Krzysztof Ryszard Wojciechowski
Łagodny olbrzym. O „Goliacie” Toma Gaulda

Szkocki rysownik popularność zdobył jako autor komiksów prasowych i ilustracji publikowanych między innymi w „Guardianie” i „New York Timesie”. „Goliat” to jego pierwsza pełnometrażowa historia i nietrudno zauważyć, że jest pracą oddalającą się od poetyki, jaką prezentuje w
To nie pierwszy biblijny komiks Toma Gaulda. Wcześniej, dla interesującej, cyklicznej antologii „Kramers Ergot”, stworzył krótką historię o budowie arki, opowiedzianą z perspektywy synów Noego. Jednak dopiero w „Goliacie” przedostaje się w swojej twórczości na inny poziom. Scenariusz oparty na starotestamentowej przypowieści staje się pretekstem do snucia historii czerpiącej garściami z kontemplacyjnego kina, sytuującej się gdzieś w okolicach twórczości Jima Jarmuscha. Olbrzym Goliat – tu scharakteryzowany jako filistyński urzędnik-niedojda, wykorzystywany jako straszak w wojnie psychologicznej – siedzi, rozmawia z giermkiem i „czeka na Godota”, który na jego nieszczęście tym razem postanawia się objawić. Programowa przewidywalność tej historii sprawia, że – w opozycji do wydźwięku sztuki Becketta – chciałoby się ją odczytywać jako przypowieść o nieuniknionym. Przedstawienie fabuły z perspektywy Goliata, którego autor kreuje na melancholijnego poczciwca, jest dość przewrotne, bo postać ta w świadomości czytelników funkcjonuje jako złoczyńca. Podkreśla to, jak bardzo jesteśmy bezradni wobec roli, która została na
Ważnym elementem, jaki dostrzegamy w grafikach Gaulda, jest obsesyjne zestawianie dużego z małym. Jego postacie mają zazwyczaj monstrualne, obłe torsy z małymi głowami. Często stawia też miniaturowe ludziki w sąsiedztwie monumentalnych budowli lub wielkich robotów. Warto to podkreślić, bo nietrudno odnaleźć analogię dla takiego obrazowania w przypowieści o Dawidzie i Goliacie. Zarazem rysownik próbuje też przełamać schemat, który go prześladuje, bo w jego komiksie olbrzym jest słaby, a nikczemnych rozmiarów przyszły król żydowski – wyniosły i budzący grozę.
Z tytułów znanych polskiemu czytelnikowi „Goliatowi” Gaulda najbliżej jest do prac wybitnego norweskiego twórcy komiksowego – Jasona („Gang Hemingwaya”, „Stój”, „Psst”). Mimo że obaj stosują w swojej narracji minimalizm, warto zauważyć, że każdy z nich prezentuje zupełnie inną jego formę. Szkot posługuje się prostym piktogramem, Norweg natomiast estetyką, którą najłatwiej będzie opisać jako parafrazę disnejowskich animorfów z lat 20. W podobieństwach, które znajdziemy między nimi, nie chodzi więc o podobny styl czy, nie daj Boże, o to, że jeden
Mimo że Tom Gauld opowiada w swoim komiksie starą biblijną historię, a oszczędne ilustracje nierzadko stylizuje nawet na prehistoryczne rysunki naskalne, tak naprawdę tworzy bardzo nowoczesny formalnie komiks, utrzymujący idealny balans między artystycznością, ascetycznym piktogramem a zajmującą opowieścią, wykraczającą siłą rażenia poza hermetyczne komiksowe środowisko. „Goliat” jest znakomitym okazem współczesnego komiksu autorskiego i przykładem tego, jak medium to – powoli zaczynające cierpieć na przesyt wzbudzającą coraz mniej emocji wśród czytelników obyczajową, historyczną i quasi-publicystyczną powieścią graficzną – szuka dziś nowych dróg, by dotrzeć do wymagającego odbiorcy.
Komiks:
Tom Gauld, „Goliat”, przeł. Hubert Brychczyński, Wydawnictwo Centrala i Fundacja Tranzyt, Poznań 2012.
* Krzysztof Ryszard Wojciechowski, twórca „Rękopisu znalezionego w Arkham”. Publicysta mocno związany z kontrkulturą. Pisze o komiksach, muzyce i filmie. Współpracuje z „Kolorowymi Zeszytami” i magazynem muzycznym „Apostazja”. Publikuje także na łamach „Dwutygodnika” i w transgresyjnym piśmie „Ulvhel”. Z biegiem lat coraz mniej przypomina Jima Morrisona, a coraz bardziej Howarda Phillipsa Lovecrafta. Mieszka w Oleśnicy z dziadkiem i dwoma królikami.
„Kultura Liberalna” nr 195 (40/2012) z 2 października 2012 r.