1. Wycieczka z biwakiem w okolice Sochaczewa. U., E. i ja. Kłócę się z E. Podchodzi starszy mężczyzna i rzuca: „Nie kłóćcie się, dzieci”. Dzieci wszechświata.

2. Trafiamy na miejsce pod ognisko. Trójka ludzi krzyczy, że już skończyła. Kobieta zaprasza: „Możecie teraz wyjąć kiełbasę i obrobić”. Dwóch mężczyzn, którzy są z nią, czuje erotyzm, zamierzony, czy nie, i zaczyna reagować. Że musi być ruch w przyrodzie, że nasze już obrobione. Kobieta tego nie słyszy. Ja, zawsze sparaliżowany, też nie.

3. Później baner, który czytam już z perwersją: „Wynajmę przyczepę trzyosiową na dwa ciągniki”.

4. Do ogniska dołącza nowa rodzina. Oni dzielą się z nami piwem (alkohol zmniejsza napięcie), my z nimi jedzeniem. Wszyscy nawzajem dzielimy się opowieściami. Oni na ogół pływają po Wiśle. Dziś wybrali rowery.

5. Później przyjdzie mi do głowy, że te światy rodzinne – ich, mój, setek innych osób – są jak wyspy na rzece. Terytoria, na które się zapraszamy, gdzie się spotykamy, wymieniamy darami i skąd spływamy po chwili z wodą, by stać się częścią innej wyspy.

6. Nad polem rzepaku regularne brzęczenie pszczół. To linie wysokiego napięcia.

7. Nieprzyjemna droga, bo piaszczysta. Nie. Przyjemna i piaszczysta.

8. Biwak. Przed namiotem wieże kościoła w Brochowie, za namiotem rzeka.

9. Żaby, sarny, ptaki, sen. We śnie chwali mnie człowiek, którego szanuję. Napisać esej o odbiorze snów. Nic odkrywczego, ale własny. Że najpierw musi być interpretacja. Potem kluczowe symbole. Potem przepływy energii. Opisać kilka fundujących snów itd. (pół roku później wiem więcej, ale eseju nie napisałem).

10. Kluczyk, który wziąłem na wycieczkę, ale okazało się, że do niczego nie pasuje. Z czasem, kiedy dom się starzeje, przybywa kluczy. Do rowerowych zapięć, do drzwi, schowków, w których zamykamy rzeczy przed dziećmi, szkatułek. Z czasem gubią się zapięcia, niszczą szkatułki, wymieniane są drzwi. Zostaje kilka kluczy bez przydziału.

11. W Żelazowej Woli. To, co w 2015 zrobili z ekspozycją w tym muzeum, zdumiewa odwagą i zamysłem. To już nie jest o Chopinie, ale o muzeum. Cała kompozycja podkreśla międzywojnie i jego mitotwórczy charakter, ale i samą nędzę pierwotnego budynku, jeszcze zanim w 1933 roku dobudowano do niego ganek i przerobiono go na dworek szlachecki. Bo w ogóle to było tak: Chopin urodził się w czworakach. W czarnej izbie przedzielonej sienią był w ich domu magazyn. Zapewne kartofli. Nic dziwnego, że się wyprowadzili niespełna w rok. To była stajenka, a on może się ubiegać o tytuł Chrystusa Narodów – przynajmniej dwóch.

12. Teraz recital z okien dworku. Cztery ballady. Idę do rowerów, wyciągam trzy karimaty. Dziewczyny usypiają, ja się męczę. Niby jest wszystko: maj, muzyka, brak owadów, chmury, a jednak mierzę się z tym, że to chwilowe, że umrę.

13. I cały jestem temu poświęcony. I temu, że jeden Chopin leci z małych głośniczków przy ścieżkach parkowych, a drugi z fortepianu, na którym gra pianista. I to się kłóci.

14. Podczas koncertu dramatyzm przepływających chmur. Otwieram oczy, a one już są gdzie indziej. Pies, który gonił konia, stał się suknią tancerki, która wpada do jeziora.

15. Jeśli chodzi o chmury i ich obraz w poezji polskiej ukonstytuowały się dwa zespoły. Team Szymborska i Team Miłosz. Ja #Team Miłosz. Zresztą przy Chopinie wszystko jest dramatyczne.

16. Jak się słucha muzyki? Takie wieśnioki jak my też się musiały tego nauczyć. Na pewno podpierając brodę palcem wskazującym i garstką pozostałych palców pod brodą. I – czego sobie zabraniałem kiedyś, traktując jako wiejskie, gumne – wizualizując ją sobie, a czemu nie. Więc wizualizuję. Poprzez te chmury, a tak naprawdę każdy znak upływu czasu. Poprzez żuka gnojarza ze swoją kulką.

17. Chopin w tym pomaga. Zachęca, podprowadza i zaskakuje, koi i nagle porusza. Akompaniament dla czasu.

18. Pośpiech jest brzemieniem Wojciecha Albińskiego. Ostatnie kilka kilometrów przed Sochaczewem rozmyślam o tym, że spieszę się mniej i że łagodnieję, a to napięcie wywołane wycieczką i biwakiem, koniecznością zestawiania od nowa elementów dnia, przywraca we mnie to, co było moją wadą całe lata. Bezmyślny pośpiech: jestem minutę przed dziewczynami przy pizzerii, gdzie płaci się tylko gotówką. Podjeżdżam do bankomatu, wypłacam dla nas stówę i zapominam jej zabrać z okienka. Bankomat wciąga pieniądze.

19. Pizzeria powinna dostać trzy gwiazdki Michelina. Dwójka ludzi, syn i matka sprzedają pizzę z przyczepy od czternastej do dwudziestej. Od wtorku do niedzieli. Z czterema oliwami (w tym rozmarynową). Bez dowozu, z odbiorem własnym. Gdy podają godzinę tego odbioru zawsze jest ona niepełna– nawet to mają ustalone: pizza z taśmy schodzi w przedziałach 10–20–30 minut i tyle właśnie minut doliczają do dokładnej godziny, kiedy przyszło zamówienie. Nawet nie są specjalnie mili. Ale pizza, którą podają, jest wyśmienita i specjalnie dla niej zmieniliśmy trasę wycieczki…

20. – No dzwoniłaś, mówię do M. przez telefon

– mam do przekazania smutną….
– nie słyszę
– mam
– nie słyszę
– smutną wiadomość, tata nie żyje
– teraz słyszę.

21. To bardzo krótka rozmowa. Powinienem napisać to w czasie przeszłym: to była krótka rozmowa. Ale wystrzegam się czasu przeszłego.

22. Po powrocie do domu K. pyta, co się stało. Idę do niej i myślę o porządku zawiadamiania. One obydwie, potem T. i dalsi. E. się przytula. Ok, a więc straciłem i to. Że mogłem jeździć do szpitala i opowiadać ojcu o pogodzie, co się dzieje z dziećmi, takie pierdoły, a teraz już nie. Miało to charakter cukierka ostatniej szansy, jakiego wyciąga się z czeluści szafek, aby zaspokoić głód cukru. Teraz radzimy sobie bez cukru.

23. Ten odpływ w refleksję. A co robić, ja się nic nie czuje?

24. Teraz naprawdę nie mam ojca.

25. Jeszcze wczoraj myślałem o rodzinie, że na pewno się przypierdoli, że to tu piszę. Są i inni, którzy wytkną. Ale też, kto go wspomni? Wy. Wspominajcie. Też macie ojców.

26. Jutro wylot do Wenecji. I co? I lecieć? Dwa dni. Zawsze te samoloty, gdy jest śmierć w rodzinie. Babcia, teraz tata. Zdaje się, że nie polecimy. Może innym razem. Ciuchy już kupione, trochę deficytowego lnu.

27. Czarna naga jama ust.

28. Sen. Wycieczka na południe z R. Jedziemy PKP Cargo, transport modalny. Konduktor mówi, że w cenie ma coś dla nas. Wjeżdżamy w tunel, musimy się przeprawić przez górę. W końcu wdrapawszy się na nią, kolej staje się kolejką górską. Zjeżdżamy całą siłą w dół. Już wiem, co było tą atrakcją wliczoną w cenę – południowe morze. Z początku widzę, że jest krzywe, pochylone tak, że dziwię się czemu na nas nie spada, a potem rozumiem, że pociąg sunie po szynach pod kątem jak rollercoaster. Wysiadamy. To Constanca albo inne miasto. Psy, słońce. Nie wiadomo, co robić. Powidoki wycieczek sprzed lat z S. (ten był moim ojcem obranym) na południe. Powidoki Energylandii i zaangażowania w spółki transportowe. A przede wszystkim R. i nasza relacja.

29. Wracam z majówki, z której ojciec już nie wróci. Gdy opowiadałem mu o Sochaczewie i Wenecji, przyzwalał, ale o swojej podróży nie mówił nic.

30. Muszę powiedzieć, że tata do końca trzymał swój fason. Jeśli spodziewaliśmy się odmiany, myliliśmy się.

31. Coś trzeba robić. Wychodzę na dwór, przerzucam kompost, szykuję opony do zmiany. Świat nie ruszył się ani odrobinę. Kamień, który Syzyf dźwiga pod górę, to kłamstwo. Ten kamień jest za ciężki, aby podnieść go choć odrobinę.

32. Bardzo się z tatą całe życie kłóciłem. Wokół patrzyli na mnie jak na polnego ptaszka, któremu pies podkrada jajka z gniazda. I kibicowali psu, to był ich pies. Dorosły. Ale też ten pies był dla mnie bardzo ważny. To mógł być – i bywał – mój obrońca.

33. Kilka chwil czułości między nami. Na takie rzeczy w relacjach mówią „skośna”. Nie wiadomo skąd, kto patrzy, a jednak. Tamto uchylenie furtki, strofowanie mamy, że chwali się mną po rodzinie, nie widząc w tym mnie.

34. Było, minęło. To cały sens.

35. Lajkuję, jakbym szukał wody na pustyni. W każdym zagłębieniu gruntu.

36. Managowanie tą śmiercią. Managerowie nie płaczą.

37. Fotel ojca na taczce. M. szykowała mu na powrót ze szpitala nowe meble.

38. Alkoholizm na wsi tym się wyróżnia, że zawsze brak alko. U mojego ojca alkohol zawsze był. Ale też to wszystko było o braku i nadmiarze. Dramat tych chorób polega na tym, że wszystkiego jest raczej za dużo.

39. A najwięcej pragnienia.

40. Zobaczysz, że jeszcze obejrzymy Euro razem. Tak na ostatek uśmiechnął się do K.

41. Uważam, że to bardzo ciekawe, że „Wysokie Obcasy” lata temu publikowały dziennik ciąży i porodu, a „Kultura Liberalna” teraz ma dziennik umierania i śmierci.

42. A najlepsze, że papierek o śmierci taty jest potrzebny, aby przedstawić go Ryanairowi.

43. Na rowerze w burzy. Najpierw trzeba znaleźć sklep i wyżebrać torebkę foliową, by chroniła komórkę i notes w trakcie deszczu. Potem gonienie się z chmurami, szukanie wiatru w plecy i napięcie. Zdążę pod najbliższy daszek, czy nie? W końcu deszcz. Ściana deszczu. Zmagania, schnięcie pod wiatą przystanku i w końcu jazda po schnącym asfalcie.

44. Sen. Kiedy O. nas gości, jest przewodnikiem po Syberii. E. i ja wynosimy plecaki na hałdę śniegu przed schronisko i oglądamy niesamowitą liczbę Perseid. Całe niebo Perseid. Wszyscy nasi umarli.

45. Wczoraj niedogodność z tym odwoływaniem wyjazdu do Wenecji. Strata półtora tysiąca złotych za booking. Pierwsza policzalna. A największa strata, że już nie będzie szansy z ojcem porozmawiać, nie będzie okazji do odmiany. Złuda dorosłego życia dzieci: odmiana rodziców.

46. Tak sobie myślę – o sobie, o nim – ile miał dla siebie. Niewiele chciał brać, może nic nie wziął dla siebie.

47. „Pisorz – ty jesteś”. M. zachęca, aby coś powiedzieć od siebie na pogrzebie. A ja w błysku widzę jej charakter pisma, gdy robiła mi poprawki do wypracowań. „No, powiesz po księdzu, «że scalał rodzinę», „«że jaki był, taki był»”, dodaje ciotka na głośnomówiącym.

48. Jadę rowerem pod szpital, w którym leży ciało. Na żbikowskich murach ktoś nie umiał narysować chuja na ścianie, dzieci słyszą, jak puszczam bąki. Ktoś bez hamulców wpada na siatkę.

49. Cała historia kompleksu Edypa. Moja i mojego ojca.

50. Robię takie rysuneczki (spod palca nieświadomości) i zrobiłem rysunek śmieciarki. To nieświadomość. Śmiecie – ojciec. Nie ma litości. Jest żal.

51. Zawiść, że M. pisze trudną książkę o ojcu i cień satysfakcji, że ja zdążę to opublikować przed nim. Nieuleczalna głupota. Głupota jest częścią ciała, nie da się jej pozbyć bez straty.

52. Bardzo dużo jem, jestem chory, szczypie mnie nieogolona broda, bolą zęby. To notowanie, hype pod tytułem „O! zmarł ojciec” też jest o tym, żeby nie widzieć, że zmarł.

53. Dziś i wczoraj sen. Wczorajszy sen. Leżymy zmęczeni na podłodze po wieszaniu wystawy z B. i wtedy dziewczyna przychodzi kupić obraz. Ale zamiast ode mnie, kupuje obraz od B. Dziś sen o W. i jego próba zbudowania organizacji: „W. idę za Tobą, masz moje pełne zrozumienie”. Ustępstwa.

54. „Dla nas, ludzi Północy, którzy wstępują na ziemię włoską przez wodne wrota Wenecji, wody laguny są w istocie wodami Lety. Gdy stoimy przed starymi obrazami zdobiącymi kościoły weneckie, gdy płyniemy gondolą lub gdy błądzimy po milczących uliczkach czy nawet wśród przypływów i odpływów gwarnej fali ludzkiej na placu św. Marka, wszędzie tam pijemy łagodne, słodkie wino zapomnienia”. Leta to też Utrata, Bzura i Wisła.

55. Ktoś wstawia na fb nekrolog człowieka o imieniu Telesfor. Kończy zdaniem: „Pora na Telesfora. Do zobaczenia tato”. Myśl: szybko, szybko, trzeba zamówić nekrolog.

56. Ciuchy kupione do Wenecji, akurat na pogrzeb.

57. Nikomu nie mówię o tej śmierci i zastanawiam się dlaczego (bo byłbyś bliżej ludzi, Wojtku!), a gdy komuś mówię, bo mu ufam, od razu słyszę złoto. D.: że ojciec to najważniejszy człowiek dla mężczyzny. P.: że relacje z ojcami są zawsze trudne, nawet jeśli są dobre.

58. Maj, chłód, kaplica. U. zagląda do trumny, robię jej zdjęcia. M.: „Dotknij, no dotknij rąk”. I sama dotyka. „Jakie to proste, no zobacz”. Ja nie dotykam, nie chcę tam być długo. Covid przecież, trucizna.

59. Gąsin, cmentarz. Przyjeżdża śmieciarka, znowu śmieciarka, w końcu cała rodzina. Jak powiedziała jedna z ciotek, leżą tu dodatki do rodziny W. Czy wszyscy ludzie z desantu do Warszawy mają swoje ulubione podmiejskie cmentarze?

60. Oglądam jakąś rolkę na fb, że dzikie zwierzęta są śmieszne. Potem myślę o Audubonie i jego opisach pierwotnej zwierzyny w Ameryce. Zmieniło się. Te misie teraz i wszystkie inne stwory już wiedzą, że żyją w zoo. Że zawsze na nie patrzy co najmniej kamera. Stały się ludźmi.

61. Przypomina mi się ta myśl w aucie, gdy jedziemy na cmentarz, i staje przed oczyma obraz flamingów, a potem czołówka „Miami Vice”. Pooglądałbym dla odprężenia. A potem jeszcze myślę, skąd to się wzięło. A, bo oglądałem z ojcem.

62. Nie dotknąłem ręki zmarłego taty, ale dotknąłem ramienia. Jak wtedy, dwa razy w szpitalu. Dwa razy w ciągu życia, choć pod sam koniec. Teraz trzeci raz. I już więcej nie dotknę.

63. „Tato i wszyscy tu obecni. Chcę przywołać tylko dwa wspomnienia. Oba ważne, a dużo mówiące o Tobie wszystkim obecnym. Pierwsze – a zarazem jedno z ostatnich, to moment – kiedy spotkaliśmy się przy Twoim łóżku w szpitalu z mamą. Dawno nie widziałem Was tak oddanych sobie. Jedno próbowało się troszczyć o drugie, drugie (tata), próbowało wysyłać pierwsze (mamę) na wycieczkę. Pomyślałem wtedy, że mimo trudów codzienności – wszyscy je znamy – pod spodem cały czas jest w Was uczucie i przywiązanie. Wyszedłem wtedy ze szpitala nawet szczęśliwy, zostawiając Was sobie – to jest to (czego czasem trzeba się długo dogrzebywać), co chciałoby się dostać od ojca i rodziców.

Druga rzecz – tata ostatnie lata pił dużo alkoholu. Zwracaliśmy uwagę, chroniliśmy Cię, ale też mam poczucie, że to była Twoja świadoma decyzja. Teraz nie pozostaje nic innego niż się pogodzić. To też mówi dużo o Twojej niezależności, ostatecznie godności i własnych wyborach. I daje – trudną radę – by samemu trzymać się swoich. Nie było łatwo tę radę od Ciebie wziąć, ale na końcu ją widzę. Byłeś uparty, ale własny.

I na koniec – tata był tak zwany uczuciowy. Porywczy, ale też – a może nawet bardziej – tkliwy. Nie pamiętam życzeń, które składał, kiedy nie płakał. Pamiętam też sporo jego humoru. To wszystko z nami zostanie. Jest szansa, że wszyscy kiedyś się nie tyle pośmiejemy, co nacieszymy swoją obecnością.

Do zobaczenia tato.”

64. Sufici: „Nie jesteś złotem, nikt cię nie wykopie spod ziemi”.