalowanie domofonów pozbawionych szyldów z nazwiskami – odtąd odwiedzenie znajomych pozostawiono w rękach tych, którzy poznali tajemnicę kodu otwierającego sekretne drzwi naszych klatek schodowych. Wreszcie pojawienie się jednej z form organizacji życia społecznego, która przybliża nas do najgorszych wzorów społeczeństw wykluczających – obwarowywanie nowo budowanych osiedli zasiekami, mającymi chronić przed potencjalnym zagrożeniem z zewnątrz.

Przeszło trzydzieści lat po Solidarności jesteśmy wszystkim innym niż społeczeństwem solidarnym. Budujemy świat, w którym znajdujemy się razem, ale w którym nie potrafimy się odnaleźć jako istoty społeczne. Żyjemy razem, lecz jest to specyficzna forma życia razem obok siebie. Termin „obok” odsłania tu zresztą całą wieloznaczność sytuacji – zarówno jako przysłówek, jak też jako przyimek, wskazuje na bliskość danej osoby, względnie: na małą odległość, która nas od niej dzieli. Jego codzienne użycie jest jednak wyrazem dystansu i granicy. Przechodzimy obojętnie obok danej sprawy, obok cudzej krzywdy; ktoś, kto jest obok, wyznacza nieprzekraczalną linię między tym, co własne, i tym, co obce. W takiej konstelacji wspólnota przybiera bardzo specyficzny kształt, rozbija się do postaci archipelagu wysp o podobnej genezie, które zdolne są bezładnie oddalić się od siebie na niespotykane dotąd odległości.

Pesymistyczny ton powyższych uwag i obserwacji wymaga jednak korekty. Żyjemy bowiem w wyjątkowo ciekawym momencie, w którym dawne formy solidarności, kooperacji, budowania wspólnoty ulegają przeobrażeniom albo też zanikają. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą zmian, jakie dało nam m.in. usieciowienie globalnego świata, nowe formy komunikacji czy też przeobrażenia ekonomiczne ostatnich dekad. Za wcześnie stwierdzać, jaki kształt przybiorą „nowe solidarności” albo co zajmie ich miejsce. Ale mniej lub bardziej niszowe postaci mobilizacji pojawiają się w polskich przestrzeniach społecznych. Są to już nie tyle ruchy społeczne, choć wielu chciałoby, żeby tak było (znakiem tego jest wiązanie części z nich z nazwiskami żyjących i nieżyjących już postaci życia publicznego), ile raczej od-ruchy społecznego niepokoju, które znajdują swój wyraz w postaci mobilizacji i ekspresji niezadowolenia. Czasem aż za dobrze pokrywają się z podziałami, jakie obserwujemy na polskiej scenie politycznej. Wykorzystują wtedy istniejące konflikty wokół świata symboli i stają się emocjonalnym medium wzmacniającym znane nam dobrze napięcia społeczne. Czasem jednak, jak to było w przypadku inicjatyw Obywatele Kultury czy też protestów przeciw ACTA, wywołują burzę, zmuszając drobnymi krokami do zmiany myślenia elit politycznych. Czy mobilizacja za pomocą dostępnych technologii, na zasadzie krótkotrwałych impulsów (connecting action), zamieni się w dłuższej perspektywie w działanie zbiorowe (collective action), zdolne do trwałej zmiany kultury społecznej i politycznej w Polsce? Tego nie możemy jeszcze wiedzieć. Warto jednak przypatrywać się, na ile pojawiające się grupy okazują gotowość nie tylko do trwałych mobilizacji, ale też do uznania innych grup w wyjątkowo silnie podzielonym i zróżnicowanym społeczeństwie. Gotowość do rozpoznania innych i uznania ich odmiennych oczekiwań oraz pragnień, często wbrew naszym oczekiwaniom i pragnieniom, byłaby znakiem tego, że udaje się nam wyjść z nieznośnego impasu życia razem obok siebie.

* Jacek Kołtan, doktor filozofii, studiował w Poznaniu i Berlinie. Obecnie kieruje Wydziałem Myśli Społecznej w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku. Jest autorem książki poświęconej tożsamości społecznej podmiotu „Der Mitmensch” (2012).

Do gůry

***

Rzeczywistość fermentuje, także w Polsce

Z Davidem Ostem, amerykańskim politologiem, m.in. autorem książki „Klęska Solidarności: gniew i polityka w postkomunistycznej Europie”, rozmawia Ewa Serzysko.

Ewa Serzysko: Zaryzykowałabym tezę, że po 10 kwietnia 2010 roku Polacy przeżyli obywatelskie przebudzenie. Początkowo zmęczeni długotrwałym snem, coraz chętniej organizują się i wychodzą protestować na ulicach. (…) Czy Pan także dostrzega to ożywienie?

David Ost: Same protesty nie są czymś wyjątkowym – związki zawodowe protestują od wielu lat. Ale gdy widzimy, że one protestują, reakcja jest jedna: czego oni znowu chcą? To stały element życia politycznego i nikogo już nie zaciekawia. Organizują swoje demonstracje, wciąż potrafią gromadzić zwolenników, ale mają ograniczenia i pewnych grup już nie zmobilizują. Związki wyrażają się w języku konfliktu klasowego: my przeciwko rządzącym. W latach 80. „Solidarność” była głównym aktorem społecznym, wręcz przedstawicielem narodu. Teraz jest inaczej. Ma trudność w przedstawianiu swoich celów jako konfliktów ogólnospołecznych – wywalczyli państwo opiekuńcze, czyli demokrację ekonomiczną, włączyli w ten system ludzi pracy, którymi teraz zajmuje się państwo. Stracili swój polityczny cel. (…) Nowe ruchy, takie jak Occupy Wall Street czy ACTA staną się sukcesem, jeśli będą zdobywać zwolenników i popularność tak długo, jak będą utrzymywały wokół siebie aurę nowości i świeżości.

Ruch społeczny to nie tylko przywiązanie do idei, ale i frekwencja. Polskie inicjatywy, mimo wyraźnego wzrostu zainteresowania, nadal nie przyciągają mas – trudno właściwie mówić o ruchach poruszających znaczną część społeczeństwa. To raczej problem samych ruchów i ich organizatorów, nie zaś Polaków niechętnie angażujących się w tego typu przedsięwzięcia?

Nigdy nie uważałem, że jesteście pod tym względem wyjątkowi. Polacy nieszczególnie się tu wyróżniają.

Przecież jesteśmy krajem, w którym narodziła się „Solidarność”!

Oczywiście! Ale to był specyficzny czas – wszystkie ruchy uwarunkowane są strukturalnie, kulturą danego kraju i okresu, w jakim działają. W latach 80. pojawiły się warunki, by przełamać istniejące wówczas bariery nieufności. „Solidarność” w tamtym momencie była nowością i zaskoczeniem, nawet dla samej komunistycznej władzy. (…)

Z pewnością łatwiej jest organizować gniew czy niezadowolenie wokół wyrazistego symbolu. Dla Solidarnych z Krakowskiego Przedmieścia stał się nim krzyż i wrak Tupolewa, a dla ruchu Occupy hasło „99%”. To w obu przypadkach przemówiło do wyobraźni nie tylko protestujących, ale i znacznej części społeczeństwa.

Sądzi Pani, że decydujące dla ruchu stało się „99%”?

To był taki dobry, tabloidowy znak, który można było wydrukować i reprodukować na zdjęciach w mediach. W przypadku ACTA to z kolei maski i zaklejone usta.

Tak, być może między innymi dzięki temu Occupy trafiło do wyobraźni i stało się rzeczywistym ruchem. Barwność skłoniła wielu do zastanowienia: o co chodzi z tym 99 procentami – czy ja też do nich także należę? Symbole ożywiają ruch i go konsolidują, ale to wciąż nie wystarcza, w każdej inicjatywie musi pojawić się coś więcej, co spaja i utrzymuje aktywność jego członków.

Wracając do Polski i Polaków, Solidarni 2010 odwołują się do tradycyjnych wartości i do pojęcia narodu. Ostatnie protesty „Solidarności” odwoływały się do spraw bieżących i klasycznego sporu związki-rząd. Z kolei anty-ACTA do specyficznej definicji wolności – stworzonej przez młode pokolenie internautów.

Jeśli chodzi o ACTA najciekawsze jest czy to był tylko konflikt kulturowy, czy również ekonomiczny. Internet stwarza użytkownikom (czasami oczywiście nielegalną) możliwość oszczędzania – to nie tylko kulturowy znak. W tym przypadku szanse na sukces wzrastały, również dlatego, że młodzi ludzie zawsze ożywiają ruchy. Emerytura – która była sprawą związków zawodowych – jest dla młodych zawsze kwestią mglistą, o której nie chcą myśleć, bo to ich nie dotyczy w danym momencie.

[Całość wywiadu: CZYTAJ TUTAJ]

* David Ost, amerykański politolog zajmujący się tematyką transformacji w Europie Środkowo-Wschodniej oraz stosunkami pracy profesor w Hobart and William Smith Colleges w Nowym Jorku oraz Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Autor m.in. książki „Klęska Solidarności: gniew i polityka w postkomunistycznej Europie”.
** Ewa Serzysko, socjolożka, dziennikarka, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”.

Do gůry

***

Paweł Kuczyński

Czy zmiana społeczna wyprzedza w Polsce zmianę polityczną?

Od pewnego czasu powtarzam, także publicznie, że w Polsce zmiana społeczna wyprzedza zmianę polityczną. Politycy okazują się na tyle słabo „kontaktować” z tym, co się dzieje wokół nich, że wypada podsumować to wyświechtanym powiedzeniem, że „oderwali się od mas”. Może dlatego, że zawierzyli mass mediom, o których uwagę tak zapalczywie walczą? Właśnie wbrew logice narzuconej przez media głównego nurtu, to nie politycy powinni znaleźć się w centrum naszej uwagi. Znacznie ważniejsze i ciekawsze jest to, co robi tzw. społeczeństwo. Jesteśmy w momencie, kiedy do opisu różnorakich działań zbiorowych nie wystarczają rankingi popularności partii politycznych i politycznych celebrytów. Stąd pilnym zadaniem socjologów jest przeniesienie uwagi z procentów na procesy.

Zdaję sobie sprawę, że zaklinam w ten sposób rzeczywistość, ale „rzeczywistość” zdaje się dostarczać argumentów, że uczestniczymy – i to coraz bardziej aktywnie – w procesie zmian. Ich znakiem jest pierwsze półrocze tego roku, obfitujące w liczne ruchy protestu i odruchy społecznego zniecierpliwienia. Jeśli są podstawy, aby powiedzieć, że jesteśmy u progu zmian, to muszą paść pytania: Jakich? Do czego nas doprowadzą? Niewielu jest jednak śmiałków gotowych do udzielenia odpowiedzi.

Spróbujmy najprościej: zniechęcenie do „partyjnej polityki” osiągnęło apogeum, obejmując większość jeśli nie wszystkich polityków, którzy nie reprezentują już nikogo, poza samym sobą. Naszym udziałem jest – nikt nie wie, jak silna i trwała – chęć przeciwstawienia się przytłaczającemu przekonaniu, że wszystko jest ustawione „na górze”. Zamiast TINA (There Is No Alternative) odbywają się w Polsce wielokierunkowe poszukania polskiej wersji TATA (There Are Thousands of Alternatives). Obywatelom udzieliło się tyleż powszechne co nieprzyjemne uczucie, że wszystko, co ważne, przetacza się ponad ich głowami. Bieżące decyzje własnego rządu (jak podpisanie ACTA) albo nowa ustawa emerytalna nie przeszły sita rzeczywistych konsultacji, co spowodowało, że interesy i wartości ważnych grup zostały zwyczajnie zignorowane. I nie chodzi o potrzebę partycypacji samej w sobie, ale o to, że jej brak daje opłakane efekty.

U źródeł obywatelskiego przebudzenia nie leży potrzeba upragnionej przez teoretyków participation plus, o której z emfazą mówił prof. Stephen Coleman w czasie konferencji na temat deliberacji, która odbyła się w BUW na początku maja. Chodzi o coś znacznie prostszego. Coraz więcej grup społecznych walczy o swoje zagrożone interesy. I czyni to coraz efektywniej. Gołym okiem widać, że jesteśmy świadkami różnych ruchów protestu, większych i mniejszych. Ważne było „poruszenie” za sprawą Obywateli Kultury w 2011 roku, ale najważniejszy sygnał wysłali młodzi obywatele, którzy wypełnili przestrzeń placów w wielu polskich miastach w styczniu tego roku. Kiedy ucichła wrzawa związana ze STOP ACTA, pojawili się wytrwali obrońcy Telewizji Trwam. Wrócili także na scenę zorganizowani związkowcy, pod nowym dowódcą, który nie pali się do flirtowania z politykami. A ileż jest „odruchów” lokalnych, dzięki którym wielu obywateli dowiedziało się, na przykład, że istnieje coś takiego jak squaty i squattersi.

Można dyskutować nad hipotezą ruchu społecznego, bowiem różni ludzie z różnych powodów, od wolnościowych po religijne, podejmują lepiej lub gorzej zorganizowane działania zbiorowe. Czują zagrożenie i nie chcą być bierni, zwłaszcza że są zasypywani informacjami o tym, iż jeszcze wyżej nad ich głowami wisi czarna burzowa chmura kryzysu na rynkach finansowych i pogrążonych w nim gospodarek. Nie wierzą, że rząd jeszcze długo utrzyma wielki parasol, dzięki któremu mamy podobno lepiej niż inni, włączając w to nie tylko Greków, ale nawet Niemców. Odgórne gwarancje bezpieczeństwa nie brzmią na tyle wiarygodnie, aby ludzie przestali kupować własne parasole, które warto mieć także „przy pogodzie”. Zmiana społeczna, choć – jeszcze – nie polityczna? No cóż, skoro ludzie szukają, skoro tworzą zręby działań zbiorowych, nawet praktykowanych krótkotrwale i zadaniowo, to takie erupcje mogą przynieść nowe ukształtowanie terenu i mogą wiele zmienić. Przy czym, jak mieliśmy okazję stwierdzić w trakcie badania ACTA-wistów, jak i na kolejnych seminariach Zespołu Analizy Ruchów Społecznych (ZARS), bardzo niewielu w Polsce głosi radykalne, rewolucyjne hasła. To samo dotyczy nawet autorytarnie rządzonej Rosji, jeśli wierzyć w to, co powiedział na kwietniowym seminarium ZARS jeden z młodych działaczy opozycji, socjolog Aleksander Bikbov, że celem aktywnych Rosjan jest honest stability. Zaledwie dwa miesiące później Wiktor Jerofiejew w wywiadzie dla „Przekroju” stwierdził [http://www.przekroj.pl/artykul/889322.html], że o ile wcześniej chodziło o wolne wybory, to „teraz protest zmienia kierunek i mowa jest już o tym, że państwo nie ma odpowiedniej legitymizacji, prezydent ani duma nie posiadają właściwego umocowania do dalszego rządzenia”. W Polsce nie ma tego problemu. Pojawiają się natomiast kolejne modernizacyjne pomysły – pod hasłem demokracji bezpośredniej, albo i mniej radykalne, jak prawdziwe konsultacje społeczne albo deliberatywna demokracja. Każde z tych rozwiązań ma swoich zwolenników. Wyłaniające się z protestów i dyskusji społeczeństwo – czemu nie nazwać go „społeczeństwem sieci”? – zaczyna spoglądać w stronę rozwiązań, które już dzisiaj w sieci są dostępne.

* Paweł Kuczyński, doktor socjologii, członek Zespołu Analizy Ruchów Społecznych (ZARS).

Do gůry

***

Paulina Górska

Tożsamość robi różnicę

Spośród protestów z pierwszej połowy roku uwagę publicystów przyciągały manifestacje przeciwko ACTA, blokada Sejmu zorganizowana przez Solidarność oraz nieobecność ruchu oburzonych. Tymczasem na najbardziej zmotywowanych do wyrażania sprzeciwu wyglądają obrońcy Telewizji Trwam.

Człowiek nie jest zwierzęciem protestującym. Wyniki badań psychologów społecznych wskazują, że jesteśmy motywowani do podtrzymywania status quo – w przeciwieństwie do aktywnego oporu bierność nie pochłania cennych zasobów poznawczych, emocjonalnych i fizycznych, jest bardziej ekonomiczna i wygodniejsza. Wierzymy w sprawiedliwość świata, choćby miałoby to nas stawiać w złym świetle. Udział w indywidualnym czy zbiorowym proteście, nawet nie łącząc się z przykrymi sankcjami, jest dla nas ostatecznością.

A jednak, mimo inklinacji do bierności, bywa, że uczestniczymy w ruchach sprzeciwu. Dlaczego? W obrębie psychologii społecznej zidentyfikowano szereg warunków odpowiedzialnych za partycypację w zbiorowym działaniu. Najważniejszym elementem tej układanki jest tożsamość. Potencjalny uczestnik protestu musi identyfikować się z grupą, w imieniu której ma występować. Tożsamości głęboko zakorzenione, czyli te podtrzymywane przez tradycję, edukację i dyskurs publiczny sprzyjają protestom w większym stopniu niż świeżo wykształcone identyfikacje. Po drugie, podmiot musi postrzegać status grupy własnej jako podrzędny względem innych grup bądź gorszy od oczekiwanej lub przeszłej pozycji. Dobrze, gdy wskazana jest instancja odpowiedzialna za złą sytuację grupy własnej. Po trzecie, bieżąca hierarchia musi być widziana jako niesprawiedliwa i uniemożliwiająca indywidualną mobilność, acz podatna na całościową transformację. Wreszcie – protestujący winien być przekonany o tym, że jego grupa jest w stanie zmienić obowiązujący porządek.

Jaki obraz uzyskujemy po zastosowaniu powyższych, akademickich w swym duchu kryteriów do polskiej rzeczywistości? Dlaczego niektóre z licznych ostatnio ruchów protestu gromadzą więcej osób, a inne – mniej?

Naród ACTA

O sile identyfikacji narodowej, będącej prototypem głęboko zakorzenionej tożsamości, świadczy społeczna harmonia okresu Euro, w większym stopniu niż z próśb ekipy Tuska, wynikająca z charakteru mistrzostw i skutecznej, acz niepozbawionej żenujących błędów („Feel like at home”) polityki PR-owej agend rządowych. Kiedy aktywizowano naszą nadrzędną tożsamość (kampania „Polacy 2012. Wszyscy jesteśmy gospodarzami”) i wyznaczono nam wspólne cele, takie jak kibicowanie reprezentacji czy gościnność wobec przyjezdnych, w myśl klasycznych prawideł psychologii społecznej przestaliśmy patrzeć na siebie jak na przeciwników ideologicznych, a „wojna polsko-polska” niepostrzeżenie uległa zawieszeniu. W strefach kibica lewicowcy i prawicowcy, mieszkańcy metropolii i małych miejscowości, niewierzący i katolicy przeżywali wspólne uniesienia i wspólne rozczarowanie. Nie byłoby tego zaskakującego zlania się w jedność, gdyby nie inkluzywna kategoria, do której bez względu na dzielące nas różnice mogliśmy się włączyć. Można sądzić, że gdy Euro się skończy, z wakacyjnym poślizgiem polski konflikt odżyje na nowo a poparcie dla PO wróci do stanu sprzed mistrzostw.

Mimo olbrzymiej wagi ugruntowanych tożsamości, protesty dotyczące konkretnych spraw, kiedy identyfikacja uczestników musi dopiero zostać osiągnięta, nie są skazane na niepowodzenie. Przekonaliśmy się o tym przy okazji kampanii przeciwko ACTA. Korzystając z internetowych narzędzi w postaci forów dyskusyjnych i wirusowo rozprzestrzeniających się memów, ACTAwiści zdołali wykształcić swoją efemeryczną tożsamość. Istotna była także możliwość zadeklarowania sprzeciwu już w Sieci. Wymagająca niewielkiego wysiłku czynność – podpisanie wirtualnej petycji – włączała do grupy i, zgodnie z mechanizmem stopy w drzwiach, uprawdopodabniała udział w bardziej inwazyjnej formie protestu, czyli manifestacji. Obecność innych czynników prowadzących do protestu kompensowała tożsamościową świeżość przeciwników ACTA. Wolność wypowiedzi i nieskrępowanego ściągania danych została gwałtownie zagrożona, a aktor odpowiedzialny za przewidywaną utratę statusu, czyli rząd, jasno zdefiniowany. Co ważne wskazany przeciwnik znajdował się w polu rażenia – internauci widzieli, że są w stanie skutecznie mu zaszkodzić, co też zrobili, doprowadzając do paraliżu serwisów rządowych.

Uśpiony prekariat

Swojej tożsamości nie posiada, jak dotąd uśpiony, polski prekariat. Mimo że odsetek umów śmieciowych wśród młodych Polaków jest najwyższy w Europie, dla większości z nich protest jest ostatnią rzeczą, o której myślą. Dlaczego?

Po pierwsze grono potencjalnych protestujących jest wewnętrznie bardzo zróżnicowane. Jedynym wspólnym mianownikiem pracowników fizycznych, pracowników korporacji i freelancerów jest wykonywanie nisko płatnej pracy na czas określony. Można powiedzieć, że podobnie było w przypadku ACTA, gdzie użytkowników Internetu łączyło li tylko swobodne korzystanie z Sieci. ACTAwiści mieli jednak poczucie krzywdy i blisko usytuowanego przeciwnika – czynniki, których prekariuszom brakuje.

Osoby pracujące na umowach śmieciowych w większości nie mają świadomości swojego niskiego statusu. Młodość – demograficzna cecha dużej części polskich prekariuszy – wiąże się ze swoistą omnipotencją, przekonaniem, że życie dopiero się zaczyna, cały świat pozostaje w zasięgu ręki, a to, co z tym wszystkim zrobimy, zależy wyłącznie od nas. Wrażenie, że kariera jest funkcją indywidualnego talentu i wysiłku a nie uwarunkowań strukturalnych pogłębiane jest przez obecność tzw. tokenów – osób, którym mimo młodego wieku udało się znaleźć ciekawą, dobrze płatną i pewną pracę („Jeśli on/ona może, to dlaczego nie ja?”). Wchodzący w dorosłe życie nie chcą słyszeć, że wykonywana przez nich praca – wehikuł upragnionego uniezależnienia się od rodziców – nawet jeśli daje minimalną stabilizację, jest w jakikolwiek sposób niepełnowartościowa.

Bierność młodych można łączyć z ich pamięcią pierwszego etapu transformacji. Inaczej niż ich rówieśnikom z Hiszpanii czy Izraela, polskim 20-latkom żyje się lepiej niż pokoleniu ich rodziców. Nie znają oni przy tym rzeczywistości innej niż ta, w której uprzywilejowaną pozycję pracodawców traktuje się jako standard, a w wystąpieniach związkowców upatruje się reliktu poprzedniej epoki, o której, doganiając Zachód, chciano by najchętniej zapomnieć.

Trudno też jednoznacznie zdefiniować instancję, która miałaby odpowiadać za kształt rynku pracy i jednocześnie znajdować się w osiągalnym dystansie. Z przymusu utrzymywania elastyczności rynku pracy rząd może tłumaczyć się, wskazując na uwikłanie Polski w globalną gospodarkę i wynikające zeń ryzyku offshoringu. Z kolei stwierdzenie, że źródło współczesnych cierpień tkwi w kapitalizmie, abstrahując od tego, czy uzasadnione, jest słabe pod względem strategicznym. Trudno protestować przeciwko bytowi, który jest rozproszony, niewidoczny i pozbawiony intencjonalności.

TV Trwam, czyli wzorowa mobilizacja

Psychologiczne wyznaczniki protestu, które u prekariatu będą mogły się pojawić tylko pod warunkiem intensywnego wysiłku lewicy, w całej okazałości zachodzą natomiast w przypadku obrońców Telewizji Trwam. Wydaje się, że dalsza aktywność tej grupy w przestrzeni publicznej jest nieunikniona.

Już na starcie obrońcy TV Trwam mają przewagę nad innymi ruchami społecznymi – media toruńskie odwołują się do głęboko zakorzenionej, a więc łatwej do zaktywizowania, tożsamości narodowo-katolickiej. Żyzne podłoże jest dodatkowo uzupełniane bieżącą polityką tożsamościową. Radio Maryja i Telewizja Trwam wraz ze swoimi kołami dają poczucie przynależności osobom, które w rozmaitych hierarchiach – wiekowej, dochodowej czy tej, ustanowionej ze względu na miejsce zamieszkania – rzeczywiście zajmują najniższe szczeble. Rozpoznanie przez innych, nawet jeśli również są wykluczeni, przywraca podmiotowi poczucie własnej wartości. Związek z kimś, kto umożliwił autorehabilitację może być bardzo silny.

O swoim niskim statusie publiczność ojca Rydzyka wnosi zarówno z porównań poziomych, jak i z retrospekcji. Dyskurs narodowo-katolicki rzeczywiście nie mieści się w głównym nurcie, utracił też znaczenie, które miał w latach 90. Jako że zgodnie z przekazem Radia Maryja jedyną słuszną etyką jest ta, wywodząca się z Kościoła Katolickiego, osoby skupione wokół toruńskiej rozgłośni sądzą, że ich marginalizacja jest niesprawiedliwa. Toruńskie media wyjątkowo jasno identyfikują przy tym instancje odpowiedzialne za krzywdę swoich słuchaczy. Zarówno rząd, KRRiTV czy TVN są aktorami konkretnymi, łatwymi do wyobrażenia i obwinienia. Źródłem poczucia skuteczności są m. in. marsze organizowane w obronie TV Trwam, z których ten odbywający się w Warszawie, zgromadził czterokrotnie więcej uczestników niż Parada Równości.

Protesty od maila do maila

Manifestacje z pierwszej połowy roku uruchomiły polski potencjał protestu o tyle, o ile empirycznie dowiodły, że, działając kolektywnie, obywatele są w stanie jeśli nie całkowicie blokować, to przynajmniej utrudniać forsowanie przez władzę niekorzystnych dla poszczególnych grup rozwiązań. Największe zasługi w tej kwestii należy przypisać wygranej batalii przeciwko ACTA. Spontanicznie zmobilizowanym ACTAwistom udało się zatrzymać ratyfikację niechcianej umowy nie tylko na szczeblu krajowym, ale w całej Unii Europejskiej (Komisja Handlu Międzynarodowego w Parlamencie Europejskim zarekomendowała odrzucenie dokumentu). Ruch anty-ACTA wykazał również, że sztywna, hierarchiczna struktura na kształt związków zawodowych nie jest warunkiem niezbędnym dla skutecznego działania.

Sukcesy poszczególnych ruchów sprzeciwu nie są jednak dziełem przypadku ani funkcją samej struktury społecznej. Dużo zależy od wysiłku i rozwagi animatorów protestów. W starych demokracjach już dawno pojęto, że polityka tożsamościowa jest ciężką pracą, wykonywaną od drzwi do drzwi, w bardzie współczesnych warunkach powiedzielibyśmy – od maila do maila, od profilu do profilu. Jest też rzemiosłem, którego tajniki wykładane są na uczelniach i w podręcznikach. Takie publikacje zaczęły pojawiać się także w Polsce. Nasza demokracja chyba rzeczywiście dorasta.

* Paulina Górska, psycholożka, członkini zespołu „Kultury Liberalnej”.

Do gůry

* Autor koncepcji numeru: Paweł Marczewski.
** Współpraca: Ewa Serzysko.
*** Autor ilustracji: Wojciech Tubaja.

„Kultura Liberalna” nr 181 (26/2012) z 26 czerwca 2012 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 181

(26/2012)
26 czerwca 2012

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj