Szanowni Państwo,

W październiku 1962 roku papież Jan XXIII otworzył Sobór wielkich nadziei. Kościół katolicki miał nareszcie zmierzyć się z wyzwaniami współczesności. Dokonano ważnych zmian, niejako „zewnętrznych” wobec istoty wiary, dopuszczono języki narodowe do liturgii świętej i zadeklarowano otwarcie na dialog z innymi wyznaniami. Podjęto dziesiątki różnorodnych tematy – od przekazywania Objawienia Bożego aż po życie codzienne kapłanów. Podkreślono znaczenie wolności w życiu wiernych. Optymizm lat 60. chyba najlepiej wyraża tytuł jednej z konstytucji duszpasterskich dotyczącej miejsca Kościoła w świecie współczesnym – „Radość i Nadzieja”.

W tym tygodniu upłynie 50 lat od dnia rozpoczęcia II Soboru Watykańskiego, jednak szczególnego entuzjazmu nie widać. W pierwszych dyskusjach o jubileuszu dominuje tonacja minorowa. Oficjalnie o odżegnywaniu się od dziedzictwa soborowego nikt nie mówi, ale krytyków Soboru Watykańskiego II wydaje się być legion, a dokumenty soborowe pozostają znane garstce specjalistów. Wśród wiernych mówi się o zaletach liturgii łacińskiej. Dzisiejsi zwolennicy aggiornamento twierdzą, że reformy nie były dość radykalne. A słynny teolog Hans Küng, niegdyś współtwórca Soboru, a dziś świecki krytyk Kościoła, zarzuca Benedyktowi XVI autorytaryzm i mówi, że dziś czas w Watykanie na… rewolucyjną zmianę!

Tak czy inaczej, wydaje się, że tak zwany „Kościół otwarty” ma dziś coraz mniej przedstawicieli. Może także nic dziwnego, że – modny ongiś także w Polsce – liberalizm katolicki jest najwyraźniej w odwrocie, a Sobór do dziś wyznacza granice „otwartości Kościoła”.

Warto zatem zapytać wprost, czy II Sobór Watykański był błędem – tak, jak sądzą jego krytycy? Zmiany miały włączyć wiernych w życie Kościoła katolickiego, do pewnego stopnia zdemokratyzować. Na ile jednak dziś wartością pozostaje posoborowa rola laikatu, szczególnie w naszym kraju? Na ile – dzięki otwarciu się w latach 60. na wiernych, na ich różnorodność kulturową – udało się ocalić uniwersalizm Kościoła katolickiego?

Czy, jeśli mielibyśmy sądzić po owocach – paradoksalnie – II Sobór Watykański nie przyczynił się w dłuższej perspektywie do osłabienia inteligencji katolickiej? Po półwieczu II Vaticanum II wciąż wydaje się przede wszystkim dziełem elity duchowieństwa, awangardowej grupy, której zapewne przyświecały dobre intencje. Trudno mówić o przełożeniu na szerszą perspektywę katolicyzmu

Wyjątkowo krytycznie do implementacji dokonań Soboru, szczególnie w Polsce, podchodzi Stanisław Obirek. Według niego nie dokonano u nas twórczego rozwinięcia dokumentów soborowych. „W języku kościelnym nazywa się to nieco zagadkowo misją kanoniczną, a w praktyce oznacza to dość rygorystyczny system kontroli i cenzury”. Nie zgadza się z tym Misza Tomaszewski, który przestrzega przed zbyt prostą krytyką Soboru. Jego zdaniem „wyznaczył on jedynie kierunki, my zaś wciąż jesteśmy w drodze, być może bardzo długiej, do głębszej interpretacji i pełniejszej recepcji jego postanowień”.

Ciekawe spojrzenie prezentuje także Brian Porter-Szűcs. Jego zdaniem Sobór był wydarzeniem na tyle niejednoznacznym, że trudno przypisać mu jedną konsekwencję, także dla Polski. Raczej przyczynił się on do powstania nad Wisłą bardzo różnych katolicyzmów: i tych wszelkiej maści liberalnych, i tych nacjonalistyczno-prawicowych.

Pisze dla nas również George Weigel, krytykowany przez Stanisława Obirka za apologetyczny zachwyt nad Janem Pawłem II. I twierdzi, że Vaticanum II przyspieszył historyczną ewolucję Kościoła, dając wszystkim katolikom możliwość niesienia Ewangelii innym ludziom.

W tym tygodniu opublikujemy także komentarz znanego teologa Alasdaira Johna Milbanka.

Zapraszam do lektury!

Jarosław Kuisz


1. STANISŁAW OBIREK: W Polsce recepcji Soboru po prostu nie było
2. MISZA TOMASZEWSKI: Jesteśmy na początku drogi
3. BRIAN PORTER-SZŰCS: Radio Maryja i „Tygodnik Powszechny” to dwie twarze soborowej nowoczesności
4. GEORGE WEIGEL: Głębia Nowej Ewangelizacji


Stanisław Obirek 

W Polsce recepcji Soboru po prostu nie było

Nawet po zmianie systemu politycznego w 1989 roku polscy teolodzy katoliccy nie dokonali twórczego rozwinięcia dokumentów soborowych. W języku kościelnym nazywa się to nieco zagadkowo „misją kanoniczną”, a w praktyce oznacza to dość rygorystyczny system kontroli i cenzury. 

Nie czuję się dzieckiem Soboru Watykańskiego II. Nie należę też do pokolenia, które przeżyło to wydarzenie jako przełomowe. Po raz pierwszy zapoznałem się z jego dokumentami jako nowicjusz zakonu jezuitów w połowie lat 70. i wydały mi się czymś tak oczywistym, że prawie banalnym – jedynym problemem był brak ich przełożenia na praktykę codzienną. Gdy w 1980 roku wyjechałem na studia teologiczne do Włoch, wydawało mi się, że takie przełożenie jest możliwe. Tak więc katolicyzm posoborowy jest jedynym, jaki znam. Poznałem go jednak nie w Polsce, ale we Włoszech, Niemczech, Francji i USA. Gdy próbowałem o tym mówić w Polsce, byłem traktowany jako nowinkarz, bywało, że jako heretyk. Trudno się dziwić, że moje drogi z polskim katolicyzmem się rozeszły.

Marginalizacja głosów krytycznych

W Polsce refleksje nad dokumentami soborowymi zostały zastąpione apologetycznym zachwytem nad wkładem Jana Pawła II w przemiany polityczne w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio mistrzem w tego rodzaju politologicznej refleksji jest amerykański biograf Jana Pawła II i konserwatywny politolog George Weigel. Krytyczne głosy teologów katolickich są niemal nieobecne. Środowiska, które w latach 60. i 70. próbowały przynajmniej relacjonować powstawanie dokumentów soborowych i ich trudną implementację w samym Kościele na łamach „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku” i „Więzi”, zostały całkowicie zmarginalizowane i w Kościele nie odgrywają żadnej roli.

Pytanie „Kultury Liberalnej” uważam więc za chybione. Nie uwzględnia istotnego przełomu, jakim był i jest Sobór Watykański II dla katolików, którzy go współtworzyli i którzy próbują wyciągnąć z niego nie polityczne, ale teologiczne konsekwencje. Już sam sposób pytania ustawia bowiem fałszywą perspektywę; zakłada bowiem, że nad Wisłą w rzeczy samej doszło do recepcji dokumentów. Sam jestem ciekaw, jak inni odniosą się do tak sformułowanego zamysłu zawartego we wstępie do tego numeru.

O co chodziło w Soborze

Jedyne, co mogę zrobić, to przypomnieć, o co na tym Soborze chodziło i wskazać na linie rozwoju, których u nas nawet nie próbowano śledzić. Moim przewodnikiem będzie John W. O’Malley, autor wydanej przed rokiem przez polskich jezuitów książki „Co się zdarzyło podczas Soboru Watykańskiego Drugiego”, która, o ile wiem, nie stała się przedmiotem poważnej debaty, wiec pozwalam sobie przypomnieć jej główne tezy. Autor, amerykański jezuita, nie tylko był naocznym świadkiem opisywanych wydarzeń, ale również potrafił wyobrazić sobie alternatywne scenariusze pisane przez uczestników Soboru Watykańskiego II.

W Polsce znamy tylko ten napisany najpierw przez Stefana Wyszyńskiego, a po jego śmierci przez Karola Wojtyłę, który w 1978 roku przyjął imię Jana Pawła II i dzięki tej zmianie mógł swoją wersję Soboru przedkładać już nie tylko polskim katolikom, ale i całemu Kościołowi katolickiemu. A mogło być inaczej. O’Malley twierdzi bowiem, że to, co naprawdę się wydarzyło, to zmiana języka.

To w języku bowiem dokonał się prawdziwy „zwrot” Kościoła katolickiego. Nie chodzi tu tylko o wprowadzenie nowych słów do słownika teologii katolickiej, takich jak wolność sumienia, dialog, godność osoby ludzkiej, współpraca z innymi wyznaniami, szacunek dla innych religii czy dostrzeżenie istnienia ludzi świeckich w Kościele. Zdaniem O’Malleya: „Nie ulega wątpliwości, że kwestia stylu była ważnym zagadnieniem na Soborze. Spierano się o tak błahe – z pozoru – sprawy, jak gatunek literacki dokumentów i stosowane w nich słownictwo, a protagoniści zapewne nie zawsze uświadamiali sobie głębokie implikacje dysput, w które się angażowali. Literacki styl był, by tak rzec, jedynie zewnętrznym wyrazem czegoś, co miało zapaść w duszę Kościoła – i w dusze wszystkich katolików. Było to coś znacznie więcej niż taktyka lub strategia, znacznie więcej niż proste przyjęcie bardziej «pastoralnego języka». Było to «wydarzenie językowe». Język wskazywał i wywoływał zmianę wartości lub priorytetów. W tym stopniu wskazywał on i wywoływał wewnętrzną konwersję”.

Warto się zastanowić nad tajemniczo brzmiącym wyrażeniem „wewnętrzna konwersja”, jest to bowiem jedno z kluczowych pojęć języka religijnego. I to nie tylko chrześcijańskiego. Oznacza radykalną zmianę, do jakiej dochodzi pod wpływem głębokiego doświadczenia. Zwykle łączy się ze zmianą dotychczasowego stylu życia i odejściem od wcześniejszych praktyk. W skrajnych przypadkach dochodzi do zerwania z przeszłością. Francuski jezuita Michel de Certeau, baczny obserwator zmian zachodzących w Kościele w latach 60. i 70. XX wieku i ich aktywny uczestnik, mówił o „zerwaniu odnowicielskim” (rupture instauratrice). De Certeau wyciągnął z tego antropologiczne i teologiczne konsekwencje; przestał zajmować się instytucjami kościelnymi i doświadczeniami mistycznymi, ale „wszedł między ludzi” i analizował ich codzienne życie. Jego książki są w tej chwili dostępne również dla polskiego czytelnika, który może się o tym przekonać.

„To mnie nie zaskakuje. Papież to despota”

Na czym ten zwrot polegał w przypadku rzymskiego chrześcijaństwa? Konsekwencje są poważniejsze, niż mogłoby się wydawać. „Przyswojenie sobie nowego języka tak gruntownie, aby żyć w zgodzie z nim, musi pociągać za sobą wewnętrzną transformację. Chodzi o coś znacznie więcej niż nauczenie się nowych określeń dla swych starych pojęć. Poprawne posługiwanie się nowym językiem oznacza pełne przyjęcie wartości i wrażliwości kultury innej niż własna.” Tak więc również Kościół, w świetle powyższego stwierdzenia, powinien stać się inny. I stał się inny. Do takiej zmiany doszło w krajach, gdzie dokumenty zostały nie tylko przetłumaczone, ale i wdrożone w codzienne życie wspólnot kościelnych. Tak się stało w Ameryce Południowej, przede wszystkim dzięki tak zwanym wspólnotom podstawowym i ich liderom – teologom wyzwolenia. Tak dzieje się w Azji i Afryce, gdzie chrześcijaństwo jest jedną z wielu religii, a katolicy w wielu krajach są w zdecydowanej mniejszości. To dla nich otwarcie na inne wyznania i religie oznaczało rozpoczęcie nowego rozdziału; nie konfrontacja, ale dialog ekumeniczny i międzyreligijny wyznacza ich wiarę. Podobnie katolicy krajów Ameryki Północnej, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych i Kanady oraz w krajach Europy Zachodniej, odkryli w kulturze nowożytnej partnera do dialogu.

Polskim katolikom to otwarcie zostało zaoszczędzone. I to nie tylko w latach trwającego Soboru, którego recepcja była utrudniona przez komunistyczny reżim. Również po zmianie systemu politycznego w 1989 roku zawartość dokumentów soborowych i ich twórcze rozwinięcie przez współczesnych teologów katolickich nie jest znane. Nieliczni wtajemniczeni musieli uzyskać zgodę hierarchów, a zwłaszcza rozlicznych watykańskich kongregacji, na rozpowszechnianie tej wiedzy. W języku kościelnym nazywa się to nieco zagadkowo misją kanoniczną (missio canonica), a w praktyce oznacza to dość rygorystyczny system kontroli i cenzury.

Jednym z przykładów polskiej osobliwości recepcji Soboru Watykańskiego II jest rozpowszechnione wśród polskich hierarchów przekonanie, że jego najważniejszym dokonaniem było ogłoszenie Matki Boskiej Matką Kościoła. Nie ulega wątpliwości, że stało się to w dużym stopniu dzięki zabiegom polskiego Episkopatu. Tymczasem dla wielu uczestników tego wydarzenia było to wyrazem… autorytaryzmu papieskiego. Dobitnie wyraził to w rozmowie z francuskim dominikaninem Yves’em Congarem jeden z najwybitniejszych teologów soborowych Gerard Philips, który na wieść o zamiarach Pawła VI dotyczących wprowadzenia tego nowego tytułu maryjnego zareagował krótko: „To mnie nie zaskakuje. Papież to despota. Jest absolutnie zdecydowany, aby potwierdzić swoją wyższość nad soborem”.

Trudno nie zgodzić się z tą gorzką uwagą. Jednym z nierozwiązanych i brzemiennych w skutki problemów pozostała sprawa autonomii biskupów. Jak się łatwo domyśleć, tak zwani posoborowi papieże wykorzystali ów brak regulacji, by tę autonomię ograniczać. Jak bardzo Congar miał rację, można się przekonać, czytając rozmowę z jednym ze współtwórców Soboru Watykańskiego II, Hansem Küngiem, który na łamach brytyjskiego „Guardiana” wezwał kilka dni temu do rewolucji i do obalenia autorytarnych rządów rzymskiej hierarchii. Można się zastanawiać nad zasadnością pewnych porównań i paraleli, ale trzeba pamiętać, że to głos katolickiego księdza i jednego z najbardziej zasłużonego teologów. Choć ten głos w Polsce pozostanie bez odzewu, warto przynajmniej go poznać. (http://www.guardian.co.uk/world/2012/oct/05/catholic-revolution-nazi-dictatorship-pope).

* Stanisław Obirek, profesor historii, teolog, były jezuita, twórca Centrum Kultury i Dialogu przy Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum” w Krakowie. W 2011 roku opublikował „Umysł wyzwolony w poszukiwaniu dojrzałego katolicyzmu”.

Do góry

***

Misza Tomaszewski

Jesteśmy na początku drogi

Jak jednocześnie walczyć o ludzi, których przez własną krótkowzroczność i zaniechania, bezkrytycznie przyjmując hasła transformacji ustrojowej, wepchnęliśmy w ramiona populistów – i o niespokojne duchy chodzące po granicach ziemskiego Kościoła? 

„Poznacie ich po ich owocach” – mówi Jezus w ewangelii Mateusza, ostrzegając swoich uczniów przed fałszywymi prorokami. Zdanie to powtarzają krytycy Soboru, wymachując statystykami, które mają świadczyć o złej kondycji europejskiego Kościoła. Zmniejszyła się liczba ludzi deklarujących przynależność do wspólnoty, identyfikujących się z nauczaniem Magisterium, regularnie uczestniczących w praktykach religijnych, odpowiadających na powołania kapłańskie i zakonne.

Wszystkiemu winni są  ojcowie soborowi, zaczadzeni intelektualnym klimatem lat sześćdziesiątych, którzy w swojej naiwności postanowili – w myśl późniejszej formuły Jana Pawła II – człowieka uczynić drogą Kościoła, a nie – jak drzewiej bywało – Kościół drogą człowieka. Stawiając w zakład wierność Tradycji, zapragnęli otworzyć bramy Watykanu, by chrześcijański duch na nowo przeniknął doczesne struktury, a laicka kultura u własnych źródeł odkryła wartości z istoty, choć niekoniecznie z imienia, ewangeliczne. Ale świat ich przechytrzył. Przyjął chrześcijaństwo, które dobrowolnie zrzekło się przed nim swojego autorytetu, tak jak przyjmuje wszystkie inne tradycje religijne, intelektualne i etyczne: jako jedną z propozycji, w których jednostka może dowolnie przebierać, by wykreować swój eklektyczny światopogląd, osadzony w horyzoncie wartości czysto instrumentalnych. „Dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce”. Resztę każdy może dopowiedzieć sobie sam.

Powyższa, nieco zresztą wyidealizowana, krytyka Soboru budzi liczne wątpliwości. Po pierwsze, nawet jeśli przyjmiemy, że Sobór należy oceniać po jego owocach, to wcale nie jest oczywiste, po czym poznawać mamy same owoce. Objawy sekularyzacji w państwach Europy Zachodniej dla jednych są czytelnym znakiem klęski, innym jednak przywodzą na myśl warunki, w jakich funkcjonowały mniejszościowe wspólnoty wczesnochrześcijańskie.

Po drugie, nie jest wcale oczywiste, czy i w jakiej mierze pustoszenie Kościołów i seminariów uznać wolno za konsekwencję soborowego aggiornamento, w jakiej zaś za względnie niezależny od niego znak czasów, być może zaś nawet syndrom niedostatecznego zrozumienia przez Sobór współczesności i skutek kompromisowego charakteru jego dokumentów końcowych. O tym, że rzeczywiście mają one taki charakter – że Sobór sam siebie pojmował jako początek, a nie koniec drogi – świadczą liczne jego postanowienia. Choć bezprecedensowo dowartościowały rolę świeckich w Kościele, zabrakło w nich pozytywnej definicji laikatu.  A jak napisał teolog Józef Majewski, „dopóki jednych chrześcijan określa się pozytywnie, a innych negatywnie, czyli dopóki do definicji jednych należy łaska powołania przez Ducha Świętego, a do definicji drugich jej brak, dopóty konserwuje się jedną z podstaw «klerykalizacji» Kościoła oraz pogłębia się nieprawidłowości w relacjach między świeckimi a duchownymi”. Efektów tych nieprawidłowości nie trzeba daleko szukać.

Sobór jedynie wyznaczył kierunki

Co więcej, wymowa przełomowego dekretu o ekumenizmie „Unitatis redintegratio” została – jak się z czasem okazało – osłabiona ósmym punktem konstytucji „Lumen gentium”, który interpretować można zarówno w sposób inkluzywny (konkretyzowanie się Kościoła Chrystusowego w Kościele rzymskokatolickim nie wyklucza jego obecności w innych Kościołach chrześcijańskich), jak i ekskluzywny. W tym ostatnim kierunku poszła Kongregacja Nauki Wiary w wydanej dwanaście lat temu deklaracji „Dominus Iesus”, odmawiając wspólnotom ewangelickim statusu Kościołów.

Podobne przykłady można mnożyć. Sobór jedynie wyznaczył kierunki, my zaś wciąż jesteśmy w drodze, być może bardzo długiej, do głębszej interpretacji i pełniejszej recepcji jego postanowień.

Na koniec zwróćmy jeszcze uwagę na przełom, jakiego dokonał Sobór w społecznym nauczaniu Kościoła. To właśnie konstytucja „Gaudium et spes”, wzywając do przemiany struktur społeczno-ekonomicznych, apel o miłosierdzie równoważy – niepozbawionym znamion paternalizmu –  wołaniem o sprawiedliwość społeczną. Jest to zresztą dobry przyczynek do zastanowienia się nad kryzysem postępowej inteligencji katolickiej. Nie roszcząc sobie pretensji do wyczerpania tematu i ograniczając na moment perspektywę do samej tylko Polski, pozwalam sobie odnotować napięcie w obrębie tradycji katolicyzmu otwartego, które szczególnie mocno daje o sobie znać po roku 1989. Jest to napięcie pomiędzy otwartością na kulturę współczesną i troską o  ubogich.

Problem polega na tym, że nasi ubodzy stanowią raczej konserwatywną grupę społeczną, którą jej naturalni sojusznicy – Kościół katolicki i lewica – pozostawili samej sobie. W efekcie, jak pisałem swego czasu w „Znaku”, „wykluczeni zostali sprawnie zagospodarowani przez populistów, łączących hasła opartego na rozdawnictwie społecznego solidaryzmu z nacjonalistyczną retoryką, przedstawiającą katolicyzm jako «formę polskości»”. Jak jednocześnie walczyć o ludzi, których – jako środowisko – przez własną krótkowzroczność i zaniechania, bezkrytycznie przyjmując hasła transformacji ustrojowej, wepchnęliśmy w ramiona tychże, i o niespokojne duchy chodzące po granicach ziemskiego Kościoła? Oto wielkie wyzwanie, w ostatnich latach jednoznacznie rozstrzygnięte na korzyść dialogu z liberalną kulturą.

* Misza Tomaszewski, doktorant w Instytucie Filozofii UW. Redaktor naczelny magazynu „Kontakt”, wydawanego przez warszawski Klub Inteligencji Katolickiej. Członek Zarządu KIK. Nauczyciel filozofii w Zespole Szkół Społecznych STO im. Pawła Jasienicy.

Do góry

***

Brian Porter-Szűcs

Radio Maryja i „Tygodnik Powszechny” to dwie twarze soborowej nowoczesności

Dziś nie pamiętamy Drugiego Soboru Watykańskiego jako kulminacji historycznego procesu, który stworzył zarówno demokrację jak i populistyczną radykalną prawicę. Jednak koncept „Ludu bożego” może tworzyć zarówno Kościół liberalny, populistyczny, jak i nacjonalistyczny.

Na pierwszy rzut oka Drugi Sobór Watykański miał tylko umiarkowany wpływ na Polskę. Jednak, kiedy spojrzymy na historię Kościoła w dłuższej perspektywie, zobaczymy jak żywa jest scheda po latach sześćdziesiątych. To dziedzictwo jest widoczne nawet w tak zwanym Kościele toruńsko-katolickim. Na pewno ambitne plany wielu intelektualistów katolickich poprzedniej generacji nie zostały zrealizowane. Kiedy wysocy rangą urzędnicy kościelni otwarcie popierają prawicowych polityków, zrozumiałym jest, że wielu liberalnych katolików ma poczucie powrotu Kościoła do wieków ciemnych. Mylą się jednak ci, którzy tłumaczą problem wyłącznie w kategoriach powrotu do światopoglądu przedsoborowego.

Krucjaty antymodernizacyjne

Łatwo zapomnieć, jak wyglądała ta starsza forma katolicyzmu. Dla przypomnienia, powinniśmy przeczytać „Syllabus błędów” Piusa IX z 1864 roku, z jego potępieniem demokracji i jednostkowej wolności, jego poparciem cenzury oraz wyraźnym zakwestionowaniem wszystkiego, co nowoczesne. Warto również przypomnieć sobie antymodernizacyjną krucjatę Piusa X, który domagał się literalnego czytania Biblii i potępiał wszelkie użycie historycznej wiedzy do rozumienia źródeł chrześcijaństwa. Kościół ostatnich paru dekad nie stał się w ogóle instytucją postępową, ale nie próbował jednak powrotu do „Syllabusa błędów”. Jest w zasadzie pewnym stopniu nowoczesny na swój własny sposób.

Drugi Sobór Watykański był nie tyle powodem zmian kultury katolickiej w XX wieku, co raczej ich kulminacją. U źródeł tych przemian było uznanie Kościoła za „Lud boży”, a nie myślenie o nim według starego wyobrażenia Ecclesia Militans. By zrozumieć, na czym polegała stara eklezjologia, przyjrzyjmy się listowi biskupa Lecha Wałęgi z Diecezji Tarnowskiej:

„Zdawało mi się, że wszyscy bez wyjątku rozumieją mię i ufają, że wszyscy bez wyjątku gotowi posłuchać mię i pójść za moim, już nie mówię rozkazem, ale nawet życzeniem… Tymczasem myliłem się. Pan Bóg dopuścił na mnie cios, który mię zranił głęboko i to w najczulszą stronę mego serca (…) Zdarzały się wypadki, gdzie nie ufano moim przestrogom i upomnieniom, podchwytywano moje słowa, a niektórzy wprost mi odmawiali posłuszeństwa, po za oczy zaś nie szczędzili mi oszczerstw. Kilka razy musiałem z ust polskiego wieśniaka i mego diecezjanina wysłuchać takich słów: «Co mi tam Ksiądz Biskup mówi, ja mam swój rozum, ja wiem, co mi szkodzi a co dla mnie dobre». Domyślacie się, najmilsi, jaką przykrość sprawiły mi te słowa; na taką zniewagę nie znalazłem innej odpowiedzi prócz wstydu, łez i modlitwy”*.

Ktoś taki jak biskup Wałęga byłby przerażony Radiem Maryja. Nie wynikałoby to jednak z treści w nim głoszonych. Strasznym byłby dlań fakt, że zostało ono ufundowane na założeniu, według którego należy używać mass mediów do upowszechniania kościelnych przesłań. Byłby również zniesmaczony zaangażowaniem kleru w życie polityczne, nie przez to, kogo popierają, ale ponieważ chcą brać udział w systemie opierającym się na powszechnej opinii.

Wiele różnych Kościołów

Niezależnie od tego, jak niesmaczny jest nacjonalizm typu „Polak-katolik”, on też jest wyraźnie nowoczesny. Nie było zbyt wiele miejsca na nacjonalizm w encyklikach takich jak „Cum Primum” (1832), która potępiła powstanie listopadowe i głosiła, że: „jesteśmy jak najwyraźniej uczeni, że posłuszeństwo, które należy okazywać władzom ustanowionym przez Boga jest absolutnym pryncypium, którego nikt nie może złamać”.Nawet wydawałoby się nowocześniejszy Leon XIII potępił polski ruch narodowy w liście do biskupów polskich, w którym przypomniał im, że „poddani winni panującym okazywać cześć i wierność, tudzież jako Bogu, przez ludzi królującemu, uległość nie tylko dla gniewu, ale tez dla sumienia; czynić za nich prośby, modlitwy, przyczyniania, dziękowania, że powinni stosować się świecie do przepisów Państwa, zdała się trzymać od wszelkich knowań, intryg i rokoszu, przykładać się wszystkiemu środkami do podtrzymywania porządku i pokoju”.Wszystko to zmieniało się w latach dwudziestych i trzydziestych, ale nawet wtedy ludziom takim jak biskup Stanisław Łukomski lub arcybiskup Józef Teodorowicz udzielana była reprymenda za ich świeckie zaangażowanie w nowoczesne życie polityczne.

Dziś nie pamiętamy Drugiego Soboru Watykańskiego jako kulminacji historycznego procesu, który stworzył zarówno demokrację, jak i populistyczną radykalną prawicę. Jednak prawica ma swoją własną nowoczesność. Koncept „Ludu bożego” może tworzyć zarówno Kościół liberalny, jak i taki cechujący się populizmem i nacjonalizmem. Zdecydowanie uważam, że „Gaudium et Spes” i „Dignitatis Humanae” są bliższe liberalnej wersji nowoczesności niż tej populistycznej. Jednak głębsze retoryczne i filozoficzne zmiany, które te teksty uchwyciły i zainspirowały, nie musiały służyć takim celom. W kontekście polskim nawet ktoś taki jak Stefan Wyszyński mógłby zaakceptować doktrynę „Ludu bożego”, właśnie dlatego, że byłby w stanie interpretować vox populi jako vox Poloniae. Mógł rozumieć demokrację jako środek dawania głosu (kolektywnej, homogenicznej) woli narodu. Jeśli zrozumiemy Sobór nie jako wydarzenie izolowane, ale kulminację długiego procesu modernizacji, z jego wszystkimi pozytywnymi i negatywnymi aspektami, zobaczymy, że zarówno Radio Maryja i Tygodnik Powszechny są elementami tej samej historii.

* Leon Wałęga, List pasterski w sprawie ludowej (Tarnów: Kler Dyecezalny, 1903), 5-8. 2 Grzegorz XVI, „Cum Primum: O posłuszeństwie obywatelskim” (9 czerwca 1832),  http://www.papalencyclicals.net/Greg16/g16cumpr.htm_3 „Encyklika Świętego Ojca Naszego Leona XIII z Boskiej Opatrzności Papieża do Biskupów Polskich,” Przegląd Katolicki 32, 22 (19/31 Maja 1894): 340.

** Brian Porter-Szűcs, profesor historii w University of Michigan. W zeszłym roku ukazała się w polskim tłumaczeniu jego książka „Gdy nacjonalizm zaczął nienawidzić” (Wydawnictwo Pogranicze) oraz „Faith and Fatherland: Catholicism, Modernity, and Poland” (Oxford University Press).

Przeł. Jakub Stańczyk.

Do góry

***

 George Weigel 

Głębia Nowej Ewangelizacji 

Dla nadania Soborowi jednoznacznej interpretacji Opatrzność zesłała dwóch wielkich ludzi, a jednocześnie uczestników Vaticanum II – Jana Pawła II i Benedykta XVI. Ich nauka przyniosła Kościołowi prawdę o Soborze – mimo że do części katolików dociera ona z pewnym opóźnieniem. 

Drugi Ekumeniczny Sobór Watykański, najważniejsze wydarzenie w życiu Kościoła od czasu XVI-wiecznego Soboru Trydenckiego, został uroczyście otwarty przez papieża Jana XXIII, pięćdziesiąt lat temu, 11 października 1962 roku. Komentatorzy uznają tę datę za początek zaślubin Kościoła katolickiego ze współczesnym społeczeństwem i kulturą. Jednak zmagania Kościoła ze współczesnością zaczęły się osiemdziesiąt cztery lata wcześniej, wraz z wyborem na papieża Leona XIII 20 lutego 1878 To ta data wyznacza początek przemiany Kościoła Kontrreformacyjnego na Katolicyzm Nowej Ewangelizacji i to właśnie w tym procesie zmian Sobór Watykański II odegrał ważną rolę, przyczyniając się do ich przyspieszenia. 

Wieloletnie przygotowania do obrad 

Vaticanum II jest niekiedy postrzegany jako przykład eklezjastycznej partenogenezy: Sobór po prostu się wydarzył i, mimo braku istotnych wydarzeń poprzedzających, doprowadził do zdecydowanego zerwania z przeszłością. To również błędne przekonanie. Drogę do Soboru Watykańskiego II otworzył Leon XIII, rozpoczynając reformy filozoficznego i teologicznego życia Kościoła, sponsorując katolickie studia biblijne i historyczne oraz definiując podstawowe zasady doktryny społecznej Kościoła. Reformy Leona XIII, wzmocnione przez intelektualistów katolickich i liturgiczny renesans połowy XX wieku, który ukształtował wczesne reformatorskie lata pontyfikatu Piusa XII, to w dokumentach Soboru Watykańskiego II najczęściej (po Biblii) cytowane źródło. Bez Leona XIII, Ruchu Liturgicznego, Akcji Katolickiej, odrodzenia filozofii tomistycznej, ponownego odkrycia znaczenia studiów historycznych dla teologii, wreszcie bez Piusa XII nie byłoby Soboru Watykańskiego II. 

Jan XXIII chciał, by Sobór był nowym doświadczeniem Zesłania Ducha Świętego dla Kościoła, tak by katolicyzm mógł skuteczniej głosić przesłanie Bożej łaski i miłości. Tak, Sobór otworzył drzwi Kościoła na współczesny świat, ale jednocześnie zmusił ów świat do otwarcia własnych drzwi (i okien, i lufcików) w celu ponownego odkrycia świata transcendentnej prawdy i miłości – świata nadprzyrodzonego, który jest tym naprawdę prawdziwym światem. Katolicyzm początku XXI wieku to w coraz większym stopniu katolicyzm lokalnych Kościołów, które w całości przyjęły ewangeliczne intencje Soboru i soborową naukę. Ci, którzy to zrobili, na nowo zrozumieli tak Słowo, jak i Sakrament, czyli dwa filary życia katolickiego, oraz odnaleźli nową pasję dla ewangelizmu. 

Soborowe awantury o interpretację

 Ta przemiana nie dokonała się z dnia na dzień. Vaticanum II, w odróżnieniu od wszystkich wcześniejszych soborów, nie dawał żadnych jednoznacznych wskazówek interpretacyjnych: Ojcowie Soboru nie opracowali wyznania wiary, nie potępili żadnej herezji, nie wprowadzili nowych kanonów i nie zdefiniowali nowych dogmatów. Z tego powodu po piętnastu latach od jego zakończenia (8 grudnia 1965 roku) mieliśmy do czynienia z jedną wielką awanturą, jako że zróżnicowane interpretacje Soboru (łącznie z odwoływaniem się do enigmatycznego „ducha Vaticanum II”, które zdają się mieć więcej wspólnego z ewangelicznym, nonkonformistycznym nurtem protestantyzmu niż z katolicyzmem), doprowadziły do czegoś na kształt eklezjastycznej wojny domowej. 

Dla nadania Soborowi jednoznacznej interpretacji Opatrzność zesłała dwóch wielkich ludzi, a jednocześnie uczestników Vaticanum II – Jana Pawła II i Benedykta XVI. Ich nauka, niesiona przez świat przez bezprecedensową serię pielgrzymek papieskich, przyniosła Kościołowi prawdę o Soborze – mimo że do części katolików dociera ona z pewnym opóźnieniem. Co więcej, wprowadzając Kościół w wielki milenijny jubileusz 2000 roku, Jan Paweł II dał katolicyzmowi doświadczenie Zesłania Ducha Świętego, o którym marzył Jan XXIII, w ten sposób przygotowując światowy Kościół na wejście w trzecie milenium z wielką energią misyjną, jak ujął to Jan Paweł II, „wypłynięcia na głębię”, Nowej Ewangelizacji. 

I to właśnie jest przesłaniem Vaticanum II dla każdego katolika. Vaticanum II nie zmienił tradycji Kościoła. Nie stworzył również katolicyzmu spod znaku „zrób to sam”. Vaticanum II, który przyspieszył historyczną ewolucję od Kościoła instytucjonalnego trwania do Kościoła misji ewangelizacyjnej prowadzonej pod znakiem autentycznego i inspirowanego Duchem Świętym rozwoju samozrozumienia, nauczył katolików, że każdego dnia wkraczają na teren misyjny. To, w jakim stopniu każdy z nas niesie Ewangelię innym ludziom, określa stopień, w jakim rozumiemy Vaticanum II w dniu jego złotego jubileuszu. 

* George Weigel, biograf Jana Pawła II, Distinguished Senior Fellow w Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie. 

** Tekst został przetłumaczony i opublikowany za zgodą Denver Catholic Register. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

 Przeł. Jakub Krzeski i Łukasz Pawłowski

 Do góry

***

* Autor koncepcji Tematu tygodnia: Jarosław Kuisz.

** Współpraca: Jakub Krzeski, Łukasz Pawłowski, Tomasz Sawczuk, Jakub Stańczyk, Ewa Serzysko.

*** Autor ilustracji: Wojciech Tubaja.

„Kultura Liberalna” nr 196 (41/2012) z 9 października 2012 r.