Szanowni Państwo, polskość do remontu!
W roku Noblisty należy starannie unikać patosu, zbytku ceremonii i tanich pochwał. Prezentujemy zatem Miłosza w konfrontacji z Kisielem! W 1980 r. pisarze urządzili sobie przesławny pojedynek na gęby (o czym poniżej), który zdumiał dziennikarzy, przyzwyczajonych do zgoła koturnowych relacji z noblowskich uroczystości. Na tym zresztą groteskowa strona odebrania nagrody wcale się nie kończy: po wykwintnym bankiecie w sztokholmskim ratuszu polska ekipa beztrosko udała się do miejscowego McDonalda*… Zmagania Miłosza z Kisielem dziś – gdy jeden z nich spogląda na nas z billboardów, a drugi odchodzi w zapomnienie – jawią się już w innym świetle. Obaj przeszli przez życie z pewnym wyobrażeniem wspólnoty, w której, przynajmniej teoretycznie, chcieliby zamieszkiwać. Nieśli w sobie wizję, by zmieniać, modernizować, ulepszać kraj… Ale jak? Czy mamy lepsze pomysły niż litewski Poeta piszący po polsku, z jednej strony, oraz założyciel Partii Wariatów Liberałów, z drugiej?
Próby odpowiedzi na powyższe pytania podjęli się goście kolejnej debaty „Kultury Liberalnej” z cyklu „Spory o polskie autorytety”. Debata odbyła się w ramach Warszawskich Targów Książki podczas Nocy Muzeów, w sobotę 14 maja w Pałacu Kultury i Nauki, w Sali Kisielewskiego (!). W debacie udział wzięli: Beata Stasińska, Andrzej Mencwel, Marek A. Cichocki i Piotr Kieżun. Dyskusję poprowadził Jarosław Kuisz. Współorganizatorami debaty były Kordegarda i Warszawskie Targi Książki. Patronat nad debatą objęli: Przekrój, Wydawnictwo Literackie, wydawnictwo Prószyński i S-ka, „Zeszyty Literackie” i „Nowe Książki”.
Zapraszamy do lektury!
* * *
* * *
Relacja z debaty „Kultury Liberalnej” – „Miłosz vs. Kisiel. Polskość do remontu”.
Kisiel vs. Miłosz. Poeta górą ?
Jarosław Kuisz: Stefana Kisielewskiego i Czesława Miłosza – poza faktem narodzin przed równo stu laty (w roku 1911) – łączy jedna z najsłynniejszych polskich fotografii. Okropnie wydęte wargi, paskudnie wyszczerzone zęby, czyli gombrowiczowski pojedynek na miny, który zadziwił dziennikarzy, a odbył się w Sztokholmie w związku z wręczeniem literackiej Nagrody Nobla. Rozgrywka między przyjaciółmi miała jednak także inny wymiar, jak najbardziej autentyczny: otóż obaj, tak poprzez swoje życiowe wybory (emigracja czy pozostanie w kraju?), jak i setki napisanych słów, równolegle snuli swoje wizje polskości… Były one zdecydowanie odmienne. Zanim jednak przejdziemy do naszej interpretacji, chcielibyśmy zapytać, jaki – Państwa zdaniem – projekt dla rodaków proponował Miłosz, a jaki Kisiel? Jakie są Państwa pierwsze skojarzenia?
Andrzej Mencwel: Trudne pytanie. Po pierwsze chciałbym podziękować za zaproszenie i oświadczyć, że mój udział w tej dyskusji jest związany z sympatią dla „Kultury Liberalnej”, ponieważ sam temat debaty nie jest według mnie dobrze sformułowany. W moim przekonaniu to nie są osobowości równorzędne. Ostatnio czytałem trzy tomy korespondencji Giedroycia z Miłoszem i tam pod adresem Kisiela padają uwagi dość kąśliwe. Giedroyć pisze do Miłosza, że z Kisielem można rozmawiać tylko o pogodzie, a Miłosz odpowiada Giedroyciowi – mówię z pamięci, ale nie przekręcam bardzo – „Wiesz, on ma przekorę za zasadę myślenia”…
Jarosław Kuisz: Marcin Król określił tę cechę Kisielewskiego jako „talent negatywny”, polegający na tym, że umiał instynktownie przeciwstawić się wszelkim panującym modom, wyczuwał fałsz w postawach najbliższych mu osób, choćby z kręgu „Tygodnika Powszechnego” czy paryskiej „Kultury”. Krótko mówiąc, był przekorny także wobec przekornych.
Beata Stasińska: Nie zgadzam się. Duch przekory jest przecież tak naprawdę wyrazem bezradności.
Jarosław Kuisz: Kisielewski był pisarzem bezradnym?
Andrzej Mencwel: Tak bym tego nie określił, ale uważam, że, w przeciwieństwie do na przykład Miłosza, uprawiał pisarstwo rozproszone i okazjonalne. Gigantyczne dzieło Miłosza jest niewątpliwe trwalsze i bardziej spójne. Bez większych trudności możemy na podstawie jego twórczości odpowiedzieć na pytania, jak polskość rozumiał, jak ją konceptualizował, jakiej wersji polskości nie znosił, z jaką się identyfikował, jak dla Polski pracował. A jeśli chodzi o wprowadzenie poezji i literatury polskiej do obiegu światowego, wykonał pracę gigantyczną. Widać to bardzo dobrze choćby w jego listach do Giedroycia. O twórczości Stefana Kisielewskiego czegoś takiego powiedzieć nie potrafię – to zbiór rozproszonych impresji, który trudno jest złożyć w spójną całość. Bardzo mi przykro mówić to w sali jego imienia, ale taka jest prawda. W tym miejscu oddaje głos panu Markowi Cichockiemu, który na szczęście ma pogląd odwrotny.
Marek Cichocki: Rzeczywiście, twórczość Miłosza niekoniecznie musi kojarzyć się z pisaniem Kisielewskiego i odwrotnie. Wydaje mi się jednak, że gdybym miał wskazać jakieś wspólne dla nich punkty, poza przywołanym momentem uwiecznionym na zdjęciu, to dostrzegam przynajmniej dwa. Pierwszym jest egzystencjalne i centralne doświadczenie XX wieku w Europie Środkowowschodniej, drugim zmaganie się z polskością. Oczywiście porównanie poglądów obu panów na te sprawy jest trudne, bo każdy z nich podchodził do nich zupełnie inaczej, na innym poziomie. Profesor Mencwel powiedział, że zdaniem Miłosza Kisielewski brał przekorę za zasadę myślenia i pewnie dlatego Giedroyć uważał, że można z nim co najwyżej pogawędzić o pogodzie. Kisiel z kolei uważał, że pasja krytyczna Miłosza w stosunku do pewnej formuły czy pewnej tradycji polskości – którą niektórzy mogli brać za jej totalną krytykę – jest jakimś rodzajem niezrozumiałego snobizmu. Moim zdaniem w przypadku tych dwóch postaci mamy do czynienia ze sposobami myślenia i pisania na tyle odmiennymi, że w którymś momencie grzęzną one we wzajemnej niekomunikatywności.
Beata Stasińska: Dla mnie różnica między Miłoszem a Kisielewskim – przynajmniej jeśli chodzi o temat polskości – jest następująca: w jednym przypadku mamy do czynienia z literaturą krytyczną, a w drugim z publicystyką krytyczną. Ta publicystyka nie wytrzymała próby czasu i ma jedynie walor historyczny. Tego, co zostało nam w twórczości Miłosza nie nazwałabym jednak budowaniem jakiegoś modelu polskości, ale dekonstruowaniem tego modelu, z którym on przez całe życie musiał się mierzyć. Dzięki temu jego twórczość zyskała walor uniwersalny.
Jarosław Kuisz: Ależ w naszym temacie nie chodzi o kwestię hierarchii literackiej! W tym wypadku z góry wiadomo, który z naszych bohaterów występuje w „wadze cięższej”. Zasadnicze pytanie dotyczy dwóch alternatywnych pomysłów na polskość, prób mierzenia się z nią z perspektywy uchodźcy, który z czasem staje się coraz bardziej bezkompromisowy, może nazbyt surowo oceniający nacjonalizm rodaków, patrząc przez przedwojenne, a nie powojenne okulary – zwracał na to uwagę Andrzej Walicki w „Spotkaniach z Miłoszem”. Postawa Noblisty i jego rozterki bynajmniej nie są związane tylko z jego osobą (warto pamiętać o naszej gorzkiej debacie poświęconej Sławomirowi Mrożkowi). Druga zaś perspektywa: z samego wnętrza – z Warszawy – rodzi się z codziennych kompromisów, ale i z pokazywania języka od święta. Kisielewski nie tylko pozostaje w kraju, ale zostaje członkiem Sejmu PRL! Cały czas zachowując się tak, jakby mógł samodzielnie rozsadzić komunizm (i towarzyszący mu konformizm) od środka. Miłosz pisze rzeczy, które w założeniu mają oprzeć się próbie czasu. Kisiel publikuje cienkie powieści, których granica zaciera się z gatunkiem, co do którego nikt nie odmawia mu mistrzostwa, tj. felietonem… O Polskę woła bez pozostawiania na przykład na wyżynach sporu o dziedzictwo romantyzmu, ale schodząc do sklepu w stolicy i pytając o braki w zaopatrzeniu… Płaci za to wysoką cenę. Ale zarzut „cienkości” dzieła, który tak łatwo spotyka Kisiela, jest krytyką pewnej postawy intelektualisty…
Piotr Kieżun: Gdy się zastanawiałem, jak ugryźć problem zmagań Miłosza i Kisiela z polskością, próbowałem spojrzeć na to przede wszystkim z perspektywy dzisiejszych trzydziestolatków, którzy znają obydwu pisarzy właściwie jedynie jako postacie historyczne. Ciekawe, że z pewnej perspektywy pomiędzy Miłoszem a Kisielem widać podobieństwo. Zacznę od Miłosza. Szalenie istotny jest fakt, że Miłosz właściwie przez większość swojego życia był emigrantem. Gdy czytamy jego listy, to znajdujemy w nich opis tych wszystkich problemów, na które natykali się Polacy począwszy od Wielkiej Emigracji. Zderzenie ze światem zachodnim, oddalenie od Polski i rodzimego języka. Jak radzić sobie w takiej sytuacji? Dzisiaj to pytanie jest nadal aktualne. Jak młodzi ludzie, młodzi polscy intelektualiści mają pielęgnować za granicą polskie doświadczenie, jak o nim mówić? Z tego punktu widzenia przykład Miłosza jest bardzo intrygujący. Czytając go wyrywkowo można by odnieść wrażenie, że Miłosz jest szalenie antypolski. Jest wiele tekstów, w których wytyka mu się różne cytaty w rodzaju: „Polska mnie przeraża” itd. Jednak gdy spojrzymy na całość jego dzieła, to jest tam zawarte całe polskie uniwersum, z tym że Miłosz nie skupia się tylko na nim i umieszcza je w szerszym kontekście zachodniej kultury. Tym samym nie jest ani wykorzenionym kosmopolitą, ani skoncentrowanym wyłącznie na sobie Polakiem. Oczywiście poniósł on również koszty takiej postawy. Wystarczy przypomnieć słynną historię tekstu napisanego przez Miłosza dla „Kultury” paryskiej zaraz po decyzji pozostania na emigracji. Oczekiwano od niego silnego odcięcia się od Polski Ludowej. Miłosz rozczarował jednak wszystkich. Zarówno komunistów w Polsce, bo uciekł, jak i polską emigrację, bo nie zgłosił do niej akcesu. Nawet Jerzy Stempowski wypowiadał się wówczas przeciwko niemu, pisząc, że to nie jest dobry moment na tego typu wystąpienia. Miłosz więc był na emigracji absolutnie osobny, ale jednocześnie bardzo angażował się w sprawy polskiej literatury. Zajmował się polską literaturą i, jak słusznie powiedział profesor Mencwel, wykonał gigantyczną robotę na rzecz jej popularyzacji. Myślę, że Miłosz uosabia marzenie wielu polskich intelektualistów, żeby być trochę takim Zygmuntem Krasińskim, który czuł się u siebie zarówno w europejskich stolicach, jak i w Warszawie. Właśnie we wspomnianym emigracyjnym osamotnieniu Miłosza widzę też podobieństwo z Kisielem. Z tym, że ten ostatni był raczej emigrantem wewnętrznym – zarówno w stosunku do PRL-u, jak i do przyjaciół po piórze. Zjawisko zupełnie osobne.
Marek Cichocki: Moim zdaniem ani Miłosz, ani Kisielewski to nie są ci nauczyciele, którzy pozwalają nam lepiej zrozumieć naszą współczesność rzeczywistość – obaj stoją troszkę z boku. Z całą pewnością więcej sympatii mam jednak do Kisielewskiego niż do Miłosza i dlatego chciałbym bronić nie tyle jego dzieł literackich – ich ocenę pozostawiam specjalistom – ale właśnie jego publicystyki, którą przedwcześnie odsyłamy do lamusa. Mam wrażenie, że po części wynika to z tej otoczki błazna, jaką Kisielewski sam dookoła siebie wytworzył. Rzeczywiście, kiedy widzi się go, za przeproszeniem, „plumkającego” na pianinie jakieś swoje kompozycje czy chodzącego gdzieś po zamarzniętej Wiśle z jakąś foliową torbą, trudno brać go za poważnego analityka polskiej rzeczywistości.
Przyznaję, że kiedy sięgałem po teksty Kisielewskiego przygotowując się do udziału w tej debacie, miałem poczucie, że po latach niewiele mogą mi one dać pod względem intelektualnym. Okazało się, że byłem w błędzie. Pisma Kisielewskiego są nadal ciekawe dla zrozumienia jego myśli i dobrze pokazują, dlaczego nie miał on wielu płaszczyzn do poważnej rozmowy z kimś takim, jak Miłosz. Przede wszystkim Kisielewski uważał, że marksizm był absolutną pomyłką nie tylko ekonomiczną, ale i intelektualną, z której trzeba jak najszybciej wyjść. Oczywiście dla każdego człowieka lewicy to jest konstatacja nie do zaakceptowania. Nie wiem czy da się zaklasyfikować Miłosza jako myśliciela lewicowego, ale wiem z całą pewnością, że marksizm był dla niego doświadczeniem w dużym stopniu formującym, którego nie można wziąć w nawias. Drugą ważną cechą pism Kisielewskiego jest nieustanne podkreślanie przez niego znaczenia refleksji geopolitycznej. W tej refleksji był pozbawiony złudzeń i zdroworozsądkowy, co z kolei wielu jego krytyków myliło z niewiedzą. Tymczasem on zadawał absolutnie fundamentalne i nadal aktualne pytania – np. o możliwość dialogu z Rosją – równocześnie proponując zdroworozsądkowe recepty na wiele polskich bolączek.
Beata Stasińska: Rzecz w tym, że większość z tych prostych recept Kisielewskiego – na przykład dotyczących sfery gospodarczej – nie wytrzymuje próby czasu. Ostatnie 20 lat zakończone światowym załamaniem gospodarczym pokazało nam dobitnie, że nie ma prostych rozwiązań. Prywatyzacja i inne „chwyty” (neo)liberalne nie są lekiem na wszelkie zło. Realista-Kisielewski poniósł klęskę. Możemy w tym miejscu wrócić na chwilę do owego zdjęcia, od którego rozpoczęliśmy debatę. Kiedy patrzymy na Miłosza i Kisiela strojących miny do fotoreporterów, powinniśmy pamiętać o pewnym „grymasie historii”, bez którego moim zdaniem interpretacja tego obrazu jest niepełna. W przypadku Kisielewskiego ów grymas historii polega na falsyfikacji jego zdroworozsądkowych rad. Nie oznacza to bynajmniej, że zwycięzcą tamtego pojedynku na miny został Miłosz. Ta polskość, z którą Miłosz się borykał i którą schował z ulgą w 1945 roku wróciła, zatoczyliśmy koło. Mamy dziś do czynienia z innym rozłożeniem akcentów, ale istota problemu pozostaje zbliżona i nadal pozostawia nam wiele do „remontu”.
Andrzej Mencwel: Proszę jednak pamiętać, że Kisielewski był specyficznym realistą i na tym polega dramatyzm tej postaci. Kisiel musiał być realistą „małym”, tzn. zajmującym się konkretem, ponieważ w sytuacji, w jakiej żył, nie mógł rozwinąć żadnych wielkich koncepcji. „Mały” realista skazany jest na to, że żywe reakcje wywołują wyłącznie bieżące teksty, które następnie szybko się dezaktualizują. Jego felietony pisane z tygodnia na tydzień niekiedy bywały olśniewające, ale po dziesięciu, dwudziestu latach, bez znajomości kontekstu ich powstania nie mają już wielkiej nośności.
Jeśli zaś chodzi o Miłosza, to zgadzam się z opinią Marka Cichockiego, że jego postawę wyznaczał pewien dramat dotyczący stosunku do marksizmu i takiego poglądu – który przy wszystkich proporcjach ja również podzielałem – że nasze doświadczenie stalinizmu ma swoją niezbywalną wartość także dla Zachodniej Europy, która praktyki tego ustroju nie znała. Po kilku latach okazało się, że polskie doświadczenie nie ma dla Zachodu żadnego znaczenia i że zostaliśmy w pustym miejscu. Wtedy Miłosz zaczął przenosić się w swój własny świat i to również jest pewien dramat.
Piotr Kieżun: Zgadzam się, że Kisiel to postać w pewnym sensie tragiczna. Na przykład jego wczesny tekst z 1936 roku pt. „Terroryzm ideowy” to tekst polityczny. Pokazuje, że Kisiel od najwcześniejszych lat swej aktywności pisarskiej był osobą o temperamencie stricte politycznym, ale nigdy nie dane mu było rozwinąć skrzydeł w tej dziedzinie. W czasie PRL-u był skazany na ezopowy język felietonu. Dramatem Kisiela był też fakt, że prawie nic nie pozostało z jego myśli politycznej. Jego najważniejsze postulaty, postulat gospodarki rynkowej i wolności słowa właściwie zostały spełnione. Tę słabość Kisiela widać zwłaszcza na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy mógł się swobodnie wypowiadać. Jego pomysły były wówczas co najmniej ekscentryczne. Wydaje wtedy rozmowy z Piotrem Gabryelem pod tytułem „Testament Kisiela”, w których nawołuje do liberalnej rewolucji. Mówi, że Balcerowicz za słabo i za wolno wszystko prywatyzuje i dlatego on głosuje na Wałęsę, żeby ten jako dyktator wprowadził wolny rynek. To była właśnie słynna przekora Kisiela: nie idee, ale buntownicza postawa. Pod tym względem Kisiel niestety przegrywa porównanie z Miłoszem, którego biografie intelektualną można analizować w wielu wymiarach. Można nawet powiedzieć, że tych ideowych Miłoszów jest kilku i zmaganie się u nich z polskością jest według mnie intelektualnie głębsze.
Na koniec chciałbym się jeszcze zatrzymać przy wątku chrześcijaństwa, dla obydwu bardzo ważnego. To jest szalenie ciekawa kwestia, która różni Miłosza i Kisiela. Kisiel był oczywiście za Kościołem i mówił często o Kościele, bo ten w okresie PRL-u pozwalał zachować zestaw podstawowych wartości. Stąd dla Kisiela liczyła się przede wszystkim instytucja, a więc aspekt polityczny chrześcijaństwa. Inaczej u Miłosza. Miłosz jest przede wszystkim metafizykiem, przy tym trochę gnostykiem, choć przed manichejskim gnostycyzmem ratowało go silne przywiązanie do rzeczywistości. Miłosz to w swojej istocie homo religiosus. To jest o tyle ważne, że bez tego trudno moim zdaniem zrozumieć wspomniane już zaangażowanie Miłosza w marksizm oraz mechanizm opisany w „Zniewolonym umyśle”. Ponieważ jeśli zgodzić się z Andrzejem Walickim, że intelektualnych pokus ze strony marksizmu w końcu lat 40. w Polsce właściwie w ogóle nie było, bo ówczesny marksizm był niezwykle siermiężny, to jedynym wytłumaczeniem pozostaje metafizyczna wyobraźnia Miłosza, która szuka pewności, pewnego rodzaju wiary i która tę wiarę odnajduje w historycznym zwycięstwie marksizmu na gruzach przedwojennego świata.
Jarosław Kuisz: Przytoczę w tym miejscu pyszny fragment z opisu pewnej ekskursji Kisiela. W roku 1983 roku, podróżując po kapitalistycznym świecie, autor „Sprzysiężenia” niezmiennie wysyłał felietony do „Tygodnika Powszechnego”. W jednym z nich napisał coś takiego: „Moje motto we wszystkich krajowych i zagranicznych przygodach brzmi: Nie oburzać się, nie dziwić, nie denerwować, bo to są uczucia i stany jałowe, nieobiektywne. Radzę sobie i innym stosować zasadę Talleyranda Zechciejcie zrozumieć, że ja nie pochwalam ani nie potępiam, tylko powiadam. W podróży zagranicznej też trzymałem się twardo zasady niewzruszania i niedziwienia, ale raz ją złamałem, a było to w Wiedniu. Wybrałem się mianowicie z moją gospodynią po zakupy do domu towarowego. Dźwigałem dużą torbę z pustymi butelkami po Coca-Coli i innych, mniej szkodliwych płynach. Napoje bezalkoholowe są, jak wiadomo, nader niewskazane w czasie upałów. Ale nie w tym rzecz na razie. Przy wejściu do samoobsługowca znajdowała się w ścianie specjalna przegroda, do której gospodyni wstawiła butelki. Przegroda zamknęła się bezszelestnie i w ciągu pół minuty wyrzuciła karteczkę z wydrukowaną sumą należności za butelki. Sumę tę potrącono w kasie magazynu przy zapłaceniu za zakupy. I tu po raz pierwszy od wielu, wielu lat wybuchnąłem płaczem. Płakałem długo i nie mogłem się uspokoić, choć moja gospodyni, Polka oczywiście, pocieszała mnie usilnie, przypominając, że mamy przecież Sobieskiego, Mickiewicza i Miłosza, lecz ja nie mogłem się utulić i płakałem długo, łkając bez umiaru, ale to zdarzyło się tylko raz i już więcej nie będę. Wszakże trzeba uznać, że wszystko, co istnieje, jest rozumne, powiedział to zdaje się Hegel. Grunt to właściwe rozeznanie, czego i wam życzę”.
I tu powraca pytanie: czy zmagania z polskością należy prowadzić na tym poziomie, co Kisielewski, doraźnie krytykując najbardziej absurdalne, codzienne fragmenty rzeczywistości, czy też wchodzić na poziom Miłosza i rozważając na przykład możliwości uniwersalizacji polskiej kultury? Na jakiej podstawie dokonywać tego wyboru – który wydaje mi się do dziś aktualny – i jaką cenę się za to płaci? To może być cena ambicji, ale może być również cena całego życia. Mam wrażenie, że Kisielewski na kilka lat przed śmiercią czuł się niespełniony. Co trudno mieści w głowie, podobnie zresztą było Giedroyciem. Nagle z tej trójki Miłosz wydaje się najbardziej pogodzony ze swoim życiorysem. Czy to oznacza, że wybrał najlepiej?
Andrzej Mencwel: To rzeczywiście pytanie ważne, ale nie jesteśmy jeszcze w stanie dokonać takiego porównania. Brakuje kogoś, kto nam te wybory Kisiela zinterpretuje tak, jak Pan zaproponował. Potrzebny jest ktoś, kto napisze biografię Kisiela, w której nam dowiedzie, że właśnie w tym jego borykaniu się z codzienną absurdalnością ówczesnej polskości i ówczesnej polskiej rzeczywistości był jakiś ważny sens dla przyszłych pokoleń. Póki tego nie mamy, pozostajemy w sferze półprawd. Jak na razie te pół prawdy, które mamy, mówi nam wyraźnie, że lepszego wyboru dokonał Miłosz.
Jarosław Kuisz: Korzystając z unoszącego się wśród nas ducha przekory Kisiela, na zakończenie chciałbym przytoczyć fragment jednego z wierszy Miłosza. Może wbrew temu, co powiedzieliśmy, pokazuje on, że poniekąd obu panów łączyło coś więcej niż data urodzenia i jedno słynne zdjęcie…
Jak najmniej szkodzić. O to zabiegałem.
Choć mało znaczy tutaj nasza wola.
Dosyć połączyć dwa słowa, już biegną,
Chwytają, niosą na obrzęd plemienny.
Piszmy dla siebie, dla paru przyjaciół,
Żeby umilić wiosenną majówkę:
Tak się zaczyna. A później sztandary,
Wrzaski, proroctwa, obrona barykad.
Mój wielki patron zrobił wiele złego.
Lepiej by został przy swoich balladach,
No i sonetach. Nikt mu nie powiedział:
Już dosyć, przestań. Wzięli ich sumieniem,
I prowadzili, trzymając za ręce.
Czy my rodzimy się dla mitologii?
I czy naprawdę dla własnego życia?
Co za demonizm w naturze języka,
Że można zostać tylko jego sługą!
I ja szkodziłem, może mniej niż inni.
W przebraniach, maskach, nierozpoznawalny,
Niejednoznaczny. Już to jest ochroną
Przed recytacją na dorocznym święcie**.
***
Uczestnicy debaty:
* Andrzej Mencwel, polski historyk i krytyk literatury i kultury polskiej, antropolog kultury, eseista, publicysta, przewodniczący Rady Instytutu Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim.
* Beata Stasińska, wydawca, była członkini zarządu Wydawnictwa W.A.B.
* Marek A. Cichocki, filozof, historyk idei politycznych, dziennikarz i publicysta, wydawca i redaktor naczelny rocznika Teologia Polityczna.
* Piotr Kieżun, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
* Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.
* * *
**Redakcja tekstu: Łukasz Pawłowski
** Autorka Plakatu: Magda Drobczyk
„Kultura Liberalna” nr 126 (23/2011) z 7 czerwca 2011 r.