Krystyna Dąbrowska
Pamięć i śnienie
Pierwszy raz usłyszałam o nim przy okazji tegorocznego Festiwalu Miłosza w Krakowie, którego był gościem. Jednocześnie wydawnictwo Dialog opublikowało szczupły, dwujęzyczny wybór jego wierszy w tłumaczeniu Małgorzaty Religi. Dwadzieścia dwa liryki, zawarte w tej książce, plus garść angielskich przekładów dostępnych w internecie to wszystko, co udało mi się poznać z ponad czterdziestoletniego dorobku poetyckiego Duo Duo. Jeśli mimo tak skromnej wiedzy zdecydowałam się o nim napisać, to dlatego że ta poezja przemawia niesłychanie silnie nawet w małej dawce i bez podpórki w postaci objaśniającego komentarza. Być może jej moc oddziaływania w dużej mierze płynie stąd, że Duo Duo, jak sam mówi, za swojego dziadka uważa klasyczną poezję chińską, natomiast ojcem jest dla niego modernistyczna poezja zachodnia. I rzeczywiście, kiedy czyta się wersy:
Kocham, kocham mój cień
Co jest papugą, kocham jeść
To, co ona; kocham dawać ci to, czego nie mam
i dalej, w tym samym wierszu:
Kocham kładąc się spać zobaczyć na poduszce śliwkę
A budząc się widzieć, że wróciła na gałąź
to trudno oprzeć się myśli, że autor łączy kaligraficzną czystość obrazowania, właściwą dawnej chińskiej poezji i malarstwu z surrealistyczną, paradoksalną wyobraźnią europejskiej proweniencji.
Jeszcze do tego wrócę, ale najpierw garść informacji o samym poecie. Urodził się w Pekinie w 1951 roku i naprawdę nazywa się Li Shizheng. Pseudonim Duo Duo to imię jego córeczki, która umarła w wieku niemowlęcym. Lata 1969–1974, naznaczone rewolucją kulturalną, Duo Duo spędził w wiosce rybackiej nad jeziorem Baiyangdian, razem z innymi młodymi artystami, z których wielu zyskało później literacki rozgłos. Miejsce stało się legendarne do tego stopnia, że ukuto nazwę „szkoły poetyckiej z Baiyangdian”. Wczesne wiersze Duo Duo, które tam powstały, ukazywały się w podziemnych wydawnictwach. Po powrocie do Pekinu pracował jako bibliotekarz i dziennikarz. Debiutanckiego tomiku doczekał się dopiero w 1988 roku, chociaż cieszył się już wtedy renomą w chińskich kręgach literackich. Rok później jego pierwsza podróż do Europy, na festiwal poetycki w Rotterdamie, zbiegła się w czasie z protestami na placu Tiananmen i niespodziewanie zakończyła się piętnastoletnią przymusową emigracją. W tych latach Duo Duo mieszkał w Holandii, Kanadzie i Wielkiej Brytanii, gdzie pisał, wykładał i stopniowo zyskiwał międzynarodowe uznanie, czego formalnym wyrazem było uhonorowanie go prestiżową literacką nagrodą Neustadt (2010). W 2004 roku wrócił do Chin, obecnie pracuje na Uniwersytecie Hainan w Haikou.
Duo Duo bywa zaliczany do grupy Mglistych Poetów, którzy w swoich wierszach kamuflowali bunt przeciw rewolucji kulturalnej i upominali się o godność jednostki w skolektywizowanym społeczeństwie. Należący do nich Bei Dao wyznawał: „Nie jestem bohaterem / W epoce bez bohaterów / Chcę tylko być człowiekiem”. Inny Mglisty Poeta, Gu Czeng, jest autorem wymownego dystychu: „Ciemna noc dała mi ciemne oczy, / Lecz używałem ich w poszukiwaniu światła”.
Jednak sam Duo Duo nie czuje się przedstawicielem tego nurtu. Czy tylko z niechęci do literackich etykietek? Ciekawie pisze o tym Michelle Yeh, amerykańska znawczyni chińskiej poezji w eseju „Monologue of a Stormy Soul” poświęconym wczesnym wierszom Duo Duo. Badaczka zwraca uwagę, że w utworach Mglistych Poetów krytyka reżimu i pragnienie wolności wyrażane są w elegijnym lub oskarżycielskim, chwytającym za serce tonie. Natomiast Duo Duo od początku wychodzi poza elegię i krytykę: temat jego wierszy może być polityczny, ale język i perspektywa są głęboko osobiste i odważnie eksperymentalne. Mgliści Poeci, kontynuuje Michelle Yeh, w swoich obrazach niesprawiedliwości i szykan przyjmują punkt widzenia ofiar, Duo Duo wydobywa zaś wieloznaczność, która zaciera granicę między ofiarą a prześladowcą. U Duo Duo, inaczej niż w ich utworach, nie ma romantyzmu, jest za to absurd, surrealizm, groteska i gryząca ironia.
Michelle Yeh przytacza kilka wczesnych wierszy Duo Duo we własnym angielskim tłumaczeniu. Jeden z nich wydał mi się tak wyrazisty, że przełożyłam go na potrzeby tego tekstu. To „Jesień” z 1973 roku:
Jesień, przed kremowobiałym domem w zachodnim stylu
Umarła, powoli, stara francuska dama
Daleko, bardzo daleko od swojej ojczyzny
Przybiegły dzieci, razem, i odciągnęły jej wiernego psa
Zawiązały mu sznur wokół szyi i powiesiły go na białej brzozie
Niedaleko ciała jego pani
Pies umarł, powoli
Rasowy francuski pies
W kraju, który stawał się obcym krajem
Te dzieci, które dostawały cukierki od starej francuskiej damy
Odciągnęły jej wiernego psa
I powiesiły go na wysokiej białej brzozie
Razem, powoli, umarli
Stara francuska dama, rasowy francuski pies
Jakieś dzieci, jakieś chińskie dzieci
Przed kremowobiałym domem w zachodnim stylu, jesienią
Łudząco spokojna, tocząca się w spowolniałym tempie sennego koszmaru narracja o dziecięcym okrucieństwie jest czytelną metaforą bestialstw, jakich dopuszczano się w latach rewolucji kulturalnej. Ich sprawcami byli nie tylko dorośli, ale również studenci i uczniowie szczuci przeciwko nauczycielom. Czy dzieci, które zabiły psa francuskiej damy (przedstawicielki, jakby nie było, zepsutego burżuazyjnego Zachodu), przyczyniły się również do jej śmierci? Poeta tego nie dopowiada. Snuje swoją przerażającą opowieść powściągliwie, z dystansem, powstrzymując się od komentarza, a raczej cały komentarz zawierając w powtórzeniach i wieloznacznościach składni. Stara dama i jej pies umarli w kraju, który stawał się obcym krajem – ale dla kogo? Czy tylko dla cudzoziemki, która, jak można się domyślać, żyła w nim już długo i zwykła traktować go jak swój dom? Czy także dla rodowitych mieszkańców, coraz bardziej wyobcowanych przez eskalację przemocy, której doświadczali i w której brali udział? A gdy pod koniec wiersza czytamy, że „razem, powoli, umarli”, to czy chodzi tutaj, jak we wcześniejszych linijkach, tylko o starą francuską damę i jej rasowego psa, czy również o dzieci, „jakieś chińskie dzieci”, małych morderców karmionych przez Francuzkę cukierkami i ostatecznie złączonych z nią wspólnym losem? Być może wiersz mówi o śmierci całego tamtego świata?
W tym wczesnym tekście dwudziestodwuletniego poety próżno szukać patosu, deklaratywności czy zgrabnych maksym, które dałoby się cytować jak podręczne aforyzmy. Wszystko zostało tutaj wyrażone za pomocą obrazu poetyckiego, zrytmizowanej, zapętlającej się narracji, przemyślnej składni. Podobnie jest w wierszach przetłumaczonych przez Małgorzatę Religę, dużo późniejszych, bo pochodzących z lat 2001-2012. Są trudniejsze w lekturze od klarownej „Jesieni”, pisane ciemniejszym, gęstszym językiem (zdaje się, że bardziej typowym dla poezji Duo Duo). Również one, chociaż potrafią być pełne zmysłowości i erotyzmu, co rusz podejmują wątek śmierci, utraty, zniszczenia. Oto „Baishamen” z 2005 roku:
Stół bilardowy naprzeciw roztrzaskanej rzeźby, nikogo
Ogromna sieć rybacka wisi na zburzonej ścianie, nikogo
Rower przyczepiony do kamiennej kolumny, nikogo
Z aniołów na kolumnie trzy już zestrzelone, nikogo
Morze asfaltu wkrótce nas zaleje, nikogo
Na plaży koń, ale wciąż nikogo
Gdziekolwiek staniesz, będzie o ciebie za dużo, nikogo
Nikogo, nikt ze straży nie uczyni domu
Zwięzła wyliczanka złożona głównie z równoważników zdań rysuje obraz spustoszenia, współczesnego pobojowiska, w którym nie ma żywego ducha, poza kimś, kto patrzy i opisuje. Opisuje w sposób tak obiektywny, powściągliwy, plastyczny, że przypominają się, mimo wszelkich różnic, oszczędne notatki dawnych chińskich mistrzów. Na przykład „Kwietna dolina” Wang Weia, poety i malarza z VIII wieku:
Na końcach gałązek kwiecie hibiskusów.
Czerwone kielichy na tle gór.
Nikogo. Milcząca chata w dolinie.
Kwiaty jeden po drugim otwierają się, opadają.
(wiersz przełożony z angielskiego przez Czesława Miłosza
pochodzi z jego antologii „Wypisy z ksiąg użytecznych”)
Jak inaczej brzmi to słowo – „nikogo” – u Wang Weia i u Duo Duo. Wang Wei kontempluje krajobraz, który dzięki temu, że bezludny, ujawnia całe swoje piękno. Natura odsłania się tutaj w pełnym majestacie, do jej porządku należy też przemijanie: ulotność opadających kwiatów. Jedyny znak ludzkiej obecności, milcząca chata, nie zakłóca idylli.
U Duo Duo bezludność jest złowroga, to nieobecność sprawców zniszczenia, tych, którzy roztrzaskali rzeźbę, zburzyli ścianę, zestrzelili anioły. Wobec wszędobylskiego rozpadu ślady trwającego dalej życia (stół bilardowy, sieć rybacka, rower) nabierają surrealnej niesamowitości. Spotęgowanej jeszcze przez groźbę: oto wkrótce zaleje nas morze asfaltu. Klasyczny wiersz Wang Weia jest afirmacją natury i zadomowienia w świecie; Duo Duo pisze o destrukcji, dokonywanej przez ludzi, o postępującym unicestwianiu natury przez cywilizację, niosącym poczucie obcości, duchową bezdomność. Ale to nie wszystko. Powtarzając słowo „nikogo” na końcu każdego wersu, prócz linijki ostatniej, którą z kolei to słowo otwiera, poeta sprawia, że nieobecność staje się dojmująco obecna, a „nikt” jest niemal „kimś”. Mając w pamięci, że jednym z europejskich twórców inspirujących Duo Duo jest Paul Celan, pomyślałam o „Psalmie” poety z Czerniowiec, w którym językowa figura „Nikogo” zamienia się w coś więcej, w osobę. „Nikogo, kto by nas na powrót ulepił z gliny i z ziemi”, mówi Celan w przekładzie Jakuba Ekiera, a następnie: „Ciebie, Nikogo, chwalimy”, co nawiązuje do teologii negatywnej. Być może sugerowanie tego rodzaju odniesień w wierszu Duo Duo jest nadinterpretacją. Lecz jeśli uzmysłowimy sobie, że opisuje się tutaj opustoszałe, wyludnione miejsce, a zarazem padają słowa: „Gdziekolwiek staniesz, będzie o ciebie za dużo, nikogo”, nasuwa się pytanie, co to za bezludność, która nie pomieści czyjejś obecności, i czyja to obecność, czyje „ty” – narratora wiersza, drugiego człowieka, czy jeszcze kogoś innego (nikogo?).
Paradoksy i niedopowiedzenia Duo Duo, wsparte przez surrealistyczne, ale zdyscyplinowane obrazowanie, bronią te wiersze przed sentymentalizmem, także wtedy, gdy tematem jest wspominanie bliskich zmarłych. Nie tylko bronią, robią coś więcej: wydobywają prawdę o ambiwalentnych emocjach, które tym wspomnieniom, snom i myślom towarzyszą. Kiedy Duo Duo pisze o nieżyjącym ojcu, jest w tym i ciepło, i czarny humor, i poczucie przytłoczenia przez groteskowe widma pamięci, chęć i niemożność pozbycia się ich, a równocześnie tęsknota, ból straty. Jak w wierszu „Mam sen”:
Śni mi się ojciec, chmura, pisząca lewą ręką
Grubości szyby aptecznej
Ubrany w niebieski płaszcz przeciwdeszczowy
Ulicą obróconą z igły na starej gramofonowej płycie
Przechodzi koło pralni, składu trumien
Niedaleko ulicy, którą szedłem w dorosłość
Jego niebieski szkielet wciąż macha na tramwaj
(…)
Chcę, by ktoś przerwał ten sen
Chcę, żeby ktoś mnie obudził
Ale nie ma nikogo, śnię dalej
Tak, jakbym we śnie zmarłych
Właśnie śnił o ich życiu
Rzut za rzutem, błoto z łopaty trafia w rozwartą męską pierś
A z ich ciał, poprzez sen, ziemia ma nowe granice
Pamięć, śnienie, obecność zmarłych wyznaczają granice ziemi – także, jak się wydaje, ziemi tej poezji. W tak zakreślonej przestrzeni wszystko może się wydarzyć, chociaż nie ma tu mowy o dowolności. To jeszcze jedna cecha wierszy Duo Duo: słowa i obrazy, choćby najbardziej zaskakujące, trudne, wymykające się interpretacji, sprawiają wrażenie koniecznych, nie do zastąpienia. Nie znając chińskiego, nie mogę nic powiedzieć o przekładzie, jedynie tyle, że Małgorzacie Relidze udało się stworzyć po polsku sugestywne, inspirujące liryki. Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości przetłumaczy więcej utworów Duo Duo, bo „Wiersze wybrane” zaostrzają apetyt na tę poezję.
Książka:
Duo Duo, „Wiersze Wybrane”, przeł. Małgorzata Religa, Wydawnictwo Akademickie DIALOG, Warszawa 2013.
* Krystyna Dąbrowska, poetka i tłumaczka poezji anglojęzycznej. Autorka tomów wierszy „Biuro podróży” (2006) i „Białe krzesła” (2012). Mieszka w Warszawie.
„Kultura Liberalna” nr 235 (28/2013) z 9 lipca 2013 r.