Jak na hamulcowego polityki klimatycznej, Polska, która była gospodarzem tzw. szczytów klimatycznych, czyli konferencji stron (COP) Konwencji Ramowej ONZ ds. Zmian Klimatu (UNFCCC), już dwukrotnie, jest w tej dyplomatycznej celebrze niezwykle aktywna. Choć w kampanii wyborczej PiS zarzucał poprzednikom uleganie presji zielonego lobby i zbyt duże zaangażowanie w ochronę klimatu, dziś minister może chełpić się swoim udziałem w procesie negocjacyjnym w ostatnich dwudziestu latach, wychwalać sprawczość Polski na szczycie w Paryżu, milczeniem zbywać osiem lat rządów koalicji PO–PSL i naginać arytmetykę i logikę pod swoje tezy. Oto kluczowe bajki klimatyczne Jana Szyszki.
Bajka o wiodącej roli Polski w Paryżu
Szyszko już sam fakt wygłoszenia swojego zdania na forum publicznym nazywa „narzucaniem polskiego punktu widzenia”. Jak mówił w Radiu Maryja:
„Rok temu rozpoczęliśmy mocnym akordem z punktu widzenia polityki klimatycznej. Udało nam się narzucić polski punkt widzenia w porozumieniu paryskim […] Nikt nie przypuszczał, że tak chętnie poszczególne państwa będą chciały wchodzić w to porozumienie paryskie”.
Z kolei na gościnnych łamach „Frondy” minister dowodził:
„Dzięki temu, że byliśmy niezwykle konsekwentni i mówiliśmy jednym głosem jako rząd i prezydent, […] udało się nam przeforsować nasze założenia do Porozumienia Paryskiego. «Jeden glos» w tej sprawie to wytyczenie przez prezydenta Andrzeja Dudę na kolejnej sesji w 2015 r. w Nowym Jorku polskich priorytetów w zakresie polityki klimatycznej i potwierdzenie tego przez panią premier Beatę Szydło w Paryżu”.
Nie jest jasne, na czym miałoby polegać narzucenie polskiego punktu widzenia. Pomijając już to, że właściwie całe przygotowania do szczytu w Paryżu odbywały się jeszcze za kadencji poprzedniego ministra środowiska, porozumienie jest wypadkową interesów i siły przekonywania ponad 190 państw. Porozumienie Paryskie to efekt kilku lat żmudnych międzynarodowych negocjacji na forum ONZ. Postawa prezydenta Dudy, który w ogóle nie brał udziału w tym procesie (przemawiał na sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ jako jeden z niemal dwustu uczestników na dwa miesiące przed COP21 i o klimacie jedynie napomknął), jak i premier Szydło, której rząd został zaprzysiężony na 14 dni przed rozpoczęciem paryskiej konferencji – nie miały na porozumienie wpływu w najmniejszym stopniu.
Bajka o klimatycznej wizji Jana Szyszki
Jan Szyszko jest bezsprzecznie zaangażowany w oenzetowski proces od dawna. Lubi podkreślać swoją rolę, podobnie jak rolę Polski. Redaktorce „Frondy” mówił:
„Polska związana jest od wielu lat, również poprzez moją osobę, z polityką klimatyczną. Po raz pierwszy zająłem się tymi sprawami w roku 1997 […]. Zauważyłem wtedy, że właśnie w polityce klimatycznej jest ogromna szansa i dla Polski, i dla całego świata, i że jako kraj możemy i powinniśmy być liderem. Idąc tym tropem, udało mi się w 1989 r. [właściwie: 1998 – przyp. JKS] zostać prezydentem Konwencji Klimatycznej i taką funkcję piastowałem przez rok… W roku 2005, gdy odzyskaliśmy władzę, pierwszą moją decyzją było to, aby organizować 14. Konferencję Stron Konwencji Klimatycznej w Polsce, w roku 2008”.
Szyszko jest ministrem środowiska po raz trzeci – był nim w rządzie Jerzego Buzka w latach 1997–1999, potem w latach 2005–2007 i od 2015 r. Ponieważ to właśnie ministrowie środowiska państw członkowskich ONZ i stron Konwencji Ramowej są zapraszani do udziału w szczytach, nie jest przypadkiem, że to właśnie na niego padło. Miał wyjątkowe szczęście bycia uczestnikiem dwóch historycznych szczytów – w Kioto i Paryżu. W obu przypadkach wskoczył jednak do rozpędzonego już pociągu w ostatniej chwili. O jego rzeczywistym stosunku do ochrony klimatu świadczą raczej liczne wypowiedzi podważające w ogóle jego istnienie oraz wpływ człowieka na klimat.
Bajka o utraconych ośmiu latach rządów PO–PSL
Skoro prof. Szyszko latami walczył o klimat i o Polskę, ale walka nie jest do dziś zakończona, to znaczy, że ktoś mu przeszkodził. Nie jest zaskoczeniem, że winna jest Platforma Obywatelska (i PSL), której ośmioletnie rządy są jak wyrwa w pięknej historii zmagań Szyszki z klimatem.
„Nie wykorzystaliśmy tej szansy… Również w 2008 r., kiedy powinniśmy rozliczać się z nadwyżki, Polska zgodziła się na przyjęcie pakietu energetyczno-klimatycznego. Zamiast dostawać pieniądze, zaczęliśmy być uzależniani od obcych technologii. Tak to się niestety potoczyło. Ja, będąc przez osiem lat w opozycji, wraz z Prawem i Sprawiedliwością domagaliśmy się renegocjacji pakietu klimatyczno-energetycznego. Oczywiście rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego nie chciał do tego przystąpić”.
Szyszko opisuje swoją inicjatywę w zaproszeniu klimatycznego jet-setu do Polski w 2008 r. i po raz kolejny – w 2018. Pomija jednak warszawski COP19 z roku 2013, o wiele ważniejszy od poznańskiego i będący w całości inicjatywą rządu PO–PSL. Pomija także fakt, że w Poznaniu negocjacjom przewodniczył prof. Maciej Nowicki. Dla polskich organizacji ekologicznych, które widzą w Szyszce kogoś na kształt Dartha Vadera, Nowicki jest Obi-Wanem Kenobim. Nie tylko dlatego, że cofnął popieraną przez Szyszkę decyzję o zniszczeniu Doliny Rospudy, lecz także z powodu swojego zaangażowania w politykę klimatyczną tak, by przynosiła Polsce korzyści nie tylko symboliczne. To właśnie z jego inicjatywy w 2009 r. przyjęto ustawę „o systemie zarządzania emisjami gazów cieplarnianych i innych substancji” i powołano do życia Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBIZE), do dziś będący jedyną państwową instytucją zachowującą ciągłość w praktycznej wiedzy na temat funkcjonowania europejskiej i światowej polityki klimatycznej. Dzięki KOBIZE Polska mogła zarabiać na nadwyżkach uprawnień do emisji CO2 – czyli robić dokładnie to, co Szyszko próbuje uznać za swój cel i wmówić wszystkim wokoło, że nie miało miejsca.
Bajka o „polskim cudzie” protokołu z Kioto
W Unii Europejskiej Polska postrzegana jest jako zdecydowany hamulcowy polityki klimatycznej – kraj, który jako jedyny zawetował unijne porozumienia dwukrotnie, stale tworzy koalicje dążące do rozwodnienia postanowień, zmniejszenia celów i zachowania kosztownych subsydiów dla najbardziej emisyjnego źródła energii: węgla. Aby więc przedstawić Polskę jako „lidera” polityki klimatycznej, Szyszko musi skupić się na czymś innym i użyć swoistej „kreatywnej księgowości”. W rozmowie z „Frondą” wyjaśnia:
„Polska miała dokonać redukcji emisji gazów cieplarnianych na poziomie 8 proc. – a dokonała na poziomie ponad 30 proc. w tym czasie, a więc była krajem wielkiego sukcesu i liderem. Dokonaliśmy wtedy redukcji emisji gazów cieplarnianych i odbyło się to przy równoczesnym dużym wzroście gospodarczym Polski, bo podnieśliśmy też PKB, czyli wskaźnik gospodarczy”.
Polska rzeczywiście zredukowała swoje emisje w dużo większym stopniu niż oczekiwano tego od nas w ramach Protokołu z Kioto. Skorzystała na tym cała Unia. Jednak faktycznym powodem redukcji w latach 1988–2001 nie była ochrona klimatu, ale zmiany struktury gospodarki narodowej po bankructwie części energochłonnego przemysłu. Kraje byłego bloku wschodniego zyskały tu dodatkową „premię”, bo podczas gdy wszystkim państwom uprzemysłowionym liczono emisje od roku 1990, Europa Wschodnia i Rosja dostały jako rok bazowy 1988, kiedy socjalistyczny przemysł emitował jeszcze na potęgę. Trzeba tu zaznaczyć, że „nadwyżka” redukcji emisji oznacza dla Polski wymierne korzyści, bo prawa do emisji można sprzedawać. Za kadencji ministra Nowickiego (2007–2010) fundusze z nadwyżek emisji w całości przeznaczano na modernizacje sieci, rozwój biogazowni i elektrociepłowni na biomasę. Od wielu jednak lat emisje dwutlenku węgla w Polsce rosną – w 2016 o 1,6 proc. w stosunku do poprzedniego roku. Dzieje się tak dlatego, że Polska poprawiła wskaźniki energochłonności przemysłu i zmodernizowała go, ale sektor energetyczny pozostaje dalej oparty na węglu, a przez ćwierć wieku transformacji niewiele się tu zmieniło.
W liście do europejskich ministrów środowiska Szyszko powołuje się na wielkie sukcesy Polski w ograniczaniu emisji w ramach Protokołu z Kioto, twierdząc jednocześnie, że zostały one osiągnięte dzięki „lasom, hydroenergetyce i źródłom geotermalnym”. To już całkowite kłamstwo, bo żaden z tych czynników nie miał udziału w zmniejszeniu emisji po roku 1988. Choć Polska, jak wszystkie państwa byłego RWPG, zapłaciła wysoką społeczną cenę za reformę przemysłu, która przyniosła niewątpliwą korzyść z punktu widzenia klimatu, nie był to nigdy plan świadomego „zrównoważonego rozwoju”.
Bajka o złej Unii i dobrym ONZ-ecie
By jego narracja na temat Polski jako lidera polityki klimatycznej miała sens, Szyszko często miesza też dwa oddzielne procesy polityczne: oenzetowski i unijny. Lubi przy tym podkreślać zalety tego pierwszego i wady drugiego. Nic w tym dziwnego – unijne regulacje są bardzo szczegółowe, ambitne i opatrzone finansowymi sankcjami. Globalna ochrona klimatu na razie opiera się na dobrej woli stron i zobowiązaniach wg zasady „co łaska”. Dla Money.pl Szyszko mówił, że program PiS-u zakładał renegocjację pakietu klimatyczno-energetycznego:
„I tak się stało. – Dzięki twardej postawie prezydenta, premier udało się wynegocjować w Paryżu nowe porozumienie klimatyczne ONZ, które otwiera nową politykę klimatyczną – patrz energetyczną – na przyszły okres”.
PiS rzeczywiście przed wyborami mówił dużo o potrzebie „renegocjacji” pakietu klimatyczno-energetycznego, głównie ustami swego eksperta od energetyki, ministra Piotra Naimskiego. Wspominano też o chęci wymuszenia na Unii Europejskiej „opt-outu” w dziedzinie polityki klimatycznej, tak by regulacje w tym obszarze obejmowały 27 krajów Unii, ale nie Polskę. Minister Szyszko miesza jednak zupełnie bezrefleksyjnie unijną politykę energetyczną z procesem oenzetowskim. Myli też pojęcia w ramach obu procesów.
„Właśnie w roku 2018 tu, w Warszawie, wytyczymy nową politykę klimatyczną po roku 2020. Do roku 2020 obowiązuje nas pakiet klimatyczno-energetyczny, bardzo szkodliwy dla Polski”.
Politykę klimatyczną po roku 2020 wytyczyliśmy już w Paryżu – dlatego było to tak ważne porozumienie. To, co Szyszko nazywa „pakietem klimatyczno-energetycznym”, to tzw. „pakiet 20-20-20 do roku 2020”, czyli cele redukcji emisji, zwiększenia efektywności energetycznej i udziału odnawialnych źródeł energii, który członkowie Unii Europejskiej przyjęli w 2008 r. Miał on stanowić podstawę do negocjacji na COP w Kopenhadze w 2009, gdzie ustalano przedłużenie obowiązywania protokołu z Kioto do roku 2020.
Jednak renegocjacje postulowane przez PiS miały dotyczyć innego „pakietu energetyczno-klimatycznego” – przyjętej w 2014 r. „Struktury klimatyczno-energetycznej 2030”, potwierdzonej w 2015 r. przy okazji „Pakietu o Unii Energetycznej”. W sprawie tego przyjętego już dokumentu lub dalszego kształtowania europejskiej polityki klimatycznej (np. reformy systemu handlu emisjami ETS), PiS zrobił na razie niewiele. Mało tego. Jak na łamach BiznesAlert dowodził Krzysztof Bolesta, w negocjacjach reformy systemu handlu emisjami Szyszko i jego polityczni doradcy skompromitowali się na całej linii, wykazując się jednocześnie niezrozumieniem technicznej strony tego kluczowego narzędzia polityki klimatycznej i absolutną bezradnością w zakresie mechanizmów tworzenia unijnej polityki.
Minister przywołuje też zupełnie inny dokument będący częścią zupełnie innego procesu. W „Rzeczypospolitej” cytowano jego wypowiedź:
„[W Paryżu] zabezpieczyliśmy swoją niezależność w zakresie możliwości prowadzenia polityki klimatycznej na bazie własnych zasobów energetycznych i również własnych technologii”.
Nie jest jasne, czy minister miesza fora europejskie i globalne niechcący, czy celowo, jednak w swojej unijnej klimatycznej „dyplomacji” zdaje się rozumować tak: skoro na forum ONZ-u zgodziliśmy się, by państwa działały na rzecz klimatu różnymi sposobami, to wcześniejsze unijne dyrektywy i pakiety tracą ważność. Stosuje przy tym wobec europejskich partnerów swoisty szantaż. We wrześniu 2016 r., a zatem na ostatnim etapie przygotowań do Marrakeszu, kiedy uzgadniane jest wspólne stanowisko całej UE, Szyszko wysłał do europejskich ministrów środowiska list, w którym zasugerował, że Polska nie ratyfikuje Porozumienia Paryskiego, jeśli na forum unijnym nie zostanie uznana za przypadek specjalny.
To prawda, że Polska jest na tle Europy krajem niemal samowystarczalnym energetycznie. Większość energii czerpiemy z węgla, którego zasoby w kraju są wciąż znaczne. Ale ekonomiczne możliwości ich wykorzystania to już problem. W skali świata Polska nie jest jednak żadnym unikatem, stoi za to – razem z Arabią Saudyjską, Rosją i innymi zwolennikami dalszego wykorzystywania paliw kopalnych – na pozycjach antyklimatycznych. Z tego punktu widzenia, Porozumienie Paryskie jest raczej wielką porażką, ponieważ wytycza bardzo jasny kierunek dla całego świata – stopniowe odchodzenie od paliw kopalnych. W taki sposób interpretują je wielkie międzynarodowe koncerny wydobywające ropę, które już od kilku lat zaczynają przygotowywać strategię biznesową na nadchodzący „niskoemisyjny świat”.
*Tekst edytowany: poprawki biogramu i wstawienie dodatkowego linku z opisem.