0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Temat tygodnia > HOLLAND, CHMIEL, MAZGAL,...

HOLLAND, CHMIEL, MAZGAL, KATARYNA: Płeć podczas wyborów... Czy naprawdę ma znaczenie?

Szanowni Państwo, parytety, kongresy, uprzejmości… Miło, sympatycznie, ale czy rzeczywiście płeć ma znaczenie podczas wyborów? Oczywiście, kandydaci na wyścigi przypominają, że kobiety to bardzo ważny elektorat. Co wcale nie oznacza to, że zagadnienia związane z parytetami, równouprawnieniem płci, są czymś więcej niż tylko powierzchownym motywem w kampanii. Warto tu jednak uważnie obejrzeć nie tylko polityczną podaż, ale i popyt. Pytamy dziś zatem zaangażowane w debatę publiczną Kobiety: jeśli nie mają możliwości głosowania na kobietę, ale mogą głosować na mężczyznę, to którego poprą i z jakich powodów? Co liczy się w ich wyborze najbardziej? Krótko mówiąc, czy płeć to temat drugorzędny czy może raczej papierek lakmusowy promodernizacyjnych postaw kandydatów? Ostatnio o gorączce wyborów wypowiadali się Panowie: Paweł Śpiewak, Ireneusz Krzemiński, Paweł Marczewski, Marceli Sommer, Michał Krasicki, Łukasz Jasina.

Dziś na nasze pytania odpowiadają Panie: Agnieszka Holland, Beata Chmiel, Anna Mazgal i Kataryna. Zapraszamy do lektury!

Redakcja


W temacie tygodnia:

1. AGNIESZKA HOLLAND: Władza, gra i dreszcze
2. BEATA CHMIEL: PiS straszy po nocach
3. ANNA MAZGAL: W towarzystwie Pań
4. KATARYNA: Nie lubię koszarowych żartów


Agnieszka Holland

Władza, gra i dreszcze

Obaj kandydaci pod względem stosunku do sprawy kobiecej są konserwatywni i paternalistyczni. Kobiety są w tej kompanii niby ważne i obecne, ale jednak grają paprotkowato: służą wiernie tym średnio interesującym panom, nie widać ich podmiotowości, autonomii.

Jeśli chodzi o Bronisława Komorowskiego, wierzę, że można na niego wpłynąć, że otwarcie na nową rolę otworzy również jego nowe widzenie spraw społecznych. Natomiast potencjalnym zwycięstwem Kaczyńskiego byłabym przerażona: jego kręci tylko gra i władza. U niego wszystko jest cynicznie instrumentalne: zadręczy nam życie ciągłym puszczaniem dreszczy, szczuciem jednych na drugich, kreowaniem konfliktu. Nic nie będzie konstruktywne, wszystko zatrzyma się w klinczu wzajemnych nienawiści i agresji, jak to było za rządów PiS.

Jeśliby Jarosław Kaczyński wygrał w nadchodzącą niedzielę, nie byłoby można stawiać żadnych normalnych spraw, dyskurs byłby dyktowany interesami jednej porąbanej partii I narastającego zwalczania się nawzajem.

* Agnieszka Holland, reżyser.

Do góry

* * *

Beata Chmiel

PiS straszy po nocach

Kwestia kobieca jest dla mnie – zaraz obok kultury i jakości państwa – najważniejszym nieobecnym zagadnieniem, o którym w obecnej kampanii prezydenckiej powinna być mowa. Od zeszłorocznego Kongresu Kobiet toczy się w Polsce głęboka debata o parytecie. Tymczasem – paradoksalnie – w trwającej kampanii temat ten po prostu nie istnieje. Znakomicie było to widać (czy raczej nie widać) w trakcie niedzielnej debaty między Jarosławem Kaczyńskim a Bronisławem Komorowskim, prowadzonej notabene przez trzy dziennikarki. Na temat równouprawnienia kobiet nikt się w niej nawet nie zająknął. Chyba że za kwestię kobiecą będziemy uważać problem finansowania zapłodnienia in vitro, co oczywiście jest niesłuszne, gdyż dotyczy polityki rodzinnej, społecznej i stosunków państwo – Kościół.

Co prawda przed pierwsza turą wyborów kilku kandydatów wzięło udział w Kongresie Kobiet. Czyli uznało wagę kobiecego elektoratu. Ale dopóki politycy traktują obywateli i obywatelki jako elektorat, a nie partnerów, żadnej zmiany i tak nie będzie. Bronisław Komorowski wprawdzie zadeklarował, że jeśli parlament uchwali odpowiednią ustawę, on nie odmówi jej podpisania. Mowa wciąż jednak przede wszystkim nie o 50, ale 35 procentach czyli proponowanej przez PO kwocie bezpiecznej dla dotychczasowych zasad konstruowania list. Bo choć na szczeblu krajowym parytety zaczynają być oczywistością, w tzw. dołach partyjnych wciąż toczy się prawdziwa walka o to, by nie zaburzać układów lokalnych. Nieobecny na Kongresie Kobiet Jarosław Kaczyński snuje może i odważniejsze deklaracje. Cóż z tego skoro równocześnie mówi o prawach „kobiet” i „ludzi”.

To, że kwestie parytetu i równouprawnienia nie stały ważkim tematem w kampanii wyborczej, świadczy o jakości debaty publicznej i samych kandydatów. Zarówno Kaczyński, jak i Komorowski są typowymi dla swoich formacji białymi konserwatywnymi mężczyznami, a ich programy w tych kwestiach – czy w ogóle w kwestiach związanych z prawami i wolnościami – w gruncie rzeczy niewiele się różnią (z pewną przewagą ostatnio zademonstrowaną przez Komorowskiego). Odmienne są ich umiejętności i zaplecze. To ostatnie jest tym ważniejsze, że tegoroczne wybory prezydenckie są w zasadzie plebiscytem. Głosujemy raczej przeciwko niż za reprezentowanym przez danego polityka ugrupowaniem. Gdybym miała zatem powiedzieć, kogo ostatecznie poprę w zbliżającym się głosowaniu, powiem tak: mimo różnych deklaracji ze strony Jarosława Kaczyńskiego, nie utraciłam pamięci. Oparta na osobistej przemianie kampania wyborcza prezesa PiS jest zbyt mało przekonująca, bym uwierzyła w przemianę całej partii, która dyszy mu za plecami i naprawdę straszy po nocach. I nie pomogą pacyfistyczne happeningi z gitarą i kwiatami we włosach.

Wracając do kwestii kobiecej. Ważne jest, że przez najbliższe półtora roku będziemy świadkami i uczestnikami kolejnych kampanii wyborczych. Wybory prezydenckie podporządkowane są logice zabetonowanej sceny politycznej, ale w zbliżających się wyborach samorządowych, a później parlamentarnych będzie – jak sądzę – możliwość znacznie konkretniejszej i mocniejszej dyskusji. I rozliczenia z dotychczasowej praktyki. A w międzyczasie – jako obywatelki i obywatele – powinniśmy zmuszać polityków do realizowania zobowiązań i poważnego traktowania istotnych kwestii społecznych. Zarówno jeśli chodzi o kwestie kobiece, jak i inne publiczne wyzwania, o których lubią zapominać na co dzień. Społeczeństwo obywatelskie nie jest bez szans na odzyskanie państwa od polityków. Wystarczy tylko skorzystać ze swoich praw.

* Beata Chmiel, menedżer kultury, animatorka ruchu społecznego Obywatele Kultury www.obywatelekultury.pl

Do góry

* * *

Anna Mazgal

W towarzystwie Pań

Niewielki postęp polega na tym, że kobiety rzeczywiście jakoś są w kampanii prezydenckiej widoczne. Paradoksalnie, brak potencjalnej pierwszej damy u jednego z kandydatów powoduje dyskusje, dlaczego taka osoba jest ważna. I jednocześnie uzmysławia, że kobiety ważne są z innych powodów niż mężczyźni. Zauważyłyście, jak często nie używa się w dyskursie słowa „kobiety”? Zastępuje się je słowem „Panie”. Tytuł „Pani” otrzymuje ta szczególna kobieta, która się przebiła i ma własny patent na rozdania partyjno-sejmowego pokera. Panie, choć ważne, przywódcami raczej nie są. Hanna Gronkiewicz-Waltz nie jest przecież żadną Panią, tylko Prezydentem.

Z kobietami jest więcej problemów, bo chcą różnych rzeczy. Czasem takich, które mogą zatrząść odwiecznym porządkiem, jak np. mniej stadionów czy system suwakowy na parytetowych listach wyborczych. Pani niczego nie chce, ona raczej wnosi jakąś ulotną wartość dodaną. Na przykład łagodzi męskie obyczaje albo ociepla wizerunek. W imię utrzymania tego kosmicznego porządku mężczyźni godzą się pełnić rolę niepełnosprawnych emocjonalnie, o obyczajach surowych jak sushi. Innymi słowy, stają się Panami. Także kobiecego losu.

Nie inaczej sprawa ma się z kandydatami, którzy zawodowo obracają się w towarzystwie Pań. Może dlatego jeden jest kawalerem, drugi dojrzale oświadcza, że jest mężczyzną i nie będzie za to przepraszać, a żaden nie rozumie idei parytetów? W relacji do tego, co nazwać możemy sprawami kobiecymi, obaj są na innych planetach: jeden na Marsie, a drugi na Wenus. Z perspektywy planety Ziemia zaś, sprawy kobiet to nie hermetyczne problemy połowy społeczeństwa. To są sprawy publiczne i ogólnospołeczne.

Wielka szkoda, że konstrukcja obu kandydatów, która jest wypadkową poziomu debaty publicznej, wyklucza korzystniejszą dla nas koniunkcję osobowości. Na to kandydat musiałby być co najmniej Kopernikiem, który, jak wiadomo, był kobietą. Pewną pociechą jest, że mamy pięć lat na to, by wśród chętnych Panów i Pań znalazła się kandydatka – kobieta. I naprawdę obojętne, jakiej będzie płci.

* Anna Mazgal jest kobietą płci żeńskiej, członkinią redakcji „Kultury Liberalnej” oraz ekspertką Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych. Reprezentuje OFOP w Obywatelskim Forum Legislacji.

Do góry

* * *

Kataryna

Nie lubię koszarowych żartów

Im dłużej obserwuję polską politykę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że płeć – poza krótkim okresem intensywnej walki w kampanii wyborczej – nie ma w niej żadnego znaczenia. W sejmowej pracy wszyscy sprawdzają się mniej więcej tak samo. Nie dostrzegam jakiejś jakościowej różnicy między paniami-polityczkami a panami-politykami, choć nie wykluczam, że z uwagi na zachwiane proporcje panie-polityczki upodobniają się do panów-polityków, aby w polityce przetrwać, stanowiąc w niej mniejszość. I że gdyby było ich więcej, to nie polityka zmieniałaby je, ale one politykę. Ale nie ma przecież takiej pewności, a eksperymenty na żywym ciele demokracji niespecjalnie mi się podobają.

Nie jestem więc zwolenniczką parytetów i nie uważam, żeby to był ważny problem. Nie jestem w tym chyba odosobniona, bo sądząc po śladowym poparciu, jakie w ostatnich wyborach prezydenckich otrzymała Henryka Bochniarz, większość polskich kobiet wcale nie uważa, że aby były dobrze reprezentowane, muszą być reprezentowane przez kobietę. Okazuje się, że przy urnie na płeć nie bardzo zwracamy uwagę. I nie ma powodu, żeby to na nas wymuszać, narzucając partiom płciowe kwoty. Stosunek kandydatów do parytetów czy kwot nie jest więc dla mnie czymś, co biorę pod uwagę w swoich własnych wyborach.

Biorę natomiast pod uwagę stosunek do kobiet w ogóle i pod tym względem Kaczyński wypada o niebo lepiej od Komorowskiego, bo niewiele o kobietach mówi i nie stara się im na siłę podlizać. Jednocześnie otacza się kobietami, które są dla niego partnerami. Dość wymienić Zytę Gilowską, czy nieżyjące już Aleksandrę Natalii-Świat i Grażynę Gęsicką. W jego kampanii wyborczej też współrządzi kobieta, Joanna Kluzik-Rostkowska, której rola nie sprowadza się do zamieszczania infantylnych komentarzy na Twitterze. Bardzo mi się podoba stosunek Kaczyńskiego do kobiet, doskonałe połączenie nie udawanego, uroczo staroświeckiego szacunku, z prawdziwym partnerstwem. Nie obserwuję kampanii zbyt uważnie, ale wydaje mi się, że w tym temacie Kaczyński nie zaliczył żadnej wpadki. Zupełnie inaczej niż jego rywal.

Komorowski zalicza bowiem wpadkę za wpadką. Polityk, który jeszcze w lutym „bawił” publikę protekcjonalnym wierszykiem o parytetach:

Nie mogę zrozumieć, po co wam kobiety
Jakieś nowomodne, płciowe parytety
Skoro w Polsce zawsze nie my kobietami
Rządzimy na co dzień – lecz kobiety nami
Ale jeśli chcecie władzy, to ją bierzcie
Zdobądźcie Sejm polski wyzwolone wreszcie…
Wypędźcie stąd mężczyzn bez prawa do łaski
Pozbawcie Marszałka władzy oraz laski
Niech tu laska rządzi, bądź co bądź kobieta
Wyrwana z rąk męskich wskutek paryteta

Kilka miesięcy później zjawia się na Kongresie Kobiet, żeby zadeklarować, że on to właściwie walczy w Platformie o parytety: „Namawiam swoje własne środowisko, aby przyjąć parytet 35-procentowy na listach wyborczych. Ale jeśli Sejm uchwali 50 procent, to też podpiszę tę ustawę”. Tyle że obywatelski projekt ustawy jak leżał w Sejmie, tak leży i jakoś nie może doczekać się poważnego potraktowania.

Nie podoba mi się przypominanie sobie o nas w czasie kampanii. Nie zależy mi na parytetach, ale zależy mi na poważnym traktowaniu. Z rubasznością marszałka w ogóle mam problem, nie lubię obleśności w polityce, bo jest ona tym, co wiele kobiet od niej odstręcza. Nie podobały mi się SLD-owskie żarty o „lufach czołgów prężących się na widok Aleksandry Jakubowskiej” i uwagi o jej „kształtnej piersi”, nie podobają mi się też żarty Komorowskiego o całowaniu w rękę „bo od czegoś trzeba zacząć” czy wierszyki o tym, co ma na myśli, gdy widzi koło siebie koleżanki klubowe. Nie lubię tego rodzaju żartów w sytuacjach publicznych i mam nadzieję, że gdy już marszałek zostanie prezydentem, będzie się od nich powstrzymywał. Należę do tej pozbawionej poczucia humoru mniejszości, która nie umie docenić koszarowych żartów, takich choćby jak ten o duńskich kaszalotach.

* Kataryna, autorka jednego z popularnych polskich blogów na temat polityki http://kataryna.blox.pl/html

Do góry

* * *

* Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk.
** Współpraca: Ewa Serzysko.

„Kultura Liberalna” nr 77 (27/2010) z 29 czerwca 2010 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 78

(27/2010)
29 czerwca 2010

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE

NAJPOPULARNIEJSZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj