Szanowni Państwo,
właśnie zakończył się Kongres Praw Obywatelskich, któremu patronowała między innymi “Kultura Liberalna”. Wśród szeregu palących problemów dyskutowanych podczas obrad tego zorganizowanego oddolnie spotkania ekspertów, intelektualistów, działaczy znalazło się zagadnienie, które uznaliśmy za wyjątkowo ważne – prawo do prywatności.
W dobie błyskawicznie rozwijających się technologii znacznie ułatwiających przepływ informacji kwestia ochrony prawa do prywatności okazuje się kluczowa. Dyskutując jednak nad tym, kto i na jakiej podstawie zyskuje dostęp do danych, jakie codziennie generujemy łącząc się przez telefon komórkowy lub korzystając z internetowych serwisów, docieramy do problemu o wiele szerszego – definicji tego, co dziś znaczy prywatność.
Jeśli nie podejmiemy próby zdefiniowania granic sfery prywatnej, skazani jesteśmy na wikłanie się w sprzeczności. I tak ustawa o ochronie danych może być zarówno tarczą przed przekraczaniem uprawnień przez władzę, jak i zasłoną dymną, którą władza spowija swoje działania, odmawiając obywatelom prawa do kontrolowania swoich poczynań. Podobnie obrona stylu życia może stać się zasłoną, za którą skrywana jest przemoc domowa, w myśl zasady, że państwo powinno zatrzymywać się na progu domu obywatela.
Z pytaniem o to, co znaczy dziś prywatność i jak jej mądrze bronić mierzą się w tym tygodniu nasi autorzy: Paweł Śpiewak, Edwin Bendyk, Przemysław Sadura i Katarzyna Szymielewicz. Zapraszamy również do lektury rozmowy Anny Mazgal z Piotrem Frączakiem, Prezesem Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych, spiritus movens Kongresu Praw Obywatelskich !
Redakcja
Paweł Śpiewak
W domu
Ochrona prywatności w tym, co nazywa się mirem domowym, była czymś oczywistym i niepodważalnym w tradycjach zwanych liberalnymi i konserwatywnymi. Po wojnie tym mocniej zdawano sobie sprawę z wagi tego postulatu, im więcej pojawiało się dowodów na to, że w projektach totalitarnych – będących w istocie pomysłami rewolucyjnymi – właśnie rodzinę we wszystkich postaciach chciano rozerwać i podważyć. Czyniono tak, by człowiek, pozbawiony oparcia w swoim potencjalnie najbliższym kręgu emocjonalnym i wychowawczym, stanął samotny i bezbronny przed władzą. Odebranie prywatności było w istocie upolitycznieniem czy upaństwowieniem sfer nam najbliższych. Wskazuje na to praktyka polityczna faszystów niemieckich i komunistów kreujących mit Pawki Morozowa, pierwszego donosiciela sowieckiego (przypominam niewtajemniczonym, że bohater ten doniósł na własnego ojca, bo nie podporządkował się on kołchozowym decyzjom). Zjawisko to opisywali wielcy pisarze antyutopiści, jak Aldous Huxley czy George Orwell. Rzecz wydaje się oczywista i warta co najwyżej pełnego opisania.
Zasadnicza zmiana stosunku do rodziny nastąpiła wraz z pojawieniem się ideologii feministycznych i gejowskich. Podważyły one autonomię rodziny, która okrzyknięta została narzędziem politycznego panowania mężczyzn. Niektóre panie mówiły, że cały spór o rodzinę jest przy tym pozbawiony wymiaru historycznego, wszak instytucja ta, ich zdaniem, ma krótkie dzieje. Wniosek z tego rozumowania jest następujący: rodzina jest tylko epizodem w dziejach europejskich i nie warto jej dalej podtrzymywać w dotychczasowej postaci.
Część ruchów wyzwolenia kulturowego, seksualnego, obyczajowego (czyli nowa lewica) poszła w krytyce rodziny jeszcze dalej. Nie tylko odrzucono postulat trwałości tego rodzaju związków i argumentowano za równością zobowiązań w domowych pieleszach (wyrażano nawet chęć zagwarantowania owej równości prawem, życząc sobie, by państwo sprawdzało, jak ten rozkład obowiązków wygląda) W istocie nowa lewica redefiniuje pojęcie rodziny. Chce zastąpić definicję dotychczasową (zwaną dla nich tradycyjną, heteroseksualną) przez rzekomo nowoczesną, otwartą, w której nic nie ma stałego, poza jednym: że jakieś dwie osoby na czas nieokreślony, z powodów niejasnych, tworzą związek bez wyjątkowych zobowiązań.
Nowoczesna lewica oczekuje, że tego rodzaju związki będą przez państwo zalegalizowane, zabezpieczone i traktowane identycznie jak dawne małżeństwa. Czyli domaga się, by politycy wypowiadali się w kwestiach prywatności i posiadali zdanie na tematy ponad- czy pozapolityczne. Chcą, by decydowali oni o kształcie moralności i obszarach prywatności. Dają im olbrzymią władzę ingerowania w sfery intymne, nie bacząc na to, czym zwykle była polityka i nie ciekawiąc się pytaniem o ograniczenie wszelkiej władzy.
Stawiam im zarzut poważny: politycznej naiwności, jak i przyznawania zbyt dużej, nieograniczonej władzy państwu. Lewicowcy mogą twierdzić, że tak było dawniej, że politycy zawsze byli strażnikami jakiejś moralności, tyle że owa moralność była patriarchalnego chowu, a teraz chodzi o „nowe” podstawy moralności. Nie jest to oczywiście prawdą (co wymaga uzasadnień, ale to następnym razem).
Ale najważniejsza jest inna kwestia: sprawa rodziny, czyli nasza prywatność, stała się w efekcie propagandy lewicowej, zmian obyczajowości i wrażliwości sprawą kluczową. Dawniej lewica chciała wyzwolić ludzi nieszczęśliwych, potem lud, potem proletariat. W nie tak dawnych czasach wyzwalano narody proletariackie i kraje trzeciego świata. Lewica wraz z częścią liberałów pracowicie wyzwala nas spod władzy złych obyczajów, ciemnogrodów, konformizmów, irracjonalizmu. Zainteresowanie ekonomią i klasami społecznymi lewica przesunęła na kwestie kultury, a lider polskiej lewicy jeździł po Polsce i wyzwalał miłość. Bardzo to zabawne.
Obecnie lewica pragnie wyzwalać nas spod tyranii prywatności, zaklętej w dawnej, ukształtowanej przez dzieje rodzinie. Dlatego centrum politycznego i tym samym cywilizacyjnego sporu przesunęło się do sfery intymności, seksualności i rodziny. Sądzę, że zmiany w tej dziedzinie należy obserwować wyjątkowo bacznie: z radością albo z niepokojem. Tym bardziej, gdy wiemy, jak mocne racje stały za obroną instytucji rodziny przed totalitarnymi zakusami.
* Paweł Śpiewak, profesor socjologii.
***
Edwin Bendyk
Prywatność w społeczeństwie pragnienia kontroli
Echelon i Google, na poły mityczne nazwy, to znaki czasów dataveillance – nieustannej kontroli strumieni danych produkowanych przez obywateli cyfrowego świata. O Echelonie wiemy niewiele. Ten amerykański system elektronicznego nasłuchu otacza najściślejsza tajemnica – podobno monitoruje on globalną komunikację elektroniczną w poszukiwaniu informacji mogących świadczyć, że szykuje się coś niebezpiecznego dla Imperium. Na działanie tego systemu nie mamy żadnego wpływu. Bo czy ma go jeszcze ktokolwiek?
O Google wiemy nieco więcej, jest przecież notowaną na giełdzie firmą, musi więc ogłaszać przynajmniej podstawowe dane o sobie. To jednak, co najważniejsze – stanowiące podstawę działania systemu algorytmy – umyka wiedzy użytkowników. Wielkość infrastruktury informatycznej chroni ścisła tajemnica. Echelon żywi się ludzkim strachem. Władający tym systemem Lewiatan obiecuje, że w zamian za powszechną inwigilację ochroni przed złem tego świata, odgadując zamiary złoczyńców, zanim zdążą zebrać się, by dokonać ataku. Google uwodzi, oferując kolejne ponętne serwisy i prosząc w zamian o jedno: o dane, każdą ilość danych, którymi można nakarmić nienasycone algorytmy, szukające wzorów zachowań i dynamiki ich rozwoju.
Pragniemy coraz większej kontroli, bo wierzymy, że przynosi bezpieczeństwo i wygodę. A przecież to dopiero początek. Jeszcze nie wszyscy włączeni są w sieci elektronicznej komunikacji, a systemy przetwarzania danych ciągle pozostawiają wiele do życzenia. Jednak już w ciągu najbliższej dekady, do miliardów podłączonych do Sieci ludzi, dołączy 50 mld urządzeń. Wydajność i jakość systemów analizy informacji poprawi się na tyle, że wkroczymy w epokę real time data analysis (analizy danych w czasie rzeczywistym) lub inaczej, totalnego dataveillance. Nadchodzi czas, kiedy donosili na nas będą już nie tylko sąsiedzi, lecz także nasze pralki, samochody i kuchenki mikrofalowe. Chwilę potem dołączą ubrania i buty z metkami zaopatrzonymi w mikronadajniki RFID.
Obawiamy się o swoją prywatność, choć dawno już ją przehandlowaliśmy. Telewizyjny Big Brother szokował, bo pokazywał, że gotowi jesteśmy na rezygnację ze swej prywatności nawet w najbardziej intymnych sytuacjach. Upłynęło kilka zaledwie lat i w „Financial Times” można było przeczytać raport o upadku przemysłu pornograficznego. Powód? Eksplozja amatorskich serwisów typu YouPorn czy PornoTube służących prezentacji seksualnych praktyk i fantazji przez najzwyklejszych ludzi.
Być może więc rację ma David Brin, autor książki „The Transparent Society”, w której już w 1998 roku przekonywał, że jedynym antidotum na śmierć prywatności jest pełna przezroczystość polegająca na tym, że każdy może podglądać każdego na takich samych prawach. W efekcie ustali się równowaga sił, a z kolei informacja intymna, jako powszechnie dostępna, straci walor rzadkości i przestanie mieć jakąkolwiek wartość.
* Edwin Bendyk, publicysta „Polityki”, dyrektor Ośrodka Badań nad Przyszłością Collegium Civitas.
***
Przemysław Sadura
Polskie prawo do prywatności, polska nieświadomość
Autorzy opracowania „Ochrona prywatności w warunkach społeczeństwa informacyjnego: diagnoza problemu, propozycje zmian” z Fundacji Panoptykon uważają, że w Polsce możemy zaobserwować dość powszechne społeczne przyzwolenie na daleko idące ingerencje w prywatność w imię bezpieczeństwa albo wygody. Wiążą to z doświadczeniami życia w Polsce Ludowej i czasu transformacji. „Polacy przez lata funkcjonowania w rzeczywistości realnego socjalizmu oswoili się ze wszechogarniającą kontrolą, przyjmując ją jako zjawisko poniekąd naturalne. Z drugiej strony, w latach 90. mogło dojść do odreagowania i swoistego zachłyśnięcia się nową, demokratyczną rzeczywistością, w której nie było już jawnie opresyjnej władzy, a jednostka teoretycznie znalazła się w centrum systemu prawnego”.
Wydaje się, że taka diagnoza upraszcza rzeczywistość. PRL była raczej reżimem nieudolnie próbującym ograniczyć dostęp do informacji niż reżimem zbierającym, przetwarzającym i manipulującym informacją prywatną na masową skalę. Niedawne badanie trendów na rynku bazodanowym, w którym uczestniczyłem, wskazywało, że jednym z potężnych ograniczeń, z jakimi zmagają się firmy tego sektora, jest powszechna niechęć Polaków do udostępniania swoich danych osobowych oraz niechęć firm do udostępniania danych swoich klientów (tzw. cross-selling). W raporcie pisano: „Edukacja rynku jest wciąż zbyt niska, a poziom obaw związanych z udostępnieniem danych osobowych oraz baz własnych klientów zbyt wysoki, aby można prorokować szybki przełom. Jednak prognozowane zyski ze sprzedaży po cross-sellingu baz danych są na tyle obiecujące, że te bariery w długiej perspektywie będą słabły”.
Tradycjonalizm: szansa i zagrożenie
Uważam, że społeczeństwo polskie jest dość tradycyjne i to w pewnym sensie jego „zacofanie” jest szansą na walkę z nadzorem. Polacy wciąż jeszcze są „po chłopsku” nieufni w kontaktach z obcymi, w kontaktach z instytucjami. Wbrew temu, co piszą organizatorzy, doświadczenia PRL nie oswoiły Polaków z nadzorem, ale w pewnym sensie uwrażliwiły ich na jego przejawy. Żyjemy w kraju, w którym odsłonięcie kobiecych piersi na plaży może mieć swój finał w sądzie, dlatego zamontowanie kamery w toalecie lub przebieralni na pewno nie pozostanie bez echa, zwłaszcza jeśli wykorzysta się tę „ramę interpretacyjną”.
Tradycjonalizm jest jednocześnie zagrożeniem. Paradoksalna jest sytuacja, w której np. nagranie gwałtu nie jest dowodem przeciwko sprawcom, lecz dodatkowym narzędziem wykorzystanym przez sprawców, aby pognębić, szantażować ofiarę.
Jesteśmy społeczeństwem patriarchalnym i zhierarchizowanym. Dlatego wszelkie technologie nadzoru łatwo wprowadza się tam, gdzie relacje nie są horyzontalne. W czasie badań używania substancji psychoaktywnych przez uczniów warszawskich szkół, w jednym z LO (z pierwszej 10 w rankingu) na korytarzu w czasie długiej przerwy było tak gęsto od dymu tytoniowego, że nie mógł tego znieść nawet namiętny palacz, jakim wówczas byłem. Okazało się, że w epoce walki z „plagą narkomanii” nikt już nie nęka palaczy, a aby uniemożliwić dealowanie w toaletach, zdjęto wszystkie drzwi. Badania przeprowadzone przez dr. Kowalskiego i dr. Jasińskiego z ISUW dla MEN wskazywały na powszechne niezrozumienie i nieznajomość tematyki praw ucznia w szkołach. Prawa ucznia wynikające po prostu z praw człowieka (prawo do prywatności, godności, informacji, itd.) mylono z przywilejami i uzależniano od wypełnienia obowiązków. To tak jakby wyobrazić sobie deklaracje praw i obowiązków człowieka! Czyli można zdefiniować takie newralgiczne obszary, gdzie prywatność jest zagrożona: relacje nauczyciel-uczeń, pracodawca-pracownik, mężczyzna-kobieta, urząd-klient, lekarz-pacjent.
Postulat społeczeństwa transparentnego
Odpowiedzią na pozyskiwanie informacji prywatnych przez władzę/rynek mogłoby być pozyskiwanie wszystkich informacji o sprawach publicznych/rynkowych przez obywateli. Niestety obecnie relacje urząd-klient cechuje odwrócenie porządku. Zwykle, aby poprawić sytuację oczywistej nierówności wpisanej w tę relację, na urząd nakłada się obowiązek udostępniania informacji publicznej, a obywatela chroni prawem do prywatności. W Polsce funkcjonuje to odwrotnie. Urząd chroni specyficzna „kultura tajności”, a obywatel nie ma prawa niczego ukryć przed władzą. Ustawa o ochronie danych osobowych jest nadużywana w obronie informacji publicznych. Jeszcze ściślej wszelkich informacji o poczynaniach podmiotów rynkowych strzeże tajemnica handlowa i inne tego typu regulacje.
Prywatne – publiczne
Prawo do prywatności może (i powinno) być postulatem politycznym, przy czym nie chodzi o to, aby odwrócić sukces ruchów feministycznych, jakim było zniesienie bariery oddzielającej prywatne od publicznego. Sojusznikami ruchów na rzecz prawa do prywatności nie są oczywiście ostrzyżeni osobnicy wykrzykujący „rób to w domu po kryjomu”. Należy pamiętać o różnicy moralne/polityczne i prywatne/publiczne. Paradygmatem klasycznej moralności w naszych czasach stał się feminizm, który na swój własny sposób podkreśla współzależność moralności i polityczności, władzy i sfery prywatnej. Nie chodzi o to, aby sprowadzić prywatne i polityczne do jednego. Równie dobrze można przesadnie indywidualizować określone problemy, jak je upubliczniać. Dokładnie to miała na myśli angielska feministka przywołana przez Terry’ego Eagletona, która w chwili irytacji wpięła w klapę znaczek z napisem „publiczne jest także prywatne, więc odwalcie się”. Chodzi jedynie o to, że różnica między prywatnym i politycznym nie jest tym samym, co między moralnym i politycznym. W dzisiejszych czasach to m.in. feminizm stoi na straży tego istotnego rozróżnienia.
* Przemysław Sadura, doktor socjologii.
***
Katarzyna Szymielewicz
Kryzys prywatności. Kto jest wrogiem, kto sojusznikiem?
Prywatność znalazła się w kryzysie, ponieważ kontrola nad naszym życiem staje się coraz łatwiejsza dzięki rosnącemu obiegowi informacji. Informacji, które umożliwiają innym zrozumienie, jak żyjemy, czego pożądamy, co nam dolega, a nawet co mamy na sumieniu czy jak skutecznie nami zarządzać. Łatwość, z jaką pozyskuje się informacje o nas, jest tym większa, że sami je w ogromnej ilości udostępniamy, funkcjonując w społeczeństwie informacyjnym. Przede wszystkim jednak istotne są nowe możliwości zarządzania – wymiany, łączenia i kojarzenia danych, dzięki dostępności odpowiednich technologii.
Postulując ochronę prywatności, mówimy nie tylko o autonomii informacyjnej, o prawie do decydowania o tym, co wiedzą o nas inni: państwo, korporacje czy sąsiedzi na ulicy. W istocie chodzi o szeroko zakrojone prawo do w pełni autonomicznego decydowania o sobie, o swoim stylu życia, zachowaniach seksualnych, stanie zdrowia, formach uczestnictwa w kulturze czy codziennych wyborach konsumpcyjnych. Kontrola nad informacją i dostęp do wiedzy na nasz temat stwarzają potężne narzędzia do ingerowania w ten proces decyzyjny, do mniej lub bardziej uświadomionego zarządzania naszą prywatnością. Dlatego tak ważne jest, komu i w jakim celu tę informację-klucz udostępniamy.
Gdzie zatem szukać sojuszników w tej walce, a gdzie tropić zagrożenia? Odpowiedź wcale nie jest prosta. W trójkącie państwo – biznes – my każdy z aktorów może być zarazem przyjacielem i wrogiem. Wraz z rozwojem technologii biznes zyskuje potężne narzędzia do wpływania na nas jako konsumentów. Przed stanem, w którym „wszystko jest dozwolone”, a każda informacja wykorzystana dla zwiększania zysku, powinno chronić nas właśnie państwo, dzięki dobrym regulacjom i silnym instytucjom – o ile takie posiada. Z drugiej strony, państwo też próbuje działać jak korporacja zarządzająca bezpieczeństwem, zdrowiem, spójnością społeczną… W tych wysiłkach może się okazać dobrym menadżerem i troskliwym ojcem, ale też interesownym despotą czy bezmyślnym marnotrawcą. Wobec autorytarnych zapędów państwa rolę bufora bezpieczeństwa mogą odegrać silny biznes i obywatele. Tak stało się chociażby w wypadku sprzeciwu Google wobec prób ingerencji władz chińskich w wolny dostęp do informacji przez przeglądarkę czy polskiej koalicji organizacji przeciw rządowemu pomysłowi filtrowania sieci i tworzenia rejestru stron niedozwolonych. Wreszcie, zagrażamy sobie sami: pożądając kontroli, wygody i bezpieczeństwa, uciekając od wolności i odpowiedzialności.
Prywatność to bez wątpienia wartość, którą trzeba ważyć, a czasem ograniczać. Bezpieczeństwo publiczne, prawo do informacji o tym, jak działa państwo, czy wreszcie dobro innych osób muszą być wkalkulowane w ten rachunek. Prywatność nie może być wykorzystywana jako tarcza przeciw uprawnionym roszczeniom czy zasłona, za którą dzieje się krzywda. Trudno o proste postulaty polityczne na tym tle. Warto może zacząć od podstaw: od obnażenia stawek w politycznej grze i zidentyfikowania prawdziwych interesów, jakie ukrywają się pod gładkimi hasłami takimi jak bezpieczeństwo, wygoda, efektywność. Pamiętając, że stawką jest nasze prawo do decydowania o sobie.
* Katarzyna Szymielewicz, Fundacja Panoptykon.
** Policy paper Fundacji na temat ochrony prywatności w warunkach społeczeństwa informacyjnego: http://panoptykon.org/images/pdf/panoptykon_policy_paper_konprawobyw.pdf
*** Autorzy koncepcji numeru: Anna Mazgal i Paweł Marczewski
**** Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk
„Kultura Liberalna” nr 63 (13/2010) z 30 marca 2010 r.