Odwrócona kolejność na podium, czyli XI Konkurs im. Lutosławskiego
Miejmy nadzieję, że następna edycja konkursu, która odbędzie się za dwa lata, wzbudzi takie zainteresowanie, na jakie zasługuje.
Miejmy nadzieję, że następna edycja konkursu, która odbędzie się za dwa lata, wzbudzi takie zainteresowanie, na jakie zasługuje.
Tegoroczny, 13. Międzynarodowy Festiwal „Chopin i Jego Europa” ma jeden z ciekawszych programów – i pod względem prezentowanych utworów, i zaproszonych wykonawców.
Warszawski występ Concerto Köln był jednym wielkim potknięciem, a dokładniej jego skutkiem – upadkiem. Już od pierwszych dźwięków uderzył nas bałagan intonacyjny i metryczny, wynikający z podejścia w stylu „nieważne, jakie dźwięki i kiedy; byle z pasją i wigorem”.
Aleksandra Kurzak nie zawsze zjawia się na swoich koncertach czy spektaklach, szczególnie w pierwotnych terminach. Na szczęście tym razem udało się jej nie odwołać ani nie przełożyć występu – skończyło się jedynie na zmianach w programie.
Sezon 2014/2015 Filharmonia Narodowa zakończyła wykonaniem „Potępienia Fausta” Hektora Berlioza pod dyrekcją Jacka Kaspszyka, który dwa lata temu zastąpił Antoniego Wita na stanowisku dyrektora artystycznego Filharmonii.
Publiczność dostała raczej Możdżera niż Ravela. A to dlatego że Leszek Możdżer wykonał utwór jedynie zbliżony do nowatorskiego pierwowzoru. Zbliżony – czy też raczej oddalony – pod dwoma względami: i w warstwie nutowej, i w najdosłowniej materialnej.
Rzetelność nieczęsto bywa u artysty wadą, gdy jednak nie zostawia miejsca na polot, pierwsza cierpi na tym sztuka. Polskie prawykonanie opery „The Turn of the Screw” Benjamina Brittena potwierdza tę regułę.
Szczególna epoka kultury zwana romantyzmem przyniosła ze sobą i pozostawiła po sobie między innymi jasny kod komunikacyjny obowiązujący w salach koncertowych. Jeśli wykonanie utworu było „dobre” (cudzysłów nie jest tu oznaką ironii, lecz historycznej konwencjonalności kryteriów estetycznych), publiczność klaskała, wydawała okrzyki, wstawała z miejsc.
Słuchając mistrzowskiej muzyki w wykonaniu orkiestry symfonicznej, miałem wrażenie, że jestem w Filharmonii, a nie w kinie IMAX w małym miasteczku Yellowstone West na Dzikim Zachodzie. Na szczęście, głos lektora był dostatecznie dyskretny.
Na początku koncertu zamknąłem oczy. Wymazałem z pamięci oblicze pianisty, by zostać sam na sam z muzyką Chopina.
Na płycie brzmi wspaniale. Zaokrągla się ponad smyczkami dokładnie tam, gdzie trzeba. Po chwili wpada w dźwięczne sidła śród strun klawesynu. Gdy zostaje sam, drży niespokojnie, jakby stęskniony za uchem słuchacza. To kontralt z przeszłością. Był już Penelopą i Juliuszem Cezarem. Wciąż skrycie marzy o Orfeuszu.