Podobne tezy postawiła w połowie stycznia uznana krytyczka sztuki Monika Małkowska na łamach magazynu „Plus minus” – weekendowego dodatku do „Rzeczpospolitej”. Tekst ilustrowały zdjęcia m.in. Joanny Mytkowskiej, dyrektorki Muzeum Sztuki Nowoczesnej, oraz Łukasza Gorczycy i Michała Kaczyńskiego, twórców Galerii Raster. Pojawiły się w nim również nazwiska Andrzeja Przywary, szefa Fundacji Galerii Foksal, oraz Adama Szymczyka, onegdaj współtwórcy Fundacji Galerii Foksal, dziś dyrektora Documenta w Kassel.

Małkowska zaszkodziła

Środowisko przyjęło tekst raczej z rozbawieniem. Ironia skrywała jednak poczucie zażenowania. Oto osoba rozpoznawalna i ciesząca się niemałym autorytetem publicznie zarzuca cynizm i koniunkturalizm wszystkim, którym w ostatnich latach udało się coś osiągnąć. Ciekawe, że oprócz szybkiej riposty Marcela Andino Veleza, tekst nie wywołał polemik. Wielu uznało, że z tak absurdalnymi tezami nie warto dyskutować – należy raczej spuścić zasłonę milczenia, gdyż sama artykulacja sprzeciwu nadaje publikacji Małkowskiej nieadekwatną wagę.

Stawka jest jednak wysoka – chodzi o zaufanie publiczne do całego systemu polskiego świata sztuki współczesnej, który na dobrą sprawę rozwija się zaledwie od dekady. Tekst Małkowskiej zaszkodził nam wszystkim: krytykom, kuratorom publicznych instytucji i pracownikom prywatnych galerii, wzbudzając nieufność wśród tych, którzy interesują się sztuką współczesną, lecz nie orientują się w jej rzeczywistych niuansach. Chodzi tu nie tylko o szeroką publiczność, lecz także o potencjalnych kolekcjonerów, prywatnych mecenasów, politycznych decydentów i grantodawców. Jeżeli potraktują oni słowa krytyczki poważnie, to konsekwencje odczujemy wszyscy, a najbardziej – artyści.

Zero argumentów

W późniejszej dyskusji na antenie radiowej Dwójki Małkowska oświadczyła, że jej oskarżenia nie są wcale „oskarżeniami”, ale wynikającymi z wieloletnich obserwacji „konstatacjami”. Nie potrafiła jednak podać żadnych konkretnych przykładów – ani nazwiska choćby jednego wybitnego artysty wykluczanego przez „układ”, ani artysty kiepskiego, który został przez „układ” sztucznie wypromowany. Dopytywana przez prowadzącą audycję oznajmiła tylko, że polskie instytucje publiczne od dawna prezentują ten sam zestaw nazwisk i że nigdzie na świecie podmioty prywatne nie mają takiego wpływu na program instytucji państwowych.

Jakie podmioty prywatne ma krytyczka na myśli? Oprócz FGF i Rastra do „układu” zaliczyła ponad dwadzieścia stołecznych galerii, które organizują Warsaw Gallery Weekend. Tylko one, jej zdaniem, zapewniają wybranym przez siebie artystom „byt, lans i zbyt”. W tym miejscu jej teoria zaczyna się jednak sypać, ponieważ większość z tych galerii współpracuje z kilkunastoma artystami, przez co grono „uprzywilejowanych” obejmuje co najmniej sto kilkadziesiąt osób. Nie jest to wcale tak mało.

Co więcej, Małkowska zapomina o takich młodych twórcach, którzy nie współpracują z żadną z prywatnych galerii, a mimo to świetnie sobie radzą. Przykłady? Karolina Breguła, Norbert Delman, Ada Karczmarczyk, Honorata Martin, Franciszek Orłowski, Witek Orski, Daniel Rycharski, Gregor Różański, Łukasz Surowiec, Aleksandra Wasilkowska – wielu z nich prezentowało swoje prace nie tylko w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, ale też w Zachęcie, Zamku Ujazdowskim czy Muzeum Sztuki w Łodzi, a także w innych instytucjach publicznych w Polsce i za granicą.

Straszenie rynkiem sztuki

Polski świat sztuki cały czas się kształtuje, a jego struktura i funkcje podlegają ustawicznej negocjacji. Dotyczy to także związków na styku prywatne–publiczne. Tymczasem Małkowska z góry przekreśla możliwość takich relacji, demonizując rolę rynku: „galer[z]yści poszukują jak najmłodszych zdolnych, których można lansować przez rok–dwa, zarobić na nich jak najwięcej i zaraz szukać następnych do lansowania” – pisała przed czterema laty. Cytowany fragment nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, której Monika Małkowska najwyraźniej nie zna lub gorzej – nie rozumie. Gdyby którakolwiek z galerii próbowała działać w opisywany przez nią sposób, straciłaby środowiskowy autorytet, a co za tym idzie – moc sprawczą. Żaden poważny artysta nie chciałby z nią współpracować. O kulturotwórczej roli prywatnych galerii oraz pokutujących mitach na ich temat toczyliśmy zresztą debatę jesienią ubiegłego roku.

Tekst Małkowskiej zaszkodził nam wszystkim: krytykom, kuratorom publicznych instytucji i pracownikom prywatnych galerii, a najbardziej artystom. | Iwo Zmyślony

Krytyczka powiela także najgorsze stereotypy na temat sztuki współczesnej. Swój tekst w magazynie „Plus minus” zaczyna od kuriozalnego wywodu: „Rozejrzyj się dookoła. Wybierz coś, co jak najmniej kojarzy ci się ze sztuką. Nie zrażaj się, że coś podobnego widziałeś/aś na śmietniku. […] Żeby coś, co sztuką nie jest, przeobraziło się w nią, wystarczy poprosić kuratora – niech namaści to egzegezą. Poddana krytycznej analizie kupa błocka okaże się pełna wysublimowanych znaczeń”.

Nie od dziś sztuka współczesna cieszy się wśród laików opinią hermetycznej. Wciąż też pokutuje wyobrażenie, że „moje dziecko zrobiłoby to lepiej”, a artystom zależy tylko na skandalu. Nie jest jednak prawdą, że – jak pisze Małkowska – „nie ma żadnych uniwersalnych kryteriów ani obiektywnej oceny”. Te kryteria istnieją i podlegają bezustannej negocjacji. Mają one jednak charakter ekspercki, a co za tym idzie – trudny do precyzyjnego zakomunikowania laikom. Pod tym względem świat sztuki nie różni się od innych systemów kultury, takich jak świat nauki, biznesu czy polityki.

Układ istnieje. Jest to jednak bardzo dobry układ, któremu polska kultura wiele zawdzięcza i którego autonomii powinniśmy bronić.| Iwo Zmyślony

Artyści zyskują swą pozycję na drodze wieloetapowej ewaluacji, która w większości przypadków zaczyna się już podczas studiów. To samo dotyczy kuratorów, kolekcjonerów, krytyków i właścicieli galerii, którzy oceniają nawzajem swoje kompetencje i konsultują wybory, najczęściej na drodze nieformalnych, towarzyskich dyskusji. Świat sztuki to system otwarty i samoregulujący, w którym pozycję i autorytet buduje się latami. Oprócz talentu i wiedzy specjalistycznej liczy się doświadczenie praktyczne, głęboka znajomość kultury współczesnej, a nade wszystko – doniosłość poszczególnych dokonań (prac, publikacji, wystaw) i trafność poszczególnych wskazań.

Bardzo dobry układ

Małkowska nie kwestionuje jednak sposobu działania systemu. Nie podważa nawet kompetencji konkretnych osób, które go współtworzą. Robi coś dużo bardziej szkodliwego: neguje ich uczciwość i dobrą wolę. Na tym polega sedno jej wywodów. Kuratorskie wybory i teksty krytyczne nie mają jej zdaniem charakteru merytorycznego, ale są w ukryty sposób koniunkturalne, obliczone na zysk kapitałowy wąskiej grupy galerzystów i kuratorów „trzymających władzę”. Istniejący system kompetencyjnych powiązań nazywa „mafijnym”.

Z tego rodzaju zarzutami trudno dyskutować. Nikt przecież nie neguje, że Joanna Mytkowska jest tą samą Joanną Mytkowską, która wspólnie z Andrzejem Przywarą i Adamem Szymczykiem zakładali w 1997 r. Fundację Galerii Foksal. Nikt również nie ukrywa, że te osoby znają się i współpracują do dzisiaj. To samo dotyczy założycieli Rastra oraz właścicieli innych warszawskich galerii, a także dziesiątek polskich kolekcjonerów, prywatnych mecenasów, kuratorów i krytyków sztuki. W tym sensie układ istnieje. Jest to jednak bardzo dobry układ, któremu polska kultura wiele zawdzięcza i którego autonomii powinniśmy bronić.

Fakty mówią za siebie

Jak to uzasadnić? Wystarczy przyjrzeć się faktom. Przede wszystkim wiele wiodących galerii prywatnych posiada status fundacji, przez co nie mogą przeznaczać przychodów na cele inne niż wskazane w statucie. Po drugie, nie tylko sprzedają one prace swoich artystów, ale przede wszystkim zajmują się ich promocją w kraju i za granicą. To one, a nie instytucje publiczne, od lat prezentują polskich twórców na imprezach typu Art Basel czy Frieze, na które zjeżdżają kuratorzy, kolekcjonerzy i krytycy z całego świata. Część z nich prowadzi także działalność badawczą i wydawniczą. Właśnie w celu promocji tego modelu współpracy z artystami powołano stowarzyszenie Warsaw Gallery Weekend.

Jeżeli natomiast chodzi o kierowane przez Mytkowską Muzeum Sztuki Nowoczesnej, to w ciągu zaledwie ośmiu lat działalności wypracowało sobie ono pozycję czołowej instytucji tego typu w Polsce i jednej z najważniejszych w tej części Europy. Projekty realizują tutaj specjaliści o międzynarodowo uznanym dorobku badawczym i wystawienniczym. Przykłady pierwsze z brzegu: trwającą właśnie wystawę Andrzeja Wróblewskiego przygotował Éric de Chassey, profesor École Normale Supérieure w Lyonie, dyrektor Akademii Francuskiej w Rzymie. Otwartą równolegle prezentację z artystów Bliskiego Wschodu kuratoruje Tarek Abou El Fetouh – założyciel Young Arab Theatre Fund w Brukseli oraz inicjator Meeting Point Biennale. Zakończoną niedawno wystawę o sztuce postinternetowej zagraniczni krytycy uznali za jedno z najciekawszych wydarzeń minionego roku na świecie. Kilka miesięcy wcześniej w działającym pod auspicjami muzeum „Parku rzeźby na Bródnie” zaprezentowano pracę Ai Weiweia – jednego z najznamienitszych artystów współczesnych.

Pod względem działalności popularyzatorskiej MSN wyróżnia się na tle innych polskich publicznych instytucji sztuki. Inaczej niż w Zachęcie, Zamku Ujazdowskim, Muzeum Sztuki w Łodzi czy krakowskim Mocaku, wstęp jest bezpłatny, a każdemu z projektów towarzyszą nie tylko oprowadzania kuratorskie i wydarzenia towarzyszące (wykłady, pokazy, dyskusje), ale też wirtualne przewodniki online. Do tego trzeba dodać działalność badawczą w ramach specjalistycznych seminariów lub konferencji oraz działalność wydawniczą, m.in. publikowane we współpracy z wydawnictwem Karakter szeroko dyskutowane książki poświęcone polskiej sztuce krytycznej, Young British Artists, Oskarowi Hansenowi czy Alinie Szapocznikow.

MSN to także jedyna polska instytucja publiczna, która organizuje wystawy polskich artystów w prestiżowych instytucjach zagranicznych. Po głośnych prezentacjach prac Aliny Szapocznikow w Brukseli, Los Angeles i nowojorskiej MoMA, szczegółowo opracowano dorobek Oskara Hansena, który wystawiany jest aktualnie w Porto (Serralves), a do niedawna był w Barcelonie (MACBA). Za rok obrazy Andrzeja Wróblewskiego pokaże Museo Reina Sofia w Madrycie. Dosłownie kilka dni temu w Kunsthalle Bratislava otwarta została wystawa prezentująca prace kilkudziesięciu polskich artystów młodego pokolenia.

Mafia spiskujących

Oczywiście, można w tych wszystkim faktach upatrywać dowodów gigantycznego spisku na skalę międzynarodową, służącego cynicznej promocji artystycznej mizerii. To jednak raczej dobitna redukcja do absurdu „konstatacji” Małkowskiej. Nie można sensownie podważać kulturotwórczej wartości wymienionych projektów ani merytorycznego poziomu ich opracowania. Gdyby tak było, nie przeszłyby one gęstego sita ewaluacji już na etapie inicjacji (nikt by ich nie chciał firmować) albo zostałyby zmiażdżone przez międzynarodową krytykę (chyba, że ona także jest „kupiona”).

Powtarzanie we własnym gronie spiskowych teorii o „układzie” stanowi moralne alibi i przejaw resentymentu – służy kompensacji poczucia osobistej porażki. | Iwo Zmyślony

Pozostaje pytanie: dlaczego w ogóle krytyczka napisała wspomniany artykuł? Dlaczego próbuje go bronić na zasadzie „wiem, ale nie powiem”, nie podając żadnych konkretnych argumentów? Niektórzy tłumaczą to wybujałym ego autorki i narastającym poczuciem wyobcowania w polu kultury współczesnej, za której przemianami przestała niestety nadążać. Inni za sam fakt publikacji gotowi są raczej winić redakcję „Rzeczpospolitej”, która na potrzeby własnej politycznej linii posłużyła się piórem i emocjami znanej publicystki.

Niezależnie od rzeczywistych motywacji Małkowskiej faktem jest jednak, że jej głos stał się dziś głosem sporej grupy twórców, kuratorów, prywatnych galerzystów i krytyków sztuki, którzy z różnych powodów czują się pomijani. Powtarzanie we własnym gronie spiskowych teorii o „układzie” stanowi dla nich moralne alibi i przejaw resentymentu – pomaga w kompensacji poczucia osobistej porażki. Temu właśnie służyło niedawne spotkanie w poznańskim Arsenale. Przygnębiającą atmosferę tej wsobnej debaty niestrudzenie komentował na blogu dyrektor zielonogórskiego BWA Wojciech Kozłowski.

Wszystko jest kwestią etyki

Wszelka dyskusja o sztuce jest zawsze dyskusją o wartościach. A te same w sobie nie są czymś abstrakcyjnym – to konkretne motywy, które organizują nasze myślenie i działanie, które kształtują charakter społecznych więzi. Przy wszystkich swoich zasługach dla polskiej sztuki najnowszej, Monika Małkowska w tej chwili bardzo jej zaszkodziła. Nie tylko dlatego, że podważyła publiczne zaufanie do jej instytucji, ale też dlatego, że usankcjonowała swoim autorytetem język retoryki spisków i podejrzeń, przed którym – jako krytyczka – powinna sztuki bronić. Jeżeli naprawdę widzi konkretne bezwartościowe zjawiska lub szkodliwe procesy, powinna jednoznacznie je wskazać i uzasadnić. Dopiero o tym można dyskutować poważnie. W przeciwnym razie cały jej wywód o „mafijnym układzie” jest pozbawioną znaczenia, żenującą insynuacją.

Najgorsze, że tezy Małkowskiej odwracają uwagę od rzeczywistych problemów polskiego świata sztuki – tak jak w każdym środowisku występują tutaj ludzie małostkowi, którzy nadużywają swej pozycji i władzy, jak również pozbawieni skrupułów karierowicze, którzy dla własnych korzyści nie cofną się przed niczym. Tak jak w każdej dziedzinie kształtują się mechanizmy i powiązania, które mogą generować konflikt interesów. To wszystko wymaga bezustannego monitoringu, ale przede wszystkim dyskusji na argumenty i w oparciu o konkretne przykłady. I pod tym jednym względem chciałbym się zgodzić z Małkowską – brakuje w Polsce krytyków gotowych do takich analiz. Ale to już temat na osobną debatę.