Atak powszechnie przypisywany jest Izraelowi, czego Jerozolima nie potwierdza, ale czemu też nie zaprzecza. Niewątpliwie poprawił on reputację izraelskich służb wywiadowczych, drastycznie nadszarpniętą ciosem zadanym przez hamasowską rzeź 7 października.

Co jednak ważniejsze, skutecznie zdezorganizował on funkcjonowanie libańskiej organizacji terrorystycznej, która pół roku wcześniej zrezygnowała, z obawy przed jej zhakowaniem programem podobnym do Pegasusa, z posługiwania się telefonami komórkowymi i przerzuciła się na właśnie na pagery i krótkofalówki. Ta dezorganizacja jest jednym z czynników powstrzymujących Hezbollah przed jeszcze intensywniejszą eskalacją wymiany ognia z Izraelem, rozpoczętej, gdy libańscy islamiści, na znak solidarności z Hamasem, rozpoczęli w dzień po 7 października ostrzał północnej części Izraela.

Hezbollah zapowiada, że wstrzyma ostrzał, jeśli w Gazie wejdzie w życie zawieszenie broni, na co się jednak nie zanosi. Izrael deklaruje, że jest gotów wstrzymać ogień w każdej chwili, o ile Hezbollah uczyni to samo. Decydujące będzie tu stanowisko Iranu, który wyposażył libańskich sojuszników w przynajmniej 120 tysięcy rakiet. Ich odpalenie musiałoby przełamać izraelskie systemy antyrakietowe i spowodować tysiące ofiar. Z kolei Teheran uważa, że groźba ta zabezpiecza go przed ryzykiem ataku ze strony Izraela, na przykład, by zapobiec produkcji irańskiej bomby atomowej.

Niepewne szansa powstrzymania wojny

Zabezpieczenie to działa odstraszająco, tylko jeżeli nie zostanie użyte, zaś izraelska riposta na taki atak byłaby katastrofalna i dla Libanu, i dla Iranu zapewne też. Atakując systematycznie składy broni Hezbollahu, Jerozolima chce też pokazać Teheranowi, że jego potencjał odstraszający może zostać zmarnowany, i tym samym sprawić, by nakazał sojusznikom zawieszenie broni. Tyle tylko, że żaden plan wojskowy nie wytrzymuje starcia z przeciwnikiem, zwłaszcza jeśli opiera się na jego przewidywanych działaniach. Szansa na powstrzymanie pełnej wojny lądowej w Libanie pozostaje więc niepewna.

Niepewna pozostaje też ocena ataku na łączność Hezbollahu. Operacyjnie i logistycznie jest to gigantyczny sukces. Przynajmniej tak się wydaje, bowiem wszystkie informacje pochodzą od anonimowych „źródeł bezpieczeństwa”. Islamiści zakupili tysiące pagerów i krótkofalówek nie od firm – tajwańskiej i japońskiej – produkujących oryginalne modele, lecz przez pośredników, na których pozbawieni legalnych możliwości dokonywania zakupów na rynkach międzynarodowych terroryści są skazani. Pośrednikami zaś miały być założone w istocie przez Mossad firmy-słupy, oferujące produkty specjalnie przez Mossad dla Hezbollahu przygotowane.

W każdym z urządzeń znajdowały się fabrycznie wprowadzone i bardzo skutecznie zamaskowane ładunki wybuchowe, które następnie można było detonować na polecenie producenta. W pagerach miały one ważyć mniej niż 3 gramy, co wyjaśnia, dlaczego od ich eksplozji zginęło jedynie 12 osób, podczas gdy aż trzy tysiące zostało rannych. Nazajutrz, w wybuchach podobnie spreparowanych krótkofalówek zginęło już 20 osób, zaś rany odniosło 450. Zapewne wiąże się to również z tym, że pager trzeba odsunąć od twarzy, by przeczytać wiadomość, zaś krótkofalówkę trzeba przyłożyć do ucha.

Wszystkie źródła podają, że ogromną większość ofiar stanowią członkowie Hezbollahu, choć – zrywając z dotychczasową praktyką – islamiści przestali podawać dane o stratach własnych, a władze libańskie wśród liczby ofiar oddzielnie wyliczać ofiary cywilne. Zapewne pragną powtórzyć propagandowy sukces Hamasu, którego – nieweryfikowalne – dane o łącznej liczbie ofiar w Gazie podawane są jako liczba ofiar cywilnych.

Atak na ślepo?

Rzecz jednak w tym, że i bez manipulowania danymi jest z atakiem na łączność Hezbollahu zasadniczy problem. Międzynarodowe prawo wojny zezwala bowiem na przerabianie przedmiotów codziennego użytku na wybuchające pułapki, lecz nie na ich masową produkcję. Przyczyna tej różnicy jest jasna: pojedynczy przedmiot zostanie podłożony tam, gdzie ma go znaleźć planowana – zakładamy, że plan jest zgodny z prawem – ofiara zamachu. Jeśli jednak przedmiotów by było dużo, podkładający takie pułapki nie mogą wiedzieć, kto na nie natrafi, a tym samym winni będą ataku na ślepo.

Podobna logika leży u podstaw konwencji ottawskiej o zakazie używania min, której nie podpisała zresztą większość stałych członków Rady Bezpieczeństwa: Chiny, Rosja i Stany Zjednoczone, a także między innymi Indie i Pakistan czy Egipt, Iran i Izrael. Wyprodukowanie i detonowanie wybuchowych pagerów może więc, jak stwierdził Wysoki Komisarz ONZ do spraw Praw Człowieka, Volker Türk, „stanowić zbrodnię wojenną”, zaś były szef CIA Leon Panetta nie ma wątpliwości, że był to „akt terroryzmu”.

Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. Przestępczy charakter ma bowiem nie samo użycie środków wybuchowych (inaczej trzeba by zabronić użycia na wojnie amunicji innej niż strzelecka, rakiet, bomb, dronów itd.), lecz nieprzewidywalność tego, przeciw komu zostaną użyte. Tymczasem w tym przypadku pułapki były adresowane z wyjątkową wręcz precyzją: chodziło o członków przestępczej organizacji terrorystycznej, która je zamówiła. Szansa, że trafiły w przypadkowe ręce, była minimalna.

Niestety, jak przy każdej operacji wojskowej, zdarzyły się też przypadkowe ofiary, jak dwoje dzieci. To nie oznacza jednak, że wymóg proporcjonalności, niezbędny, by ocenić dopuszczalność takich ofiar, był naruszony. Wyjaśnienia wymagałby przy tym fakt, że jedną z ciężko rannych ofiar był ambasador Iranu w Libanie, któremu pager wybuchł w rękach: dostęp do sieci komunikacyjnej terrorystów nie należy do zwyczajowych przywilejów dyplomatycznych.

W Iranie pojawiły się też, i zostały natychmiast stłumione, spekulacje, że może wypadek helikoptera, w którym zginął ówczesny prezydent Ebrahim Reisi wraz ze świtą, został spowodowany przez wybuchający pager. Rykoszetem dostało się też znanej z sympatii dla palestyńskich terrorystów członkini amerykańskiego Kongresu Rashidzie Tlaib, którą na satyrycznym rysunku przedstawiono ze zdziwioną miną i rozerwanym eksplozją pagerem.

Zarazem jednak wszyscy, w tym i domniemani producenci wybuchowych pagerów, mieli bardzo dużo szczęścia, że żaden nie wybuchł w lecącym samolocie. Niepotwierdzone doniesienia mówią, że każdy z wybuchów był kontrolowany indywidualnie – i dlatego do tego nie doszło. Pomijając już fakt, że nie wiadomo, jak taka kontrola miałaby być prowadzona, to przecież ofiarom cywilnym w całości nie zapobiegła.

Co więcej, Hezbollah nie jest jedynie organizacją terrorystyczną, lecz także partią polityczna, i zapewne (nie wiemy na pewno, gdyż nie ma listy ofiar Hezbollahu) niektóre pagery trafiły do rąk cywilnych działaczy. Czy członkowie cywilnego odłamu toczącej wojnę organizacji terrorystycznej stanowią także uprawniony cel wojenny?

Wszystko to powinno, w obliczu ewidentnej niewystarczalności dotychczasowych rozwiązań, rozstrzygnąć prawo międzynarodowe. Ale skoro nie udało się przyjąć międzynarodowej definicji terroryzmu, bo nie udało się tak jej sformułować, by nie obejmowała działań Hamasu czy innych terrorystów palestyńskich, a każdą inna zawetowałyby państwa muzułmańskie i sprzymierzone, to na taką dogłębną analizę szansa jest też niewielka.

A zarazem potrzeba jest paląca, nie ulega bowiem wątpliwości, że pagerowa masakra znajdzie naśladowców, skoro wykazano, że jest możliwa – i to niekoniecznie tak, jak w tym wypadku, dbających o precyzyjny dobór celu. Wyobraźmy sobie, że w jakimś mieście wybucha dziesięć telefonów komórkowych albo samochodów, albo lodówek, i jakaś organizacja terrorystyczna ogłasza, że będzie ich detonować coraz więcej, jeśli jej żądania nie zostaną spełnione.

Na razie irańska Gwardia Rewolucyjna ogłosiła zakaz używania wszelkich elektronicznych środków łączności do czasu sprawdzenia ich bezpieczeństwa; podobnie postąpiły organizacje terrorystyczne na Zachodnim Brzegu i w Iraku. Na krótką metę uczyni to świat, a w każdym razie Bliski Wschód, nieco bezpieczniejszym. Na dłuższą, czeka nas wszystkich dość przerażające nieznane.