Bartoszewski, znakomicie znany – nie tylko w Polsce, ale i za granicą – i przez wielu szanowany Europejczyk, był jednocześnie jednym z najściślej kojarzonych z pamięcią drugiej wojny światowej autorytetów. Gdy pochylał się nad sprawami związanymi z dialogiem międzynarodowym, cechowała go, z jednej strony, pewna szczególna wielkoduszność i otwartość wobec adwersarzy, niezależnie od tego, czy byli to Niemcy, Ukraińcy, Żydzi, czy przedstawiciele jeszcze innych narodów. Z drugiej strony, był pewien własnych moralnych sądów, odważny w ich wypowiadaniu.
Cechy go wyróżniające miały oczywiście związek z jego charakterem i politycznym talentem. Ale też częściowo były kwestią pokolenia, do którego należał: generacji, której przedstawiciele mają własne i w pełni świadome, bo budowane już właściwie w dorosłym wieku, wspomnienia II wojny światowej. Pamięć bezpośrednich świadków wydarzeń lat 1939–1945 różni się od zapośredniczonej przez opowieści pamięci ich dzieci i wnuków. Badania prowadzone wśród przedstawicieli różnych generacji potwierdzały to wielokrotnie – bezpośredni świadkowie, tak zwane pierwsze pokolenie, są bardziej gotowi do niuansowania ocen, nawet gdy chodzi o sprawców zbrodni; mniej skłonni do generalizowania, mniej radykalni niż przedstawiciele tak zwanych drugiej i trzeciej generacji.
Zatem odejście Bartoszewskiego oznacza – w symboliczny sposób – kolejny krok do całkowitej utraty naszego – jako kultury – bezpośredniego kontaktu z historią, która przez całe dekady była najważniejszym punktem odniesienia dla Zjednoczonej Europy. Pisząc w ten sposób, mam na myśli europejską kulturę pamięci zawierającą dwa zasadnicze elementy. Raz: krytycyzm wobec przeszłości, strach przed zgubnymi skutkami ideologicznego zaślepienia. Dwa: próby oswojenia tej przeszłości przez publiczne akty przebaczenia i skruchy, w których nierzadko Władysław Bartoszewski brał czynny udział.
Początkowo o winie i prośbach o przebaczenie mówiło się w kontekście Niemiec – kraju zwanego przez Dana Dinera sercem historii XX w. Z czasem myślenie o przeszłości w kategoriach winy narodów stało się̨ powszechne również w innych krajach Europy Zachodniej. Także wzmacnianie pierwiastka krytycznego w ocenie własnej historii w Polsce lat 90. i pierwszej dekady XXI w. można określić jako aspirowanie do tak ukształtowanej kultury pamięci.
Odejście Bartoszewskiego jest kolejnym krokiem do całkowitej utraty bezpośredniego kontaktu z historią, która przez całe dekady była najważniejszym punktem odniesienia dla Zjednoczonej Europy. | Karolina Wigura
Utrata bezpośredniego kontaktu, o której mowa, ma przynajmniej dwie konsekwencje.
Po pierwsze, gdy autorytetów, takich jak Bartoszewski, zupełnie za kilka lat zabraknie, będzie nam znacznie trudniej o wrażliwe na szczegół oceny przeszłości. To bardzo ważne, bo już dziś widzimy, że niefortunne, ale drobne w istocie incydenty, jak niedawne słowa szefa FBI o roli Polaków w Holocauście, albo określenie „nazi Poland” umieszczone w pewnej grze edukacyjnej, są powodem nie tylko do wysyłania zasadnych not dyplomatycznych, ale ogólnonarodowej moralnej paniki. Trudno znaleźć właściwy osąd tych spraw pokoleniom, które nie mają własnych wspomnień i oceny drugiej wojny światowej oraz jej następstw. W końcu dysponują one jedynie przekazami kulturowymi, o których są skądinąd słusznie przekonane, że stanowią one podstawę współczesnej europejskiej, a może i zachodniej kultury.
Po drugie, gdy zabraknie świadków, pozostaniemy wyłącznie z utrwalonymi, ale niedialogicznymi zapisami ich wspomnień – czy to w formie pisanej, czy w postaci wielogodzinnych nagrań. Trudno założyć, że materiały te, niezależnie od szczytnych intencji, jakie towarzyszyły ich powstawaniu – będą w stanie zastąpić żywych ludzi. Oraz to wszystko, co daje rozmowa w cztery oczy, wyrażane w jej trakcie uczucia, gestykulacja, wreszcie możliwość zadania kolejnego pytania.
W ten sposób Europa przesuwa się coraz bardziej w stronę jeszcze zupełnie nierozpoznaną, a jednocześnie nieuniknioną: rozstania z tą pamięcią, która budowała jej podstawy. Bardzo trudno jest dziś powiedzieć, jakie będzie miało to konsekwencje dla kultury, którą zbudowaliśmy na Starym Kontynencie w ciągu ostatnich 70 lat.
Jednak nigdy nie dość niepokoju, gdy patrzymy na tę zmianę. Już dziś pustoszejącą przestrzeń, niegdyś wypełnioną portretem europejskiej pamięci zbiorowej, kolonizują narracje bynajmniej niepiękne: populistyczny strach przed Obcym, antyimigranckie wyobrażenie Europy niepluralistycznej. Także zabawy pamięcią, popularyzowane w ostatnich miesiącach przez propagandę Władimira Putina, nie byłyby możliwe, gdybyśmy sami – my, Europejczycy – nie tracili powoli pewności, co składa się na europejski dom pamięci.
Z tych wszystkich powodów, jakże będzie nam Pana brakowało, Panie Władysławie.