dobrze_sie_mysli_literatura

Jeden z ostatnich numerów „Kultury Liberalnej”, który dotyczył problemu „humanistyka a późny kapitalizm”, naznaczony był znaczącym brakiem. Możliwość wypowiedzenia się na wspomniany temat mieli w nim bowiem przede wszystkim filozofowie, czy to przez sam zamysł numeru poświęconego książce Marthy Nussbaum (filozofki), czy to z powodu domyślnego utożsamienia ich dyscypliny z humanistyką w ogóle (w czym, śpieszę dodać, nie ma niczego zdrożnego).

Być może właśnie ta filozoficzna monokultura sprawiła, że z głosami w debacie mogłem się albo zgodzić, albo nie zgodzić – tak czy tak ich lektura nie stała się dla mnie impulsem do przemyślenia statusu humanistyki. Po prostu zabrakło wypowiedzi kogoś, dla kogo punktem wyjścia do przemyślenia problemu byłby zupełnie odmienny bagaż lektur, kogoś, kto prześledziłby owo zagadnienie z użyciem innych narzędzi niż narzędzia filozoficzne. Według mnie zabrakło literaturoznawcy. I to nie literaturoznawcy-filozofa à la Michał Paweł Markowski, lecz kogoś, kto przede wszystkim zajmuje się literaturą i jednocześnie jest na tyle krytyczny, że wiara w pewną niezależność literaturoznawstwa i jej przedmiotu nie zamienia go w konserwatywnego kapłana. Innymi słowy – zabrakło Ryszarda Koziołka.

***

„Humanistyka od jakiegoś czasu traci na znaczeniu” (s. 49) – powiada Koziołek w jednym z pierwszych esejów zamieszczonych w swojej najnowszej książce „Dobrze się myśli literaturą”. I chodzi mu nie tyle o jej marginalizację we współczesnym społeczeństwie, ile o odsunięcie na bok przez, ogólnie rzecz ujmując, literaturoznawstwo poststrukturalistyczne kwestii znaczenia tekstu literackiego. Owszem, pytamy o to, jakie dyskursy polityczne kształtują literaturę, jak przedstawia ona fakty historyczne lub ich nie przedstawia, jak emancypuje lub tłamsi dane mniejszości, ale ostatnimi czasy najrzadziej pytamy o sprawy oczywiste. Odrzucanie pytania „Co ten tekst znaczy?” przekłada się z kolei na zmarginalizowanie filologii jako sztuki komentarza, sztuki tłumaczenia tekstu innemu czytelnikowi. Niewiara w „interpretację jako ustalanie znaczenia” łączy się zdaniem Koziołka z wiarą w performatywny charakter wypowiedzi literaturoznawczych, w to, że wykraczają one poza kategorię trafności czy prawdziwości i robią coś z tekstami. Symptomem tej wiary są sytuacje znane z literaturoznawczych konferencji naukowych. Referaty często rozpoczynają się od zastrzeżenia, że dane podejście teoretyczne nie pretenduje do całościowości, że pojęcia, którymi będzie się posługiwał autor, są „idiomatyczne” dla danego słownika pojęciowego. Literaturoznawstwo bardzo chciałoby mieć siłę, którą ma właśnie literatura, siłę kulturowej sprawczości, „zdolność do wywoływania zdarzeń społecznych, politycznych, ekonomicznych, kulturowych wreszcie”, ale w momencie, w którym chce po nią sięgnąć, traci z oczu przedmiot swojego zainteresowania [1]. Tym sposobem według badacza „rozpadamy się jako wspólnota interpretacyjna na rzecz egoistycznych monad uwięzionych we własnych językach, niezainteresowanych dialogiem, sporem czy negocjowaniem znaczenia tego samego przecież tekstu literackiego” (s. 50). Stefan Szymutko, jeden z nauczycieli Koziołka [2], powiedziałby, że odpowiedzią na „horror zwyczajności” literatury, na to, że znaczy ona to, co znaczy, jest właśnie nadprodukcja perspektyw metodologicznych, bycie zawsze gdzie indziej niż przy tekście.

We wszystkich esejach z „Dobrze się myśli literaturą” Koziołek obstaje przy zarysowanym wyżej minimalizmie zadań stojących przed profesjonalnym czytelnikiem literatury. Parafrazując fragment ze „Szkiców węglem” Sienkiewicza, można by powiedzieć, że według śląskiego badacza filolog to jest ten, co o literaturze pisze, że jego podstawowym celem są „żmudne studia nad hermetyczną historią dziwnych ludzi” (s. 226). Tylko tyle i aż tyle, gdyż istnienie literatury oraz jej czytanie jest dla Koziołka warunkiem „biologicznego i społecznego bytu” człowieka, „najważniejszym składnikiem kultury” (s. 7). Bądźmy szczerzy: akurat w tej kwestii Koziołek nie mówi niczego nowego. O egzystencjalnej wadze literatury już dość powiedzieli współcześnie chociażby Michał Paweł Markowski czy Grzegorz Jankowicz. Nie zawsze również słuszny postulat Koziołka przekłada się na genialny esej – teksty o Prusie, Kraszewskim, Przybyszewskiej i Malewskiej mogłyby spokojnie zniknąć z „Dobrze się myśli…”. Ciekawiej poznawczo robi się wówczas, gdy zastanowimy się nad tym, co według śląskiego literaturoznawcy dzieje się z nami w trakcie lektury fikcji.

***

Literatura jest dla Koziołka czymś na kształt laboratorium – to przestrzeń dla egzystencjalnych, emocjonalnych oraz polityczno-społecznych eksperymentów przeprowadzanych przy każdorazowej lekturze. Dzięki niej intensyfikujemy nasze doświadczenie rzeczywistości, uprzytamniamy sobie naszą jednostkowość, przestajemy się gapić i zaczynamy zauważać życie. Jak to jednak w laboratorium bywa, czasem połączenie jednego składnika z drugim doprowadza do sytuacji niekontrolowanych, do wybuchu. „To, co się dzieje z nami w trakcie czytania, wcale nie zawsze jest dobre!” (s. 9) – wykrzykuje Koziołek na początku książki. Za Bataille’em stwierdza, że fikcja literacka ma swoją nieprawą stronę, która uaktywnia się wtedy, gdy tekst literacki „odwołuje się do ciemnych emocji czytelnika, wzbudza je lub ożywia”, gdy „upokarza rozum” (s. 9). Razem z narratorem „Mapy i terytorium” Houellebecqa czerpiemy perwersyjną przyjemność z tego, że główny bohater katuje pielęgniarkę w klinice eutanazyjnej, niezależnie od płci stajemy się szowinistami, gdy czytamy o „tej idiotce” Łęckiej. Co ważne, zdaniem Koziołka tych ciemnych afektów pojawiających się przy lekturze nie sposób usunąć, bo wówczas nie bylibyśmy zdolni do przeżywania literatury, do przejmowania się nią i do ćwiczenia się we wspomnianych eksperymentach. Jak autobiograficznie pisze w pewnym momencie badacz, „czystość […] uczucia [nienawiści do literackich drani] wciąż rzuca cień na moją zdolność do refleksji i empatii” (s. 170).

Dziwność literatury, jej perwersyjna siła, polega według Koziołka na tym, że w odróżnieniu od codziennych sytuacji, kiedy to porywy emocji (skanalizowane np. przez politykę) mogą skutkować aktami przemocy, dzięki literaturze możemy być jednocześnie niewinni, krytyczni i do cna zdeprawowani. Jak pisze badacz, „dzięki literaturze możemy […] przyglądać się [emocjom] bezpiecznie, doświadczać ich, studiować, jak pod wpływem języka rodzi się wzruszenie czy strach” (s. 10). Myśl ta odróżniałaby postrzeganie fikcji literackiej przez Koziołka od perspektywy Arkadiusza Żychlińskiego, autora książki „Laboratorium antropofikcji”. Według Żychlińskiego wszystkie fikcje (filmowe, literackie, komputerowe) są uniwersalnymi, niezależnymi od swoich mediów opowieściami-eksperymentami, w których doświadczamy różnych prawd o byciu człowiekiem-w-świecie. Literaturę jednak, wtrąciłby się Koziołek, w przeciwieństwie do filmu cechuje przytłumienie najsilniejszych, skrajnych emocji. Zasadnicza słabość literatury ­– to, że jest zawsze ciągiem słów ułożonych wedle arbitralnych reguł, że jedni czytelnicy „widzą” obrazy tworzone przez autora, a inni cieszą się maestrią języka – stanowi zarazem o jej odrębności. W czasie lektury jesteśmy latającą rybą: zanurzamy się w „afektywnych wyobrażeniach” i jednocześnie pozostajemy ponad nimi, spoglądając „krytycznie na własne oczarowanie” (s. 10). Pisarzem emblematycznym dla Koziołkowego postrzegania literatury jest oczywiście Henryk Sienkiewicz, „najbardziej polityczny pisarz spośród pisarzy apolitycznych” (s. 55), twórca narodowych, kompensacyjnych fantazmatów, które paradoksalnie można rozbroić właśnie poprzez samoświadome czytanie „Trylogii”.

W tym, że fikcja literacka mówi nam oraz robi z nami coś odmiennego od polityki, tkwi jej znaczenie dla życia społeczno-politycznego, którego nauczać może filolog literaturoznawca. Koziołek wykłada tę myśl w najlepszych esejach z „Dobrze się myśli literaturą”, poświęconych Rymkiewiczowi oraz „Sońce” Karpowicza. W pierwszym z nich śląski badacz śledzi konflikt dwóch strategii pisarskich – nazwanych za Jerzym Topolskim strategiami kreta i orła – obecny jego zdaniem w ostatniej książce eseistycznej Rymkiewicza, czyli w „Reytanie. Upadku Polski”. Rymkiewicz-kret to bibliograficzny mikrohistoryk tworzący przypisy, który z jednej strony broni szczegółu, „sernicy i zaszczepki”, przed upadkiem w Benjaminowską znaturalizowaną historię, z drugiej zaś stara się unaocznić przeszłość w jej brutalnej biologiczności. Rymkiewicz-orzeł budzi się zaś wówczas, gdy ręka pisarza zaczyna pisać mity, „złą literaturę profetyczną”, w której pisarz udowadnia istnienie wielowiekowego spisku przeciw Polsce (s. 165). Perspektywa historiozoficzna niweluje szczegół, a makabra staje się instrumentem hartowania Polaków w nihilistyczno-konserwatywnej lekcji.

Dylemat „tworzyć mity czy przypisy” Koziołek mógłby rozstrzygnąć na korzyść przypisów – wówczas Rymkiewicz byłby „tylko” pisarzem, twórcą „tylko” fikcji. Badacz nie decyduje się jednak na taką kastrację wieszcza polskiej prawicy. Według Koziołka dwie sprzeczne ze sobą metody pisarskie pozwala połączyć właśnie osobliwość literatury: „Rymkiewicz nie jest szalony, szalona jest literatura, która pozwala mu napisać wszystko” (s. 169). Jedynie literatura umożliwia powiedzenie niemożliwego, ubranie w słowa krwawych fantazji politycznych i zrobienie z nich czegoś estetycznie zjadliwego: zarówno „jadalnego”, jak i „zajadłego”, kłującego. Jednocześnie literackość prozy Rymkiewicza jest tym, co sprzeniewierza się jej realnej politycznej wymowie. Literatura jest bowiem według Koziołka rodzajem biblijnego katechonu, „odroczeniem przemocy, pod warunkiem że zgodzimy się na bezkarność kłamstwa zwanego fikcją; oznacza to zadeklarowanie, że moje słowa, tak pełne grozy i zachęty do przemocy, są przecież tylko słowami” (s. 170). Naddatek słów i obrazów pozwala mi nie przerywać lektury „Kinderszenen” – książki, z której wymową historyczno-polityczną się nie zgadzam.

Słowo-naddatek wchodzące w konflikt ze słowem-czynem umożliwia przemyślenie w dyskusji nad tekstem literackim problemów, które zazwyczaj w tzw. debacie publicznej generują sytuacje konfliktowe. Jak pisał Koziołek w – niezamieszczonym niestety w „Dobrze się myśli…” – eseju „Do czego służy kanon literatury?”, to właśnie dzięki literaturze „możemy […] ćwiczyć się w rozmowie o zmienności ról płciowych, zanim politycy sprowadzą dialog do ideologicznej nawalanki” [3]. Śląski badacz kapitalnie pokazuje to na przykładzie głównego wątku fabularnego „Sońki” Ignacego Karpowicza, czyli romansu między główną bohaterką a SS-manem. Wszystkie strategie zapośredniczenia traumatycznej opowieści, przypominania o napędzającej ją „literacko-teatralnej maszynerii” paradoksalnie nie doprowadzają do osłabienia historii o transgresywnej miłości. Wręcz przeciwnie: czytelnik-latająca ryba, czytelnik jednocześnie niewinny i zdeprawowany, wierzy w „szczerość” uczucia, jakim Sońka darzy zbrodniarza. Tym samym zdaniem Koziołka moment lektury powieści Karpowicza staje się momentem, w którym literatura umożliwia pomyślenie niemożliwego, szaleństwa bezwarunkowego przebaczenia tego, co niewybaczalne, czyli zbrodni Niemiec przeciwko Polsce. „Ale język przebaczenia”, dodaje badacz, „to obietnica, a ta nie jest ani prawdziwa, ani fałszywa, to jest obietnica literatury […] Nie byłbym gotów do takiego przebaczenia poza literaturą, ale wdzięczny jestem Karpowiczowi, że mogę się w tym ćwiczyć” (s. 188). Perwersyjność literatury przejawiająca się w tym, że „oglądamy” akty przemocy i nie odwracamy wzroku od kart powieści, pozwala również na myślenie o niemożliwym horyzoncie etycznym, łasce dla wszystkich.

***

Algierski powieściopisarz Kamel Daoud powiedział na spotkaniu autorskim w Polsce, że „w krajach, w których historia bardzo ciąży, fikcja jest źle traktowana – ludzie stają się podejrzliwi wobec wyobraźni”. Daoud mówił oczywiście o swojej ojczyźnie, ale przypadkowo powiedział też o naszym kraju. Jako społeczeństwo albo pozwalamy fikcji zawładnąć naszym życiem w pełni, albo staramy się oderwać ją od rzeczywistości, mówiąc: „To tylko literatura, czyli zmyślenie”. W „Dobrze się myśli literaturą” Koziołek podejmuje próbę reanimacji kategorii fikcji w polskiej kulturze. Cały czas pokazuje, że literatura istnieje „między” – między słowem-ornamentem a słowem-czynem, estetyką a polityką, fałszem a prawdą, niewinnością a złem, szaleństwem a racjonalnością.

Broniąc fikcji literackiej, śląski badacz broni literaturoznawstwa jako nauki o literaturze oraz filologii jako wiary w sztukę komentarza, który ma pomagać czytelnikowi. Najjaśniejsze i jednocześnie najdrobniejsze fragmenty „Dobrze się myśli literaturą” to pojedyncze zdania, którymi Koziołek nakierowuje nas na coś, czego dotąd w danym tekście nie widzieliśmy, jak chociażby to o „Lalce” Prusa: „Genialność tej powieści polega na tym, że wszystko jest zrozumiałe, a człowiek wciąż się dziwi” (s. 99). Czytając takie zdania-kufry nie mam do czynienia z kimś, kto chce zaimponować mi wyjątkowością swojej interpretacji, lecz z objaśniaczem, który wierzy, że mówienie o literaturze to profesja istotna dla więcej niż jednego czytelnika.

Przypisy:

[1] R. Koziołek, „Do czego służy kanon lektur szkolnych” [dostęp: 09.02.2016].

[2] I jeden z widmowych dyskutantów najnowszej książki Koziołka. Koncepcje jednostkowego życia nie-do-opisania (s. 13), filologii jako poszukiwania znaczenia (s. 55), literatury jako niezgody „na fakt, że jestem raz i nigdy mnie już więcej nie będzie” (s. 256), pytań Sfinksa, na które musi odpowiedzieć dana epoka (s. 226) Koziołek świadomie lub nieświadomie zaczerpnął właśnie od Stefana Szymutki.

[3] Ibidem.

 

Książka:

Ryszard Koziołek, „Dobrze się myśli literaturą”, wyd. Czarne, Wołowiec 2016.