Marcin Nowak
Za kotarą codzienności
W ostatnim czasie mamy do czynienia z coraz większą liczbą książek o Bobkowskim. W tej kategorii szczególną rolę zajmują listy. Obok wydanej korespondencji z Jerzym Giedroyciem, Jarosławem Iwaszkiewiczem, Tymonem Terleckim, Anielą Mieczysławską i Stanisławą Bobkowską, matką Andrzeja, w ostatnim czasie staraniem wydawnictwa Więź na półkach księgarskich pojawiła się korespondencja Andrzeja Bobkowskiego z jego stryjem, Aleksandrem Bobkowskim.
O ile wyrobiony czytelnik „Kultury Liberalnej” z całą pewnością wie, kim był Andrzej Bobkowski, o tyle wiedza na temat stryja Dziuka może już nie być taka powszechna. Dlatego wydaje się, że aby bliżej uchwycić specyfikę tej korespondencji, dobrze jest przybliżyć postać wuja autora kultowych już „Szkiców piórkiem”.
Kim był stryj?
Aleksander Bobkowski to osoba o nietuzinkowym życiorysie, która odegrała niebagatelną rolę w życiu Andrzeja. W biografii stryja, który był bratem Henryka, ojca pisarza, jak w soczewce koncentrują się doświadczenia międzywojennej inteligencji. Rodzina Aleksandra i Henryka ze strony matki pochodziła z Bielska, z familii browarników Boćków. Niepowodzenie w biznesie pchnęło rodzinę Urbandtke’a do Krakowa, z którego w 1867 roku przeniosła się do Lwowa.
To właśnie we Lwowie spotkali się rodzice Henryka Bobkowskiego, tam też wzięli ślub, którego owocem było pięcioro dzieci. Najstarszy, Ksawery – ważna postać w ewangelickim zborze, Wanda – doktor filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim, Helena – jedna z pierwszych studentek medycyny i późniejsza lekarka, Henryk – zawodowy oficer armii austriackiej piechoty. Absolwent Wyższej Szkoły Wojennej w Wiedniu służył w sztabach dowodzenia m.in. jako instruktor narciarstwa i szermierki. 3 października 1912 roku ożenił się z panną Stanisławą Malinowską, pochodzącą z Wilna, a rok później, 27 października 1913 roku w Wiener Neustadt, przyszedł na świat ich jedyny syn Andrzej Bobkowski. Henryk Bobkowski przeniesiony został w stan spoczynku w 1928 roku w randze generała brygady Wojska Polskiego. Zmarł tuż po wojnie, w lipcu 1945 roku.
Beniaminek lwowskiej rodziny, Aleksander, uczył się w krakowskiej szkole realnej. Studiował dwa lata na Politechnice Lwowskiej, a potem trzy w Wiedniu na Wydziale Budownictwa Lądowego i Wodnego. Jego zawodowe życie było od początku związane z kolejnictwem, częściowo z powodu tradycji rodzinnych: ojciec Mikołaja był maszynistą na kolei na trasie Kraków-Lwów. Inżynierem budownictwa był także wuj, Karol Bock, który po śmierci ojca w 1983 roku stał się opiekunem rodzinny.
Duża część dorosłego życia Aleksandra to czas służby w Wojsku Polskim, w którym był od 1918 do 1930 roku i którą zakończył w stopniu pułkownika. Wraz z przejściem do służby cywilnej zostaje dyrektorem kolei w Krakowie. To właśnie na tym etapie zaczął się najaktywniejszy okres zawodowy Aleksandra Bobkowskiego związany z gruntowną reformą kolei, którą zapoczątkował. Jego społecznikowski zapał i współpraca ze związkiem zawodowym kolejarzy zaowocowały nadto powołaniem obejmującej wszystkich pracowników „Samopomocy kolejarzy”. Organizował on także kolonie dla dzieci, budował dla nich obiekty w Rabce, zainicjował kolejowy hufiec harcerski.
Ten „społecznikowski zapał” znajdował swój wyraz także w pozazawodowych pasjach Aleksandra Bobkowskiego – w turystyce i narciarstwie. Był on założycielem różnych stowarzyszeń: Tatrzańskiego Towarzystwa Narciarzy, Wojskowego Klubu Wioślarskiego, Związku Kajakowego. Niemal przez całe dwudziestolecie międzywojenne prezesował Polskiemu Związkowi Narciarskiemu. Ta miłość do gór znalazła swój wyraz także w pracy zawodowej. Dzięki Bobkowskiemu powstały nowe linie kolejowe, przede wszystkim na trasie Kraków-Zakopane. Działania Bobkowskiego były tutaj naprawdę imponujące: rozbudowywał przestarzałe dworce w Krakowie, w Krynicy i w Zakopanem, wprowadził na tory popularne luxtorpedy, zbudował koleje górskie na Gubałówkę i na Kasprowy Wierch. To z jego inicjatywy zostało otwarte pierwsze schronisko narciarskie na Kalatówkach.
Jego aktywność na stanowisku dyrektora krakowskiej kolei przyniosła mu awans w postaci funkcji wiceministra komunikacji, którą objął w 1934 roku. Ten rok był ważny w życiu Aleksandra z jeszcze jednego powodu – to właśnie wtedy wziął ślub z Heleną Zwisłocką, córką prezydenta Mościckiego. Po wybuchu wojny Aleksander przekroczył granicę wraz z prezydentem Mościckim. Podobnie jak cały rząd został internowany. Pozostał w Rumunii do grudnia. Później przeniósł się do Genewy, gdzie do swojej śmierci w 1961 roku brał czynny udział w życiu tamtejszej Polonii.
Pierwszy zachowany list Andrzeja Bobkowskiego do stryja w Genewie pochodzi z Paryża. Był pisany w styczniu 1940 roku, ale nie ma wątpliwości, że poprzedziła go wcześniejsza korespondencja.
Mały Jędrek, nazywany w domu Dziukiem, spędzał ze stryjem sporo czasu jako dziecko i młody chłopak. Łączyły ich pasje sportowe, przede wszystkim miłość do gór i nart. Podczas studiów w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej Andrzej rzadko spotykał się ze stryjem, który był w tym czasie wiceministrem komunikacji. „Patrzył na mnie dosyć krzywo – jak zresztą cała rodzina po mieczu, żyjąca bardzo w blaskach jego kariery. W sumie byłem zawsze antyrządowiec, z czym zresztą wcale się nie kryłem” – tłumaczył Giedroyciowi [1]. I choć relacja pomiędzy nimi była w tym okresie luźna, to jednak stryj był zawsze gdzieś obok i jak tylko jego bratanek potrzebował pomocy, nie omieszkał mu jej udzielić.
Po wybuchu wojny kontakt między nimi na krótko się urwał, ale został podjęty w końcu 1939 roku. Pisywali do siebie długie listy, chociaż zdarzało się to bardzo rzadko (niekiedy z ponad roczną przerwą). Zachowała się niestety tylko część korespondencji. Niektóre listy bratanka Aleksander wysyłał do rodziny w Polsce, inne do znajomych i przyjaciół. Byli sobie bliscy. Andrzej miał do niego zaufanie i często prosił, by wstawił się za nim u członków rodziny (np. wyjaśniając jego powody wyjazdu do Gwatemali). W paru listach podkreślał nawet, że stryj zastąpił mu ojca i na niego przelał całą synowską miłość. „Piszę najpierw do Ciebie, po śmierci Ojca cały mój sentyment «męski» przeniósł się na Ciebie i bardzo, bardzo Ciebie kocham” [2]. „Bardzo myślałem o Tobie, gdy z listu od Mamy wypadł nekrolog. Tak ją kochałeś, tak rozumieliście się zawsze (…) Okropnie mi ciężko, bo czym jestem starszy, tym więcej rozumiem i tym częściej odkrywam w sobie jakieś kawałki, o których mówi się do siebie «To mam od niej, albo od niego». Po kim że ja, ten początkowy nicpoń, niemal zakała rodziny mam w sobie to wszystko, co w sobie cenię i co inni cenią? Tobie będę zawsze wdzięczny, że ze swoją dobrocią tak dopomagałeś mi do odnalezienia sobie siebie. I ich. Dziś patrzę Ojcu w oczy spokojniej” [3]. Ta bliskość i miłość jest zresztą jednym ze znaków rozpoznawczych tej korespondencji.
Nici codzienności
Korespondencja między Andrzejem a Aleksandrem zaczyna się od daty 30 stycznia 1940 roku – to wtedy wkraczamy w świat autora „Szkiców piórkiem”. Towarzyszymy mu w jego ostatnich miesiącach pobytu w Paryżu i przygotowaniach do wyjazdu do Gwatemali. Jesteśmy świadkami „zakorzeniania” się Andrzeja i jego żony Barbary w nowej rzeczywistości, rozwijania biznesu modelarskiego, towarzyszymy w ważnych wydarzeniach rodzinnych, takich jak śmierć matki Andrzeja czy wiadomość o własnej nieuleczalnej chorobie.
Jednym słowem, naszym oczom ukazuje się zasłona pleciona z nici codzienności, zza której przebija wyraźnie osobowość autora „Szkiców piórkiem”. Oto poznajemy człowieka żyjącego bardzo skromnie, który z uporem stara się zapewnić byt swojej rodzinie na emigracji: „Już minęło pół roku, gdy napisałem do Ciebie ostatni list. Nie pisałem tak długo, bo brakło i czasu, i pieniędzy. Te «głupie» 36 centów, które kosztuje najlżejszy list lotniczy, to dla nas 5 funtów cukru, albo 36 bułek, albo 4 funty kartofli, albo 3 funty ryżu, albo 3 paczki dobrych papierosów, albo funt najlepszej kawy, albo kosz jarzyn i owoców, albo bardzo wiele rzeczy. Niestety nasze dotychczasowe zarobki są jeszcze takie, że nawet 5 centów jest pozycją, cóż dopiero 36. Dlatego nie gniewaj się na mnie. Ograniczyliśmy się do najkonieczniejszych listów; ja do mamy, Basia do swojej mamy i do Jaśka w Paryżu, a i to rzadko. Za to jak dotąd, nic nie żałujemy. Wprost przeciwnie. Zapracowani, zmęczeni, niemogący pozwolić sobie na nic «ekstra», gratulujemy sobie tej decyzji niemal co wieczór” [4]. Bobkowski w listach to człowiek bardzo krytyczny wobec romantycznego mitu i postawy Polaków na emigracji: „Żebranina przeszła w naturalny odruch na emigracji, dziś w kraju. Co jakiś czas dostaję z Polski listy od ludzi zupełnie nieznanych, proszących bez żadnego skrępowania o pomoc, najnaturalniej w świecie, jakby im to się należało, choćby dlatego, że są «nieszczęśliwymi Polakami». Żebrają «pod Polskę», jak można by to określić. Ten reżym cofnął nas historycznie, cofnął nas moralnie – znowu całe lata będziemy płacić za wykoszlawienie całego narodu, który psychicznie nigdy nie był zbyt zrównoważony. I wiesz – dość ciekawe, bo można niemal ręką uchwycić moment, gdy zaczęło się potworne w skutkach wykoszlawienie. Jeszcze powstańcy-uchodźcy z powstania listopadowego, gromadzący się w poznańskim, byli w sumie ludźmi normalnymi. To wtedy Mickiewicz z kompleksem dezertera w duszy, wybuchnął raz w jakimś towarzystwie, że trzeba było legnąć pod gruzami Warszawy, zanim się ją oddało. (…) To tutaj gdzieś puściło oczko – na Polskę zaczęliśmy spoglądać nie oczami Polaków, a oczami Wieszczów z kompleksem dezertera. (…) I od tego czasu zaczął się dramat. Jedynym przytomnym człowiekiem od tego czasu był Marszałek, któremu zawsze starano się przykleić etykietę romantyka, choć on był zupełnie niepolskim realistą” [5]. Wreszcie Bobkowski to człowiek duszący się w „polskim piekiełku” i jednocześnie zaangażowany w prace paryskiej „Kultury”, najpierw poprzez pisanie tekstów, później także poprzez pośredniczenie między środowiskiem skupionym wokół Giedroycia i powstałym w USA Komitetem Wolnej Europy [6].
Obok obrazu Bobkowskiego zaangażowanego w życie społeczne z listów wyłania się równie ciekawy, intymny portret autora „Szkiców piórkiem”. Z korespondencji dowiadujemy się o jego stosunku do śmierci: „Miałem tu przyjaciela, o dwa lata starszy ode mnie, jak byk. Nieraz mimo woli myślałem: jaka szkoda, że nie jestem nim – ten ma przed sobą kawał życia. Dwa tygodnie temu był gdzieś u znajomych na wsi, wracał z rodziną, auto ugrzęzło. Poszedł na piechotę do hacjendy po traktor. W powrotnej drodze jakiś drut zagradzał mu przejazd. Pochylił się i chciał go usunąć – trzask – przewód wysokiego napięcia – w ułamku sekundy go nie było. No i co – pomyślałem sobie – gdzież tu logika? Trzeba wierzyć w miłosierdzie boskie, którego nikt z nas nie może zrozumieć, jak mi to napisał ojciec Bocheński. Wierzę i spokój. A gdyby przyszedł ciężki czas, to nawet i to trzeba zrobić z uśmiechem, jeżeli się da. Człowiek zawsze żyje albo przeszłością, albo przyszłością, «teraz» w normalnych warunkach jest nieuchwytne. Ja przeszłością nigdy nie żyłem, teraz nie bardzo mam prawo żyć przyszłością i odnajduję zupełnie specyficzny smak łapania «teraz», normalnie bardzo nieuchwytnego. Żyję TERAZ [podkreślenie od autora – M.N.] – i dobrze mi” [7].
Ciekawy jest także stosunek pisarza do religii, jaki wyłania się z korespondencji. „Wiesz, że byłem od urodzenia katolikiem – pisze Bobkowski – jednym w drugiej generacji naszej z naszym nazwiskiem, ale nie miałem nigdy antyprotestanckiego urazu. Dziś gdy patrzę, gdy poznałem sporo świata, dostrzegam, że w ramach naszej cywilizacji białej (obecna cywilizacja jest dziełem człowieka białego i nic się na to nie poradzi, czy się jest rasistą, czy nie) wszystkie kraje protestanckie są na czele, demokracja jest w nich najlepiej realizowana, pojęcie i pragnienie wolności jest w nich najwyższe, protestantyzm nauczył wolności (…). Weź pod uwagę, że bat, nahajka, knut, ideologie pałki nie zrodziły się w żadnym protestanckim kraju i żaden protestant nie był ich ideologiem (…). Komunizm przyjmuje się najłatwiej w krajach katolickich. Jestem katolikiem, ale mam sporo porachunków z katolicyzmem. (…) A gdybyś przeszedł na katolicyzm, to uważaj, abyś nie wpadł w bigoterię. To największe niebezpieczeństwo u konwertytów, paczące nieraz człowieka. (…) Nie jestem pewny czy wszystkie bardzo wartościowe cechy, jakie posiada amerykański katolicyzm, nie są sporą zasługą protestanckiej praktyczności, podchodzenia do życia innego niż u nas. Gdyby «Piligrim Fathers» (…) byli katolikami, to dziś USA byłyby takim samym burdelem polityczno-ekonomicznym, jak cała Ameryka Łacińska kolonizowana przez superkatolików hiszpańskich. I kto wie, czy nie byłaby już państwem komunistycznym. Może interpretuję po protestancku, ale «oddaj cesarzowi, co cesarskiego, a Bogu, co boskiego», oznacza dla mnie oddaj życiu, tu na ziemi, co jest życie, a Bogu co boskiego. Jeżeli wszystko chcesz oddać Bogu tu na ziemi, to idź do zakonu, zostań duchownym, ale wtedy jeszcze bardziej obowiązuje cię to rozumienie życia i człowieka, tego tu na ziemi. Grzech – dla mnie właściwie jest tylko jeden grzech: zrobić bliźniemu krzywdę, fizyczną lub moralną. Obmówić kogoś niesłusznie jest dla mnie większym grzechem niż przespać się z dziwką. Nic na to nie poradzę. Tchórzostwo, moralne tchórzostwo (bo fizyczne usprawiedliwiam) jest dla mnie większym grzechem. Moralni tchórze wyrządzili ludziom więcej krzywd niż ktokolwiek inny. To oni są podstawowym składnikiem lawin, które nas zasypują co krok” [8].
Powyższy cytat jest także ciekawy z powodów nie tylko religijnych. W tym krótkim fragmencie, który mówi o zasłudze białej rasy, możemy dostrzec Bobkowskiego ukąszonego myśleniem rasowym. W książce jest to jedyny fragment, który odsyła do ciemniejszej strony autora „Szkiców Piórkiem”, na którą zwrócił uwagę Łukasz Mikołajewski [9].
Zbiór sprzeczności
Korespondencja Bobkowskiego z wujem Aleksandrem zaskakuje. Podchodziłem do niej jako do kolejnej książki o Bobkowskim, przyznam się, z pewną nonszalancją. Dopiero po pewnym czasie, śledząc kolejne listy, zdzierając kotarę codzienności, uświadomiłem sobie, że oto uczestniczę w intymnym dialogu pomiędzy „niemal” ojcem a synem. To, w jaki sposób prowadzony jest ten dialog, wiele mówi o autorze „Szkiców piórkiem”. Z jednej strony mamy bowiem do czynienia ze słowami zabarwionymi czułością i przywiązaniem wobec stryja, a z drugiej – z wyczuwalnym dystansem między nimi. I nie do końca jestem pewien, czy to tylko efekt odległości geograficznej. Mam wrażenie, że tylko w paru momentach tej korespondencji Andrzej Bobkowski odsłania się i pokazuje swoje poglądy, swoje prawdziwe emocje.
To jest pierwsza sprzeczność, którą można wychwycić w tej korespondencji. Istnieje jednak i druga. Bobkowski jawi się w powszechnej świadomości jako „chuligan wolności”, człowiek nonkonformistycznie nastawiony do świata, podążający za swoimi poglądami, nie oglądający się na to, co powiedzą inni. Na tym obrazie pojawia się jednak trochę rys – w listach poznajemy bowiem Bobkowskiego jako człowieka bardzo wrażliwego na to, co powie rodzina i jego otoczenie. Chociażby w momencie, w którym prosi stryja o wytłumaczenie przed rodziną, że kupiony samochód był bardzo tani i nie jest wynikiem jakieś ekstrawagancji. Trochę mi się to kłóci z obrazem Bobkowskiego buntownika.
W sztuce zen pustka zawsze coś mówi. Podobnie dzieje się w tej korespondencji. Szczątkowa obecność ojca Andrzeja bardzo dużo mówi o samym autorze „Szkiców piórkiem”. Możemy tylko przeczuwać jakiś dramat, jaki kryje się w historii życia Bobkowskiego. Niestety, książka nie przybliża nas do zrozumienia tej tajemnicy. Pomaga za to w czym innym – sygnalizuje ważne napięcia, które były w samym Bobkowskim. Uwzględniając taką perspektywę, ten niewielki tom staje się ważnym puzzlem w układance pt. „Bobkowski” i powoduje, że ten „powszechnie znany” autor intryguje jeszcze bardziej.
Przypisy:
[1] J. Giedroyc, A. Bobkowski, „Listy 1946-1961”. Wybrał, opracował i wstępem opatrzył J. Zieliński. Czytelnik, Warszawa 1997, s.673.
[2] A. Bobkowski „Listy do Aleksandra Bobkowskiego 1940-1961”, s. 42.
[3] Ibidem, s. 52.
[4] Ibidem, s. 47.
[5] Ibidem, s. 77.
[6] Celem tej instytucji było zapewnienie uchodźcom z Europy Wschodniej, których ojczyzny znajdowały się w sowieckiej sferze dominacji, warunków do działalności politycznej zgodnej z ich aspiracjami oraz stworzenia możliwości oddziaływania na własne społeczeństwa. Na czele komitetu stanął podsekretarz stanu i były ambasador USA w Japonii Joseph Grew, należał do niego m.in. gen. Dwight Eisenhower, były ambasador amerykański w Warszawie Arthur Bliss Lane oraz późniejszy dyrektor CIA Allen Dulles. Medialnym narzędziem oddziaływania Komitetu stało się Radio Wolna Europa z siedzibą w Monachium finansowane przez CIA.
[7] Ibidem, s. 93.
[8] Ibidem, s. 95-96.
[9] Łukasz Mikołajewski w artykule zamieszczonym w książce „Buntownik, cyklista, kosmopolak. O Andrzeju Bobkowskim i jego twórczości” (red. J. Klejnocki, A. St. Kowalczyk) przestudiował i porównał rękopis „Szkiców piórkiem” znajdujący się w Nowym Jorku w Polskim Instytucie Naukowym z wersją opublikowaną w 1957 r. przez Instytut Literacki w Paryżu. Okazało się, że pomiędzy tymi dwiema wersjami są bardzo znaczące różnice, które zmieniają obraz Bobkowskiego z lat wojennych i tuż powojennych. Pierwsza zmiana dotyczy stosunku do Związku Radzieckiego i komunizmu, druga – do Ameryki, a trzecia nastawienia do Żydów (nazywał ich „bakcylami destruktu” czy „przeklętym plemieniem Judy” trzęsącym światową gospodarką). Dokładny zapis debaty „Szkice gumką. Andrzej Bobkowski i poprawienie autobiografii”.
Książka:
Andrzej Bobkowski „Listy do Aleksandra Bobkowskiego 1940-1961”, Wydawnictwo WIĘŹ, Warszawa 2013.
* Marcin Nowak, doktorant w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, pracuje w Centrum Myśli Jana Pawła II.
** Zdjęcie przedstawiające Andrzeja Bobkowskiego, które otwiera tekst, publikujemy dzięki uprzejmości Archiwum Emigracji w Toruniu. Kolejne zdjęcie przedstawia Aleksandra Bobkowskiego, wuja Andrzeja.
„Kultura Liberalna” nr 240 (33/2013) z 13 sierpnia 2013 r.