Od kilku tygodni na zagadnieniach migracji znają się niemal wszyscy. Każdy polityk coś gdzieś słyszał, każdy publicysta coś tam przeczytał. Ile demokracji, tyle legend na temat migracji społecznych. Kiedyś nawet w nauce dominowało przekonanie o niemal całkowitym bezruchu społeczeństw przedprzemysłowych. Później zostało obalone – jednak niektórzy politycy nad Wisłą i tak sądzą, że współczesnej Polski migracje społeczne nie dotyczą i dotyczyć nie będą. Zaś osiedlający się w naszym kraju cudzoziemcy – fakt, wciąż nieliczni – stanowią rodzaj fatamorgany.

Jakkolwiek ekstrawagancko by to nie brzmiało, wirtualność uchodźców ma dziś dla polskiej sceny politycznej większe znaczenie niż rzeczywistość.

Po pierwsze, uchodźcy – czy raczej ich widmo – pozwalają zupełnie bezkarnie odgrzać spór pomiędzy PO a PiS. Retrospektywnie rzecz ujmując, ów tasiemcowy serial nie ma przecież z tematem uchodźców z Syrii czy Libii nic wspólnego. Ani spór o katastrofę w Smoleńsku, ani debaty o IV RP do sprawy nieszczęsnych uciekinierów się nie stosują.

Oto bowiem latem 2015 r. dotknęliśmy spraw, które w ogóle nie mieszczą się w horyzoncie intelektualnym większości polskich polityków. Ba, jeszcze kilka tygodni temu nic ich w ogóle nie obchodziły. W Europie Zachodniej obecne są zaś od dziesięcioleci. Do polskich mass mediów szerokim strumieniem sprawa uchodźców trafiła zasadniczo dzięki… nieszczęsnemu referendum 8 września. Cisza wyborcza spowodowała, że dziennikarze telewizyjni i radiowi musieli po prostu zająć się przez weekend innym tematem. Poza garstką ekspertów do debaty nikt nie był przygotowany. Nie przypadkiem poseł Jarosław Gowin mógł pozwolić sobie przed kamerami na plecenie andronów na temat niemowląt i wybuchów. Gdyby przyłożyć kryterium merytoryczne, były minister sprawiedliwości powinien raz dwa zniknąć z mediów zajmujących się sprawą uchodźców. Jego obecność, to niestety dowód na bezradność dziennikarzy.

Stanowiska PiS i PO wobec kryzysu uchodźców są reakcyjne. To nie wewnętrzne poczucie kontroli ani własna refleksja nad solidarnością wyznacza tutaj horyzont politycznych działań wobec kryzysu. | Jarosław Kuisz

Po drugie, to wirtualność uchodźców umożliwiła ustawienie debaty na temat pomocy na płaszczyźnie urągającej intelektowi: „TAK” lub „NIE”, zamiast „JAK”. Wielu polityków wirtualni uchodźcy zapewne ucieszyli. To oznacza bowiem ucieczkę z pola języka ekonomii, nad którym trudziła się ostatnio choćby Beata Szydło (przedsiębiorczość, nierówności, sprawiedliwość społeczna itd.) na pole języka wartości. Bronimy granic przed najazdem barbarzyńców lub nie. Świat w polskiej polityce znów stał się niemal idealnie czarno-biały, jak w czasach podziału na solidarność i komunę, Polskę solidarną i liberalną.

Atrakcyjna, zero-jedynkowa matryca sprawiła jednak, że nasi polityczni liderzy w ostatnim czasie pogubili się dramatycznie.

Tak i nie

Zacznijmy od rządu i jego stanowiska „(prawie) NA TAK”. Ewa Kopacz nie tylko udała się na szczyt Grupy Wyszehradzkiej, imprezę zwołaną z inicjatywy samego Viktora Orbána, ale także wyjaśniła, że dyskutowanie o tym, ilu uchodźców powinien przyjąć dany kraj UE, jest niewłaściwe. Najpierw bowiem należało, jej zdaniem, zacząć walkę z przemytem ludzi. Liderzy Grupy Wyszehradzkiej w ogóle snuli swoje opowieści tak beztrosko, że po raz pierwszy w historii ów szlachetny związek zaczął kojarzyć się z gronem państw-egoistów. Dodatkowy kubeł zimnej wody wylał na głowy polityków z Europy Wschodniej szef MSW Niemiec, Thomas de Maizière, który zasugerował przycięcie funduszy strukturalnych tym państwom unijnym, które samolubnie przeciwstawiają się rozdzielaniu imigrantów. Komisja Europejska zdementowała ten „news”. Niemniej jednak stanowisko PO przeszło nerwową ewolucję, której echa można było usłyszeć zarówno w ubiegłotygodniowym wystąpieniu pani premier w sejmie, jak i w artykule Grzegorza Schetyny w „Gazecie Wyborczej”. Wśród prób odparcia oskarżeń o egoizm mało kto zresztą zwracał uwagę, że także stanowisko polityków na Zachodzie Europy przeszło ewolucję od krępującego milczenia w sierpniu br. [1] do dzisiejszej rozmowy o kwotach, a nawet pouczania państw Europy Wschodniej.

Opozycja tymczasem jest (zdecydowanie) „NA NIE”. Teoretycznie PiS prezentuje opór wobec zachodnich dyktatów – jak zwykle. Jarosław Kaczyński w książce „Polska moich marzeń” pisał przecież o zaletach „stawiania się” Zachodowi, w tym Niemcom. „Stawianie się, jeśli jest przemyślane i konsekwentne, daje wcale niemały argument polityczny i moralny. A wbrew pozorom argumenty moralne mają wielkie znaczenie. Tyle że Polska ich nie używa, bo nasze nieszczęsne peryferyjne, naśladowcze, małpiarskie elity uważają, że tak nie uchodzi” [2]. Kłopot w tym, że zarysowany przez elity PiS ostry kurs wobec przyjmowania uchodźców nie jest żadnym oryginalnym produktem z napisem „dobre, bo polskie”. To tylko wypisz wymaluj kopia haseł, pod którymi w 2014 r. ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego wygrały takie partie jak Front Narodowy we Francji, Duńska Partia Ludowa w Danii czy Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKiP) w Wielkiej Brytanii. W istocie PiS był o wiele bardziej oryginalny, gdy propagując politykę „stawiania się”, trzymał się jednak od europejskiej retoryki antyimigracyjnej z daleka.

Tak czy inaczej, oba te stanowiska są tylko reakcyjne. To nie wewnętrzne poczucie kontroli ani własna refleksja nad solidarnością wobec osób w potrzebie wyznacza tutaj horyzont politycznych działań wobec kryzysu. W tym sensie suwerenna, nagła decyzja Angeli Merkel o przyjmowaniu uchodźców na bezprecedensową skalę, na przekór opinii publicznej w wielu krajach – dla polskich polityków czy to z PiS, czy z PO – nad Wisłą w ogóle nie byłaby do pomyślenia.

Oświadczenie abp Gądeckiego o potrzebie przyjmowania uchodźców w każdej parafii w Polsce zdumiewa umiarkowaniem. Niestety, chwilowo nie pasuje ono do kampanii wyborczej żadnej z partii. | Jarosław Kuisz

Solidarność bez podstaw

Nic dziwnego, że w tej sytuacji większość Polaków nie jest w stanie podjąć własnej decyzji czy też argumentować w sposób spójny na temat przyjmowania czy nieprzyjmowania uchodźców, a jedynie reaguje nieufnością i strachem. Nie pomagają z pewnością ani dobitne stwierdzenia o wysadzaniu w powietrze polskich niemowląt przez terrorystów, ani frontalny atak niektórych intelektualistów na polską nietolerancję. Gdyby uważniej przyjrzeć się wypowiedziom, zobaczymy, że idzie tu głównie o poczucie moralnej wyższości wobec ciemnogrodu, a nie o to, jak w aktualnej sytuacji realnie poradzić sobie z wyzwaniem napływu cudzoziemców do Polski. Ma to coś wspólnego ze zjawiskiem, o którym pisał George Orwell – niektórzy intelektualiści wolą oskarżać cały świat, nie zaś dokonywać małych zmian na lepsze.

Na tym tle wydane ustami abp Stanisława Gądeckiego oświadczenie polskiego Kościoła o potrzebie przyjmowania uchodźców w każdej parafii w Polsce i konieczności duchowego przygotowania się do solidarności zdumiewa umiarkowaniem („Każdemu wolno, a nawet powinien zabiegać o usunięcie nie tylko cudzych, ale i własnych cierpień, skoro sam Jezus błagał o to Ojca w Ogrójcu” – powiedział Gądecki). W medialnym szumie jednak ten głos pozostał niemal bez echa.

Ośmieszanie praw człowieka

A przecież generacja, która walczyła z komuną o wolność i demokrację, teoretycznie nie powinna mieć żadnego kłopotu ze stawieniem czoła sprawie uchodźców. Do przełomu 1989 r. zmierzano pod hasłami solidarności między ludźmi i narodami (sic!). Teoretycznie. Albowiem częściowo grunt do tego, co wyprawiają dziś PiS i PO, przygotowało stopniowe wypalanie, trywializowanie, żałosne „pragmatyzowanie” naszej drogi do wolności. Kiedy „pragmatyzm” przeważał w III RP nad prawami człowieka?

Czy podczas spotkania w Pekinie z przewodniczącym Chińskiej Republiki Ludowej, Hu Jintao, gdy w odpowiedzi na pytanie o poszanowanie praw człowieka w Chinach Bronisław Komorowski (były więzień polityczny) wycedził tylko: „Bardzo ważne, bardzo ważne”? A może wcześniej? Przecież ponadpartyjna zmowa milczenia roztoczyła się również dokoła sprawy tajnych więzień CIA, na które łaskawie zezwolono na terytorium Polski. Po orzeczeniu Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu w lipcu 2014 r. jasne stało się, że w tej sytuacji Polska ponosi prawną odpowiedzialność także za tortury, które miały miejsce na naszym terytorium. Prawa człowieka stały się dla większości polityków śmieszne, bo nie chodziło o polskich wyborców, ale po prostu o… innych ludzi.

Generacja, która pod hasłami solidarności walczyła z komuną o wolność i demokrację, teoretycznie nie powinna mieć żadnego kłopotu ze stawieniem czoła sprawie uchodźców. Niestety – jest tak tylko teoretycznie. | Jarosław Kuisz

Jeszcze, gdy wypłacaliśmy jako państwo tysiące euro kary, trwało werbalne uśmierzanie sprawy wypowiedziami „pragmatycznych” polityków. Zaiste „solidarnie”, tak przez polityków zjednoczonej dziś lewicy (Leszek Miller i in.), jak i prawicy (Jarosław Gowin i in.). A może to wszystko zaczęło się nawet jeszcze wcześniej? Gdy przy okazji drugiej wojny w Iraku publicznie zaczęto przebąkiwać o wielkich szansach dla polskich przedsiębiorstw państwowych po obaleniu reżymu tyrana, Saddama Husajna.

Co dalej?

Aby wyjść z tego impasu, na jednej szali powinno się umieścić zarówno solidarność, tę jedną z wartości, które doprowadziły nas do przełomu 1989 r., jak i pragmatyzm. Przyjęcie uchodźców wymaga uzgodnienia polityki między władzami centralnymi, samorządami i wybranymi organizacjami pozarządowymi, przygotowania rzeszy specjalistów, programów edukacyjnych dla przybyszów i dla goszczących ich Polaków, przygotowania bazy mieszkaniowej, by zminimalizować polski odpowiednik niesławnych francuskich przedmieść czy niemieckich społeczeństw równoległych. Najgorszym rozwiązaniem – i to wiemy już z przykładu wielu państw zachodnich – jest masowe i długotrwałe umieszczanie tych ludzi w ośrodkach dla uchodźców. Naprawdę uczmy się na błędach innych.

W tej chwili jesteśmy krajem tranzytowym, co sprawia, że jeszcze długo nasi uchodźcy i imigranci będą wirtualni. Jednak, czy się to komukolwiek podoba, czy nie – do naszego kraju, wolnego od konfliktów zbrojnych i względnie zamożnego, będą napływać prawdziwi ludzie. Jak się wydaje, odpowiedzi na pytanie, co wówczas będzie oznaczać „polska gościnność”, warto zacząć udzielać niezależnie od szkodliwego pragmatyzmu części naszej klasy politycznej.

Przypisy:

[1] A. Lemarié, D. Revault d’Allonnes, R. Besse Desmoulières, F. Fressoz, „Migrants: le silence gêné des politiques”, „Le Monde” z dn. 26 sierpnia 2015 r.

[2] Jarosław Kaczyński, „Polska moich marzeń”, Drukarnia Akapit, Warszawa 2011, s. 41.