Choć od ponad 25 lat w Polsce z powodzeniem wykonuje się zabiegi zapłodnienia in vitro, jak dotąd nie ma prawa regulującego warunki korzystania z tej metody, w tym tworzenia i przechowywania zarodków. Wkrótce może się to zmienić – przyjęcie rządowego projektu ustawy (jeśli do niego dojdzie) to ważny krok w dobrym kierunku, przede wszystkim ze względu na prawa pacjenta, które jak dotąd zależały przede wszystkim od indywidualnych (biznesowych i etycznych) poglądów właścicieli ośrodków leczenia niepłodności i pracujących tam lekarzy. Milczenie prawa było ich sprzymierzeńcem.
Kiedy jednak prawo milczało i milczały osoby niepłodne (znajdując przestrzeń do wypowiedzenia swojego doświadczenia w zasadzie jedynie na internetowych forach), politycy i reprezentanci Kościoła katolickiego mówili o in vitro coraz więcej. Rozpoczęta pod koniec 2007 r. debata na ten temat do dziś rozgrzewa scenę polityczną. Język tej debaty, którym mówią w mediach przede wszystkim politycy, hierarchowie Kościoła i publicyści, nie przystaje jednak do doświadczeń konkretnych ludzi, których dotyczy.
Dyskusja w sferze publicznej jest odcieleśniona, odrealniona i wyjątkowo spolaryzowana. Po jednej stronie mamy tzw. przeciwników in vitro, wykorzystujących repertuar najmocniejszych i stygmatyzujących środków retorycznych – mowa jest więc o życiu i śmierci, mordercach, a nawet holocauście; po drugiej pozornie neutralny, zmedykalizowany język zwolenników liberalnych rozwiązań – także oporny na ucieleśnione doświadczenie pełne niejednoznaczności i emocji. Debata ta pozostaje na poziomie „czy” (dopuścić tę technologię), nie pozostawiając miejsca na „jak”. Ważne kwestie, z którymi borykają się pacjentki i pacjenci ośrodków leczenia niepłodności, zostają więc przemilczane. Nie ma publicznej przestrzeni – a nie ma jej też w gabinetach lekarskich – na ich negocjowanie.
Obecny projekt ustawy w znacznym stopniu odzwierciedla ten podział, jest bowiem propozycją mocno zmedykalizowaną. Można uznać, że reprezentuje stanowisko lekarzy, niekoniecznie popierane przez działaczy społecznych – w tym Stowarzyszenie na rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian” – pacjentki i pacjentów czy psychologów, w tym Polskie Stowarzyszenie Psychologów Niepłodności. Rozbieżności najbardziej widoczne są w dwóch obszarach: dawstwa gamet (spermy i komórek jajowych) i zarodków oraz wsparcia psychologicznego.
W przyjętym przez ustawodawcę modelu biomedycznym nie ma w zasadzie miejsca na pomoc psychologiczną w skomplikowanych i niejednoznacznych sytuacjach, takich jak te związane z tzw. adopcją prenatalną, czyli ze skorzystaniem z gamet osób trzecich lub implementacją zarodka powstałego z materiału genetycznego innego niż przyszłych rodziców. Zdaniem ustawodawcy kompetentni do oceny czynników psychologicznych i ich omówienia z pacjentami są w zasadzie lekarze ginekolodzy. Według projektu ustawy to oni także mają ustalać na podstawie danych fenotypowych podobieństwo rodziców z dawcą komórek rozrodczych tak, by poczęte dziecko było jak najbardziej podobne do przyszłych rodziców. Celem jest jak największe znaturalizowanie i uczynienie przezroczystą technologii, co także dowodzi, że projekt jest propozycją ściśle biomedyczną.
Jak wynika z badań prowadzonych przez mój zespół badawczy w ramach projektu „Nowe technologie reprodukcyjne – perspektywa childhood studies” [1], w polskim środowisku medycyny rozrodu skomplikowane dylematy etyczne, psychologiczne, społeczne uznaje się często za nieistotne, a niepłodność i leczenie z użyciem technologii in vitro zostają sprowadzone do standardów medycznych. Psycholodzy są zatrudniani w coraz większej liczbie ośrodków leczenia niepłodności, lecz ich rola najczęściej polega na interwencji kryzysowej. O bioetykach, socjologach czy antropologach w ogóle nie ma w tym świecie mowy. Dochodzi do procesu naturalizacji technologii, która w opinii lekarzy jest po prostu pomocą medyczną i tak powinna być przyjmowana przez pacjentów.
Największą wadą projektowanej ustawy jest jednak to, że nie przewiduje ona jawności dawstwa, jak to określa projekt, innego niż partnerskie, uznając za jedyne dopuszczalne dawstwo anonimowe. To oznacza, że ani rodzice przyszłego dziecka, ani ono samo nie mogą się dowiedzieć, kim jest dawca, dawczyni gamet lub kim są osoby, z których materiału genetycznego powstał zarodek. I choć tendencja w prawodawstwie międzynarodowym idzie raczej w kierunku jawności – dawstwo anonimowe zabronione jest m.in. w Wielkiej Brytanii, Szwecji, Finlandii, Norwegii, Holandii, Nowej Zelandii – twórcy projektu ustawy nakazują anonimowość. To pogląd zgodny ze stanowiskiem wielu polskich lekarzy pracujących w ośrodkach leczenia niepłodności, którzy obawiają się m.in. spadku liczby dawców, jeśli ci nie mieliby gwarancji pełnej anonimowości. W ustawie uznaje się jedynie za zasadne odtajnienie informacji na temat stanu zdrowia dawcy oraz miejsca i daty jego urodzenia, kiedy dziecko osiągnie pełnoletniość.
Największą wadą projektowanej ustawy jest to, że nie przewiduje ona jawności dawstwa innego niż partnerskie, uznając za jedyne dopuszczalne dawstwo anonimowe. | Magdalena Radkowska-Walkowicz
W praktyce oznacza to wykluczenie dawstwa wewnątrzrodzinnego (tego rozwiązania można bronić, uznając, że ze względu na nierównowagę sił w rodzinie istnieje możliwość wywierania nacisku na ewentualnych biorców czy dawców) i przede wszystkim zignorowanie istotności związków genetycznych dla narracji biograficznych przyszłych dzieci. Nie opowiadam się tu za determinizmem genetycznym, lecz na podstawie badań antropologicznych i socjologicznych uznaję, że dla wielu współczesnych ludzi związki rozumiane w odniesieniu do różnie definiowanych genów są bardzo ważne. Mówią o tym dorosłe już osoby urodzone dzięki dawstwu. Wiele z nich chce wiedzieć, kim byli ich genetyczni przodkowie, nie tylko rodzice, ale także dziadkowie, wujkowie oraz – przede wszystkim – rodzeństwo. W Polsce po wejściu w życie ustawy nie będą miały w zasadzie takiej szansy.
A przecież brak tak rozumianej historii może prowadzić u osób urodzonych wskutek dawstwa anonimowego do pewnego pęknięcia tożsamościowego. Co więcej, możemy powiedzieć, że prawo do znajomości swojej tożsamości, gwarantowane w Konwencji o Prawach Dziecka uchwalonej przez ONZ, jest w tym wypadku łamane.
Wiąże się to również ze specyficzną pozycją dziecka w kulturze współczesnej: jest ono bowiem obiektem marzeń, potem troski i opieki, a jednocześnie jest marginalizowane, ma ograniczone prawo do uczestnictwa w życiu społecznym, do mówienia w swoim imieniu i do decydowania o tym, co dla niego jest istotne. Nowe technologie reprodukcyjne obnażyły tę niejednoznaczną pozycję dziecka: jest ono w centrum zainteresowania – to o jego zaistnienie w świecie toczy się batalia – a jednocześnie ignoruje się niektóre z jego praw, kiedy na świecie się już pojawi.
Przypis:
[1] Projekt został sfinansowany ze środków Narodowego Centrum Nauki przyznanych na podstawie decyzji nr DEC-2012/07/E/HS3/01024.