Szanowni Państwo! 

W ostatnim tygodniu miały miejsce przedterminowe wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii i we Francji. W obu przypadkach podkreślano ich duże znaczenie polityczne. Na Wyspach Partia Konserwatywna straciła władzę po 14 latach, w czasie których doszło do brexitu. Formacja uzyskała najgorszy wynik w historii, zdobywając jedynie 121 na 650 miejsc w Izbie Gmin. Zwycięstwo odniosła Partia Pracy pod wodzą Keira Starmera, uzyskując wyraźną większość 411 mandatów. To najlepszy wynik wyborczy partii od czasów Tony’ego Blaira. 

Jednak zmiana władzy w Wielkiej Brytanii była oczekiwana. Sondaże od dłuższego czasu pokazywały wysokie wyniki lewicy i katastrofalne notowania konserwatystów. Tymczasem we Francji emocje były bardzo duże. Prezydent Emmanuel Macron ogłosił przedterminowe wybory znienacka, zaraz po zakończeniu wyborów do Parlamentu Europejskiego, w których wyraźne zwycięstwo odniosło Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen. Jego posunięcie było bardzo ryzykowne – mogło oznaczać, że skrajna prawica utworzy we Francji rząd. 

Nie było całkiem jasne, dlaczego Macron podjął taką decyzję. Zaskoczony był sam premier Francji – Gabriel Attal, do niedawna jeden z najbardziej zaufanych ludzi prezydenta. Niektórzy podejrzewali, że Macron chce, aby partia Le Pen zdobyła większość w parlamencie, a następnie skompromitowała się w czasie rządzenia. Miałoby to zadziałać jak szczepionka przed wyborami prezydenckimi w 2027 roku. Byłaby to idea bardzo ryzykowna, ponieważ lata u władzy równie dobrze mogłyby wzmocnić Le Pen przed kampanią prezydencką. Wskazywano również, że decyzję prezydenta można rozumieć jako egoistyczną – tak jakby nie mógł znieść odrzucenia przez wyborców i chciał zmusić ich, żeby określili swoje preferencje w wyborach krajowych, których konsekwencje będą odczuwalne dla każdego Francuza. 

We Francji wybory parlamentarne mają dwie tury i odbywają się w okręgach jednomandatowych. Do drugiej tury wchodzą kandydaci, którzy uzyskali co najmniej 12,5 procent głosów w swoim okręgu. Wyniki po pierwszej turze wskazywały na sukces Zjednoczenia Narodowego, które powtórzyło wysoki wynik z wyborów europejskich, uzyskując 33 procent głosów w skali kraju. Drugie miejsce zajęła koalicja lewicy, Nowy Front Ludowy, której nazwa nawiązuje do antyfaszystowskiego Frontu Ludowego z okresu międzywojnia, z wynikiem 28 procent Centrowa koalicja Ensemble [Razem] zdobyła jedynie 21 procent głosów. Była więc możliwość, że partia Le Pen uzyska większość w parlamencie. 

Jednak przed drugą turą lewica i centryści porozumieli się, wycofując w wielu okręgach kandydatów, którzy w pierwszej turze zajęli trzecie miejsce. Chodziło o to, żeby kandydat ZN mierzył się tylko z jednym kontrkandydatem, aby nie dochodziło do podziału głosów między jego konkurentami. Do tego doszła bardzo wysoka frekwencja, 63 procent, która była najwyższa od 1981 roku. To spowodowało, że obraz po drugiej turze wyglądał zupełnie inaczej niż po pierwszej. 

Ostatecznie wybory wygrała lewica (182 mandaty), macroniści zajęli drugie miejsce (168 mandatów), a Zjednoczenie Narodowe uzyskało wynik gorszy od konkurentów (143 mandaty), chociaż znacznie lepszy niż w poprzednich wyborach. Tak czy inaczej, żadna siła nie dysponuje samodzielną większością, która wynosi 289 miejsc w 577-osobowej izbie. Wiemy tyle, że wzmocniła się lewica i skrajna prawica, natomiast obóz prezydencki osłabł. Wciąż nie wiadomo, kto utworzy rząd. Teoretycznie za rok mogą się odbyć kolejne przyspieszone wybory parlamentarne. 

W nowym numerze „Kultury Liberalnej” piszemy o francuskich wyborach i ich konsekwencjach politycznych dla Francji i Europy. 

Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”, w rozmowie z Jakubem Bodzionym mówi o znaczeniu wyborów we Francji: „To nie jest makiaweliczny triumf prezydenta, jak sugerują niektórzy, bo jego ugrupowanie straciło kilkadziesiąt mandatów. Teraz będzie się musiał podzielić władzą z ludźmi, których w dużej mierze nie znosi – z wzajemnością. To lewica jest tutaj niewątpliwym zwycięzcą”. Problem polega na tym, że również lewica jest wewnętrznie podzielona. Jak podsumowuje, nie ma oczywistego kandydata na premiera: „Jest to wielki skok w nieznane, jakiego nie widziano w we współczesnej Francji”.

Jaques Rupnik, francuski politolog ze SciencesPo, w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem opowiada o zmianach na współczesnej francuskiej scenie politycznej. Jak mówi, „nowa sytuacja polega na tym, że Macron stał się dla własnej partii obciążeniem. Wraz z upływem czasu jego bardzo osobisty styl sprawowania prezydentury zaczął powodować problemy. On miesza się we wszystko, musi się wypowiedzieć na każdy temat. Jest bardzo bystry i wierzy, że może pokonać każdego w dyskusji. A to zaczyna irytować ludzi, nawet jeśli jego argumenty są trafne, a często są. Uważa się go teraz za polityka przebrzmiałego, co nie wróży dobrze na przyszłość”. 

Zapraszamy do lektury! 

Redakcja „Kultury Liberalnej”

źródło ikony wpisu: Canva