Szanowni Państwo, czy polskie zwierzęta mają prawa? Owszem, stosowne regulacje obowiązują. Ale dlaczego mamy przejmować się prawami zwierząt na serio? Mniej lub bardziej kontrowersyjnych nowinek z obcych stron nie brakuje. Dla wielu osób pieszczenie naszych milusińskich za uszkiem jest rozwiązaniem problemu relacji człowiek – zwierzę. Co więcej, mówi się, że jeszcze należycie nie rozwiązano zbyt wielu poważnych spraw między ludźmi.
A jednak nasi znakomici Autorzy przekonują, że prawa zwierząt należałoby wziąć poważnie. Opiniami dzielą się z nami: Peter Singer, Tomasz Pietrzykowski oraz Tomasz Kozłowski. Warto rozważyć wszystkie za i przeciw – bez pochopnych uprzedzeń. Zapraszamy do lektury!
Redakcja
W temacie tygodnia:
PETER SINGER: Właściwie rozumiana zasada równości
TOMASZ PIETRZYKOWSKI: Czy prawa dla zwierząt są nonsensem?
TOMASZ KOZŁOWSKI: Dlaczego tradycja, modernizm, a nawet post-modernizm nie wystarcza?
* * *
Właściwie rozumiana zasada równości
Gdy patrzymy na inne kultury – lub, w odległych czasach, swoją własną – często odnajdujemy zróżnicowane oceny moralne tych samych zachowań. Z takimi poglądami możemy się zgadzać bądź nie. Bardzo często polegamy w owych ocenach na intuicji. Jako filozof pragnąłbym jednak poszukiwać bardziej trwałej podstawy dla ocen moralnych.
Rozpoznanie praw zwierząt i poszanowanie dla nich należą tu do najlepszych przykładów. Uzasadnienia dla praw zwierząt można szukać w wielu systemach etycznych. W pewnym zakresie może być do tego użyteczna etyka chrześcijańska. Na przykład Benedykt XVI, jeszcze jako kardynał Ratzinger, krytycznie wypowiadał się w jednym z wywiadów o klatkowym chowie kur. Swoje zdanie uzasadniał, odwołując się do prawa naturalnego. Ten rodzaj hodowli – twierdził – jest naruszeniem tegoż prawa. Uniemożliwiając naturalne zachowania i krępując ruchy zwierząt, narusza on ich prawdziwą istotę. Inni chrześcijańscy myśliciele również podkreślają, że wszystkie zwierzęta to boże stworzenia i jako takich nie wolno ich wykorzystywać wedle czyjegoś widzimisię, bez baczenia na ich cierpienie.
Uważam jednak, że etyka chrześcijańska jest dla uzasadnienia praw zwierząt niewystarczająca. Mimo iż kibicuję tym, którzy chcą i próbują zgodnie z tym systemem etycznym argumentować konieczność poprawienia sytuacji zwierząt, myślenie chrześcijańskie napotyka moim zdaniem na zbyt poważne ograniczenia. Na przykład, wedle tego systemu myślenia jedynie człowiek został stworzony na podobieństwo Boga i tylko on posiada nieśmiertelną duszę. Zatem samo bycie człowiekiem zakłada wyjątkowość, a przynależność do innego gatunku ją bezapelacyjnie wyklucza. Życie człowieka jest bardziej święte, bardziej nienaruszalne niż jakiegokolwiek innego stworzenia. Dla mnie to myślenie jest nie do zaakceptowania.
Preferuję zatem odwołanie do innego rodzaju etyki. Takiej, która odrzuca rozróżnienie na gatunki, tak samo jak we współczesnym państwie liberalnym odrzucamy rozróżnienia ze względu na rasę czy płeć oraz uważamy za niedopuszczalną dyskryminację z nimi związaną. Nie oznacza to, że przeczę istnieniu różnic między zwierzętami a ludźmi. Różnice te istnieją i z całą pewnością są znaczące. Jednak nie powinniśmy umniejszać praw i potrzeb tych pierwszych, możemy natomiast porównywać potrzeby zwierząt z własnymi. Taki sposób myślenia – jestem przekonany – wynika z właściwego rozumienia zasady równości, tej samej, którą wykorzystujemy na co dzień wobec ludzi – myśląc, mówiąc i działając. Rozszerzenie tejże zasady na inne gatunki jest moim zdaniem zupełnie uzasadnione.
Myślę, że między różnymi sposobami myślenia o moralności jest tu duże pole do kompromisu. Chrześcijanie mogą uczynić wiele, aby zbliżyć się do tego rozumowania. Szczególnie, gdy mowa o zasadach etycznych dotyczących cierpienia zwierząt. Tak w ramach chrześcijańskiej, jak i – w wypadku Polski – katolickiej etyki, jeśli ktoś jest wystarczająco postępowy i otwarty, moglibyśmy wypracować nawet 95 proc. wspólnego stanowiska. To już bardzo dużo. Nawet gdyby nie dało się osiągnąć stuprocentową zgodę.
* Peter Singer, australijski etyk, profesor University Center for Human Values, Princeton University.
* * *
Czy prawa dla zwierząt są nonsensem?
Tradycyjnie prawnicy wyjaśniają pojęcie uprawnień (nazywanych także prawami podmiotowymi) jako prawnie chronioną „wolę” lub „interes” podmiotu. Stąd w teorii prawa mówi się o dwóch konkurencyjnych „teoriach” praw podmiotowych – teorii woli i teorii interesu. Twierdzi się zatem, że zwierzęta nie posiadają „wolnej woli”, której mogłaby zostać nadana postać „prawa podmiotowego”. Nie są też w stanie samodzielnie decydować czy i w jaki sposób „skorzystać” ze swojego prawa podmiotowego. Nie potrafią racjonalnie planować swoich działań, do czego narzędziem są prawa podmiotowe zapewniające bezpieczeństwo i przewidywalność konsekwencji swoich działań. Argumentację tę bez wątpienia uznać trzeba za trafną, tyle że w odniesieniu do takich praw podmiotowych, których przyznania zwierzętom nikt akurat się nie domaga (np. praw majątkowych). Zarazem trudno zgodzić się, że np. „wola” człowieka, jaka stanowić miałaby „istotę” prawa do nie podlegania torturom byłaby zasadniczo odmienna od przejawianej przez zwierzę „woli” nie doznawania cierpień. Ponadto, argument taki obnaża z całą mocą podstawową i dobrze znaną trudność teorii woli –a mianowicie przesłanki traktowania ludzi niezdolnych do samodzielnego wyrażania woli i „korzystania” ze swoich uprawnień jako ich posiadaczy.
W świetle teorii woli także bowiem niemowlęta czy osoby głęboko upośledzone musiałyby okazać się pozbawione jakichkolwiek praw podmiotowych – w tym chroniących ich przed torturami, wykorzystaniem do doświadczeń medycznych etc. W znacznej mierze pozbawione tej akurat komplikacji wydaje się postrzeganie praw podmiotowych w sposób proponowany przez konkurencyjną teorię interesu. Prawa podmiotowe są tu utożsamiane ze szczególnie doniosłymi i z tego względu objętymi ochroną prawną interesami danego podmiotu. Są wprawdzie poglądy, które w oparciu o dość subtelne analizy pojęciowe kwestionują możliwość posiadania przez zwierzęta interesów, jednakże wydaje się, że w powszechnie przyjętym znaczeniu tego terminu interes zwierzęcia trudno uznać za pojęcie pozbawione sensu. Również tutaj stanowisko przeciwne musiałoby prowadzić przy tym do podważenia możliwości posiadania praw podmiotowych przez co najmniej niektórych ludzi (którzy także nie byliby w stanie mieć swoich „interesów”).
Rozważając kwestię adekwatności pojęcia „praw” zwierząt trzeba także dostrzec, że w stricte technicznoprawnym rozumieniu „uprawnień” czy „praw podmiotowych”, stanowią one jedynie pewien sposób ukształtowania sytuacji prawnej przez normy obowiązującego prawa. Posiadanie określonych „uprawnień” lub „praw” stanowi zatem odbicie nałożonych na innych obowiązków określonego postępowania względem „uprawnionego”. W tym przynajmniej sensie prawo do „nie podlegania torturom” jest refleksem powszechnego zakazu torturowania, a prawo do życia odpowiednikiem ciążącego na każdym zakazu zabijania innych ludzi. Niezależnie od tego, na czym polega „istota” praw podmiotowych (czy miałaby nią być wola, interes czy cokolwiek innego), ta sama sytuacja prawna może zostać ukształtowana i opisana bądź to w kategoriach uprawnień bądź obowiązków.
Prawodawca dążący do wykluczenia aktów wzajemnego mordowania się może ustanowić powszechny zakaz pozbawiania życia innych lub nadać każdemu (czy objąć ochroną) „prawo” do życia. Prawna eliminacja dyskryminacji może mieć postać „zakazu dyskryminowania” lub „prawa do nie bycia dyskryminowanym” etc. Z tego punktu widzenia „prawo” zwierzęcia do nie podlegania torturom stanowi jedynie inną postać wzbudzających mniejsze kontrowersje zakazów pastwienia się nad nim przez ludzi. Nadanie tego rodzaju sytuacji prawnej raczej postaci przysługujących zwierzętom „uprawnień”, a nie jedynie adresowanych do człowieka zakazów, wiązałoby się przede wszystkim z uznaniem ich szczególnego statusu moralnego, usprawiedliwiającego traktowanie ich jako podmiotów „godnych” przypisywania im jakiś własnych uprawnień. Dyskusja nad istnieniem dostatecznych racji moralnych przemawiających za uznaniem zwierząt za posiadaczy takiego statusu to jednak całkiem co innego, niż kwestionowanie „dorzeczności” odnoszenia nich kategorii praw podmiotowych.
Jest przy tym oczywiste, że zwierzęta nie są zdolne do samodzielnego dochodzenia ochrony prawnej przed naruszeniem przyznanych im potencjalnie „praw podmiotowych”. Nie jest to jednak ani sytuacja niespotykana, ani nawet nieznana porządkowi prawnemu. Uprawnienia osób małoletnich, ubezwłasnowolnionych, „osób prawnych” tudzież innych tworów organizacyjnych, którym normy prawne przyznają tak czy inaczej konstruowaną „podmiotowość prawną” (np. „państwo” w stosunkach międzynarodowych) muszą być artykułowane i dochodzone są przez określonych ludzi, traktowanych jako ich „przedstawiciele”. Ich działania prawo zarachowuje na rzecz reprezentowanego przez nich podmiotu, tak jak gdyby były to ich własne działania i wyrażenia woli. Zwierzęta nie byłyby tu w ani lepszej ani gorszej sytuacji niż „państwa”, „gminy”, „stowarzyszenia”, „spółki”, „fundacje”, „zakłady opieki zdrowotnej”, „trusty”, niemowlęta, osoby ubezwłasnowolnione ze względu na zaburzenia psychiczne itp.
* Tomasz Pietrzykowski, doktor praw, Katedra Teorii i Filozofii Prawa, Wydział Prawa i Administracji, Uniwersytet Śląski w Katowicach.
* * *
Dlaczego tradycja, modernizm, a nawet post-modernizm nie wystarcza ?
Dlaczego człowiek uznaje za niedopuszczalne torturowanie innego człowieka jednocześnie dopuszczając jeszcze gorsze torturowanie zwierząt ? Peter Singer odkrywa uzasadnienia praw zwierząt od trzydziestu lat, szukając nowych praktycznych argumentów ze zrodzonym w dużej mierze pod jego patronatem globalnym ruchem na rzecz praw zwierząt jak i szukając kolejnych argumentów filozoficznych, wpisując wyzwolenie zwierząt w swą koncepcję globalnej etyki praktycznej, której udało się zafascynować świat. Tak potężne wysiłki samego Singera, jak i lawina idących za nim jak i przeciwko niemu oznaczają, że zasygnalizowane już odpowiedzi nadal wymagają dalszej pracy.
Poniżej szukam dodatkowych argumentów, całkowicie, jak przynajmniej sądzę, pogrążonych w Singerze, a jednocześnie na parę chwil patrzących na niego z boku jak też próbujących uzupełnić jego tezy z zakresu filozofii prawa, w tym wymiarze – bardzo praktycznej filozofii prawa. By zacząć rozumieć Singera trzeba zrozumieć, iż należy on do twórców wyjątkowych na współczesnej mapie kultury Zachodu (w Polsce m.in. Marek Siemek, Maria Szyszkowska, czy też ta, którą szerzej zaczęto poznawać już po jej niedawnej śmierci – Barbara Skarga), uznających bezpośrednią sprawczość ludzkiego myślenia, uznających, iż to, co po polsku tak pięknie nazywał Ludwik Krzywicki „wędrówką idei” faktycznie tworzy rzeczywistość człowieka i zwiększające się rzeczywistości od niego zależne.
Singer twierdzi, że dotychczasowe odpowiedzi kultury Zachodu na nasz, ludzki stosunek do zwierząt, są niewystarczające, co więcej, ciągle wodzą nas na manowce. Zarówno judaizm jak i chrześcijaństwo są nie tylko przeciwko prawom zwierząt, ale uzasadniają ich traktowanie jak rzeczy (tzw. reifikacja, podniesiona w do rangi prawa), stemplując totalną wyższość człowieka nad zwierzętami absolutystyczną definicją człowieka (czyńcie sobie ziemię poddaną, nawet św. Tomasz nie mówi inaczej – Singer uzupełniająco dostrzega wysiłki św. Franciszka i Jana Pawła II). Takie stanowisko jest istotne w Polsce. Nawet jak ktoś nie wierzy, to odwołuje się do tradycji katolickiej. Odwołanie to jest ważne bo służy za odwołanie ostateczne – jak jest kłopot w jakiejś dyskusji, to właśnie ostatecznie przywoływana jest owa tradycja. Często, pewnie nad wyraz często, jest też i tak, że Ci, którzy zdejmują z siebie ciężar myślenia, odruchowo, podświadomie sięgają do religii.
Argument z religii sprawia dodatkowy kłopot – powoływanie się na niego to z punktu widzenia prawnego katastrofa. Pojęcie dogmatu jednej religii ucieka koncepcji współczesnego prawa (dodajmy na wszelki wypadek – post-feudalnego, czyli nie wyróżniającego uprzywilejowanych stanów), które ma być prawem dla wszystkich (decydująca dla Singera zachodnia koncepcja równości). Singer podkreśla jeszcze jeden element, tak gubiony w Polsce. Chrześcijaństwo, wybijając się na religię panującą w Europie czyni to przez Rzym, wpisując się w to, co w Rzymie najgorsze: w prawo, które reifikuje zwierzęta oraz w coraz bardziej rozbuchane dążenie do czystej władzy/czystej instytucjonalności i do bezwarunkowej przyjemności/użyteczności fizycznej. Anty-zwierzęce myślenie łączy niezwykle silny mariaż Sacrum i Imperium.
Co ciekawsze, oficjalnie post- a przynajmniej a-religijna filozofia oraz odrzucający religię modernizm, w stosunku do zwierząt wyjątkowo konsekwentnie podążają śladem swojego adwersarza, wzmacniając go scjentystyczną wizją ujarzmiania przyrody oraz już całkowicie własnym pomysłem na pożegnanie etyki. Skromniejszy w tym zakresie post-modernizm (którym się Singer specjalnie nie przejmuje, może i słusznie) nie rozwiązuje problemu, dopuszczając do głosu wszelkie dyskursy a przy okazji wracając do religii w postaci tzw. post-sekularyzacji, np. u nas modnej i wpływowej teologii politycznej. Na jeden zasadniczy wniosek z teologii politycznej warto jednak zwrócić uwagę – immanentność myślenia religijnego w każdym typie myślenia publicznego. Z interesującego nas punktu widzenia można zapewne powiedzieć – „może i coś w tym jest ?”, może to jest właśnie jedna z głównych przeszkód opuszczenia myślenia anty-zwierzęcego ?
Negatywne uwagi Singera należy jeszcze wzmocnić. Skażenie naszego myślenia wywodzi się niestety z tak teraz idealizowanej Grecji. Już u tych naszych kulturowych antenatów przemoc, wojna, w opakowaniu demokracji rządy tłumu na przemian z rządami najbogatszych, niewolnictwo jest wpisane w ich codzienność – a zwierzęta i kobiety to rzeczy. To też zapewne jedna z ważniejszych kalek pojęciowych, tkwiących w głowach męskich Europejczyków. W XIX wieku mawiano: „skoro chcecie przyznać prawa kobietom, to może i zwierzętom ?” Sporo się zmieniło, ale też sporo zostało. Z jednej strony biali, oficjalnie wierzący i mocni mężczyźni, z drugiej strony słaby, całkowicie podporządkowany świat. Nawet słabiutkie uznanie tej drugiej strony oznaczało by silne nadwerężenie tej pierwszej. [czytaj dalej]
* Tomasz Kozłowski, doktor nauk prawnych.
* * *
„Kultura Liberalna” nr 69 (19/2010) z 4 maja 2010 r.