„Notesy” Nicoli Chiaromontego były kiedyś jedną z moich największych czytelniczych miłości. Pamiętam, z jakim podnieceniem kupowałem ich pierwsze wydanie z 2001 r. Na okładce jako ilustracji użyto studium aktu autorstwa Michała Anioła. Przedstawiało posągowe ciało młodzieńca, którego mięśnie napinały się niczym mięśnie kulturysty. Równie posągowe i pełne napięcia były zapiski Chiaromontego. Krótkie, treściwe, pełne powściągliwości, dotykające spraw najważniejszych: prawdy, Boga (a raczej bogów), śmierci, sztuki, sensu historii i politycznego zaangażowania. Wszystko to w dostojnym towarzystwie Homera, Ajschylosa, Platona, Tołstoja i Prousta.
Dziś zapał do czytania „Notesów” nieco mi osłabł. Być może brakuje mi już tej sierioznej, młodzieńczej wiary w to, że samo cytowanie presokratyków, i to w oryginale, zapewnia dostęp do najgłębszych pokładów rzeczywistości, a być może po prostu stępił mi się zmysł estetyczny i nie zawsze potrafię w tych marmurowych zdaniach odnaleźć przepastną, etyczną głębię, która, w co nie wątpię, w nich jest. Chiaromontego zacząłem czytać normalnie, jak notesy właśnie, bez nuty pobożności – z pożytkiem i dla mnie, i dla dzieła samego autora.
Piszę o tym wszystkim, bo „Notesy” Chiaromontego ukazały się niedawno po polsku po raz drugi. Tym razem w wersji bardziej okazałej, uzupełnionej o zapiski, których nie ma nawet w ich włoskim wydaniu, opublikowanym w Bolonii przez wydawnictwo Il Mulino. Książka kusi również wspaniałą oprawą graficzną.
Kupować czy nie kupować – myślałem – skoro mam poprzednią wersję? Szalę przeważyła tłumaczka Anna Wasilewska, która w rozmowie wskazała na jeszcze jedną zaletę nowego wydania – zawiera ono nie tylko niepublikowane wcześniej fragmenty, ale również przekładowe poprawki Katarzyny Skórskiej.
Trochę ich jest i dla nich samych warto zaopatrzyć się już tym razem nie w „Notesy”, lecz w „Notatki” Chiaromontego, jak brzmi najnowsza wersja tytułu jego książki. Dzięki nim nie będziemy czytać o „obecności na świecie”, lecz „byciu w świecie”, co pewnie bardziej odpowiada zarówno włoskiemu oryginałowi, jak i intencjom samego Chiaromontego – pilnego czytelnika Heideggera, któremu poświęcił zresztą jeden z wpisów. Nie natkniemy się również na niepotrzebne dodatki, którymi został inkrustowany oryginał w pierwszym polskim wydaniu (pierwotnie: „Przeszłość jest w swej istocie nieprzenikniona”; po zmianach: „Przeszłość jest nieprzenikniona”), a także przeczytamy fragment zatytułowany „Nie można się wywyższać”, a nie trochę wieloznacznie „Nie można się wynosić”. W „Notatkach” będzie też raczej mowa o tych, którzy z „myślenia uczynili swoje rzemiosło”, niż o tych, którzy „uczynili sobie zawód z myślenia”. Wszystko to są – wydawałoby się – drobiazgi, a jednak to owe drobiazgi składają się na to, co można nazwać „rzeczą napisaną po polsku”, a w niektórych przypadkach „zgodnie z intencją autora”.
Jak to przy poprawianiu bywa, również i tu nie obyło się bez potknięć. Nie mogę wybaczyć Katarzynie Skórskiej choćby tego, że Pindarowski „sen cienia”, który zdążył zadomowić się w polszczyźnie, zamieniła na „zjawę senną cienia”. To jednak pojedynczy przypadek w morzu dobrej redaktorskiej roboty.
No właśnie – redaktorskiej. Przykład „Notesów”, czy też „Notatek”, to dobra okazja, żeby bliżej przyjrzeć się wydawniczym kulisom, gdzie niepodzielnie króluje redaktor. I docenić jego pracę. W przypadku tekstu Chiaromontego zadanie jest proste. Wystarczy położyć przed sobą oba wydania jego książki i uważnie porównać wersje. Jest to sytuacja wyjątkowa, bo zazwyczaj roboty redaktora… nie widać. Zresztą paradoksalnie na tym polega jego fach. Redaktor jest niczym chirurg plastyczny. Kroi, usuwa, przesuwa, czasem nawet sztukuje, jednak szwy powinny pozostać niezauważone. Co więcej, to, co pokrojone i pozszywane, powinno możliwie wiernie oddawać pierwowzór. Innymi słowy, nie można z Prousta zrobić Marka Twaina, choć obaj nosili wąsy.
Piszę o tym wszystkim, bo redaktor to istota z natury bardzo skromna, która nigdy publicznie nie upomni się o swoje. Żyje on w cieniu innych, z rzadka grzejąc się w promieniach ich sławy. Najczęściej dzieje się to przez przypadek, gdy na jego nazwisko, zwyczajowo umieszczone petitem na stronie redakcyjnej, padnie roztargniony wzrok czytelnika. Jest to także osoba wielu talentów. Musi nie tylko znać doskonale język polski, a w przypadku przekładów orientować się w języku oryginału, ale również być doskonałym dyplomatą, psychologiem i – last but not least – policjantem. Skromność nie oznacza bowiem łagodności. Redaktorzy to często osobowości autorytarne, skłonne do symbolicznej przemocy, co potwierdzą z pewnością rzesze skrzywdzonych autorów. Niektórzy z nich, niczym Platon poetów, chętnie wygnaliby redaktorów z literackiego królestwa, twierdząc, że każda redaktorska ingerencja to zamach na dobry smak i styl pisarza.
A jednak, proszę mi wierzyć, świat bez redaktorów, bez tej rzeszy ludzi bardziej anonimowych od najbardziej anonimowego tłumacza, byłby gorszy. Gorsza byłaby też literatura piękna i eseistyka (nie wspominając o publicystyce). Wszystkim zaś tym, którzy wierzą w niezachwiany, samotny geniusz twórcy, dedykuję słowa Josifa Brodskiego, który w rozmowie z Solomonem Wołkowem tak pisał o emigracyjnych rosyjskich pisarzach: „Pisarz, który znalazł się poza Rosją, z miejsca przyjmuje pozę żony Cezara. Nożyce redaktora – to ostatnia rzecz, na jaką się zgodzi. O żadnym redagowaniu nie może być nawet mowy. To czysta prawda, że nie ma pisarza, któremu nie przydałby się redaktor. A już tym wielkim redaktor potrzebny jest na gwałt. Wszystkim bez wyjątku”.
Książki:
Nicola Chiaromonte, „Notatki”, wybór i opracowanie Wojciech Karpiński, przeł. Stanisław Kasprzysiak, opracowanie przekładu Katarzyna Skórska, Fundacja Terytoria Książki, Gdańsk 2015.
Solomon Wołkow, „Świat poety. Rozmowy z Josifem Brodskim”, przeł. Jan Gondowicz, PIW, Warszawa 2001.