Odpowiedź na pytanie o przyczyny niesłabnącej popularności Platformy Obywatelskiej od roku dzierżącej w Polsce władzę streszcza się, jak można przypuszczać, w prostej formule stosowanej z dużą konsekwencją przez kierownictwo tej partii i to już od momentu jej powstania. Nie chcę przez to powiedzieć, że formuły tej używa się w sposób czysto instrumentalny, chociaż z całą pewnością lider PO, Donald Tusk, jest aż nadto świadomy jej socjotechnicznej skuteczności. Otóż ludzie zakładający Platformę i kierujący nią zrozumieli, że kluczem do zdobycia władzy, w sytuacji, w której brakuje im (i nie tylko im) jakiejś pogłębionej i atrakcyjnej dla Polaków wizji politycznej, jest pozytywne odróżnienie się od partii, które w swoim czasie władzę posiadały i z różnych względów ją utraciły. Nie chodziło jednak o to, by odróżnić się w tej czy innej kwestii, jak to się zazwyczaj praktykuje, lecz by stać się formacją, której celem będzie całościowa odpowiedź na wady poprzednich rządów.
Aby osiągnąć przywołany wyżej cel, liderzy PO musieli ustalić przybliżony katalog wad rządzących dotąd ekip, wsłuchując się w krytyczne głosy pojawiające się w mediach, przede wszystkim niezależnych, oraz opinie tak intelektualistów jak i zwykłych ludzi śledzących wydarzenia bieżącej polityki. Wyjście naprzeciw oczekiwaniom obywateli nie miało polegać na zmierzeniu się w pierwszej kolejności z problemami społecznymi, a jedynie na rozwiązaniu problemu, jaki stwarza sama polityka, czy, dokładniej, sami politycy, ignorujący oczekiwania własnych wyborców i utrwaloną już w ich umysłach znajomość demokratycznych standardów krajów zachodnich. Stąd bierze się nieuchronny nacisk na aspekt formalny uprawiania polityki, a o wiele mniejszy na treść zamierzonych działań politycznych. Platformie tylko po części udało się stworzyć nową jakość w dziedzinie sposobu uprawiania polityki, niemniej powiodło się jej to w stopniu wystarczającym, by utrzymać zaufanie własnych wyborców, którzy tego właśnie oczekiwali.
Formuła pozytywnego i całościowego odróżnienia się od innych partii aktywnych na polskiej scenie politycznej oznaczała jednak także coś innego. Podchwycenie tego, co Polaków pociągało w propozycjach partii i polityków swego czasu zwycięskich, i odrzucenie skrajności. Platforma, nie będąc partią centrową, kształtowała się, nie bez trudności, jako ugrupowanie złotego środka. Nieprzypadkowo PO otrzymało władzę dopiero po upadku rządu stworzonego przez Prawo i Sprawiedliwość, kiedy Polacy mogli przekonać się, na czym polega fundamentalna różnica między obiema formacjami, a także między nimi i Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Nieprzypadkowo najbardziej znany prawicowy polityk Platformy, Jan Rokita, był w niej marginalizowany przez ludzi skupionych wokół obecnego premiera i w końcu taktownie wycofał się z gry, nie szkodząc wizerunkowi własnej partii.
Wielu członków Platformy ma poglądy zdecydowanie prawicowe, czasem nawet przesadnie prawicowe, ale w wypowiedziach liderów tego ugrupowania znajdujemy zazwyczaj jedynie drobne akcenty o tym świadczące. Partia ta sprzyja kościołowi, ale nie eksponuje publicznie swoich związków z hierarchią kościelną. Jednocześnie na zewnątrz z powodzeniem może być postrzegana jako partia laicka, która nie chce nikomu narzucać katolickiego światopoglądu. Wzór katolika, jaki Platforma podsuwa wyborcom w osobie Jarosława Gowina, jest najlepszym tego dowodem.
Platformę cechuje także umiarkowany republikanizm, przez co rozumiem podkreślanie wagi państwa, apelowanie do odpowiedzialności Polaków nie tyle jako członków narodu, lecz jako obywateli, którzy będąc jednostkami wolnymi, mają samodzielnie decydować o sobie zarówno w sferze prywatnej jak i publicznej. Tym samym PO sytuuje się poza alternatywą SLD-PiS, gdzie z jednej strony mamy do czynienia z postkomunistyczną lewicą, dla której kwestia suwerenności państwa i żyjących w nim jednostek zawsze była tematem niewygodnym, a z drugiej strony z polską pseudokonserwatywną prawicą, dla której suwerenność państwa jest zawsze zagrożona, a ono samo tak ważne, że jednostka w ogóle przestaje się liczyć.
W odbiorze społecznym ugrupowanie Donalda Tuska jest partią najbardziej przychylną decentralizacji władzy w państwie, tj. poszerzaniu zadań i uprawnień samorządu terytorialnego. Polacy lubią ideę decentralizacji, o ile nie osłabia wizerunku rządu jako sprawczej siły w polityce państwowej. Chcą mieć większy wpływ na to, co się dzieje wokół nich. Platforma stara się, co przychodzi jej bez trudu, umocnić w obywatelach przeświadczenie, że jest jedyną partią, której na tym naprawdę zależy.
Innym udanym posunięciem politycznym i propagandowym okazało się zawiązanie sojuszu z Polskim Stronnictwem Ludowym. Platforma, której główny elektorat zamieszkuje duże miasta, dała wyraźny znak, że zamierza troszczyć się także o los rolników. Donald Tusk mówił o tym publicznie jeszcze na długo przed zawiązaniem koalicji rządowej z ludowcami. I tak dzisiaj PO cieszy się w sondażach większym poparciem społecznym niż kiedykolwiek, a PSL wedle tych samych sondaży walczy o przekroczenie pięcioprocentowego progu wyborczego.
Chyba żaden z polityków dzisiaj, czy to z lewej, czy z prawej strony sceny politycznej, nie ośmiela się mówić do wyborców „My, Polacy”, co stale i od dawna czyni Donald Tusk. Często wypowiada te słowa, jak wyuczoną lekcję, której treść zużyła się przez wielokrotne powtarzanie, ale zdarza się, że mówi je ze szczerym przekonaniem. Stawiając na piedestale niezaprzeczalną wartość wspólnoty, równoważy tym sposobem indywidualistyczne tendencje we własnym ugrupowaniu.
Polacy od czasu upadku rządu Leszka Millera mają dość liberalnego czy też pseudo-liberalnego egoizmu politycznego nastawionego jedynie na materialny zysk i utrzymanie strefy wpływów. Za rządów Jarosława Kaczyńskiego przypomnieli sobie uroki życia w czasach kolektywnego podporządkowania prawdom jednej partii. Chcą czegoś bardziej ludzkiego i, jak dotąd, Platforma daje im tego namiastkę. Pomimo silnej koncentracji władzy wewnątrz partii ministrowie i posłowie PO nie wyglądają na osoby, którym ktoś odgórnie dyktuje, co mają mówić. Platforma nie jawi się również jako ugrupowanie ludzi żądnych władzy i pieniędzy.
Ukazując się jako partia otwarta dla wszystkich Polaków, Platforma zachowuje swoje proeuropejskie nastawienie. Nie jest przy tym ani obojętna na wartości narodowe, ani ich nie fetyszyzuje. Przekaz jest mniej więcej taki: „Odczuwamy dumę z tego, że jesteśmy Polakami, nie mamy żadnych kompleksów w stosunku do mieszkańców zachodniej Europy i chcemy żyć z nimi, o ile to możliwe, w przyjaźni, jak równy z równym”.
Donald Tusk odwołuje się do przeszłości i to tej najwyżej w społeczeństwie cenionej. Nie zwykł czynić tego wprost, chyba tylko przy okazji oficjalnych obchodów rocznicowych lub gdy liderzy polskiej opozycji z czasów PRL-u są atakowani przez środowiska ideologicznie związane z PiS-em. Nawołując do dialogu, współdziałania, zgody, jedności, spokoju czy rozsądku premier nawiązuje pośrednio do uczuć i emocji przeżywanych przez Polaków w czasie pielgrzymek Jana Pawła II w Polsce, w czasach Solidarności i Okrągłego Stołu, kiedy nadzieje wszystkich na przyszłość były rozbudzone, a ludzie mieli poczucie odzyskiwanej wolności i godności własnej. Na tym polega owa „polityka miłości” uprawiana przez obecnego premiera. Zamiast rozpamiętywać krzywdy i urazy, ożywiać stare resentymenty, rozsiewać podejrzliwość i wzniecać chęć odwetu, jak robi PiS, odwołuje się on do postaw afirmujących, przemawia do uczuć urażonych arogancją i lekceważeniem poprzednich rządów. PO próbuje przywrócić publiczny wymiar wartościom, które zagubiły się w toku walki politycznej po 89 roku, i stać się jedynym politycznym spadkobiercą polskiej tradycji ceniącej tolerancję, umiłowanie wolności i dialogu oraz rozumne rządy służące wspólnemu dobru wszystkich obywateli. Można partii Donalda Tuska zarzucić w tej mierze pewną nieudolność i wyrachowanie, ale przyjęta strategia przynosi, jak na razie, rezultaty.
Platforma jawi się pośród innych formacji politycznych jako partia najbardziej skupiona na teraźniejszości, nieobojętna na przeszłość i otwarta ku przyszłości. Tymczasem PiS i SLD nie mogą sobie znaleźć miejsca w demokratycznej Polsce. Pierwsze ugrupowanie, zawsze ze spojrzeniem zwróconym za siebie, uczyniło sobie z negacji i reinterpretacji znaczenia minionych zdarzeń uniwersalne narzędzie walki politycznej. PiS będzie w Polsce u siebie, a zatem rzeczywiście poczuje, że jest „tu i teraz”, o ile otrzyma pełnię władzy i zdominuje swym światopoglądem umysły większości obywateli. Drugie ugrupowanie, w swojej retoryce ciągle stawiające na przyszłość, uprawia nieustanną ucieczkę do przodu, byleby tylko potencjalni wyborcy zapomnieli, że jedną nogą na dobre ugrzęzło w przeszłości.
Platforma stanowi jedyne poważne ugrupowanie w Polsce, którego nie obciąża przeszłość. Jej tożsamość nie jest określona przez stosunek do starszych pokoleń i nie może stać się ich zakładnikiem, tak jak dzieje się to w przypadku SLD i PiS, które z tego powodu nie mogą przekształcić się w partie w pełni nowoczesne. Z powyższych względów nie należy się dziwić dużej popularności partii Donalda Tuska wśród ludzi młodych i to nie tylko tych z wielkich miast.
PO nie dąży z determinacją do rozliczenia ludzi uwikłanych w związki z władzą ludową, ale nie szczędzi słów dla ich potępienia, jeśli nadarza się ku temu okazja. Zachowuje zdolność do ocen moralnych, niemal całkowicie zatraconą przez ludzi związanych z SLD, lecz publicznie nie okazuje tym ostatnim nienawiści.
PiS zawsze lubił działania polityczne o posmaku rewolucyjnym, chciałby rzeczywistość zmienić natychmiast i najlepiej za jednym zamachem. Z kolei SLD to partia stara (o korzeniach tkwiących głęboko w PRL-u), nastawiona zawsze na zachowanie status quo, dynamizuje się tylko wtedy, gdy stawką jest walka o władzę. PO sytuuje się gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami. Jest umiarkowanie aktywna. Bywa, że popada w marazm. Bywa też, że rząd rzuca jakiś rewolucyjny pomysł (np. komercjalizacji publicznej służby zdrowia otwierającej drogę do późniejszej prywatyzacji) i dąży uparcie do jego realizacji, ale takich pomysłów jest mało i nieraz można mieć wątpliwości, czy zostały dobrze przemyślane.
Obecny rząd stanowi połączenie wyrazistej sylwetki lidera politycznego, jakim jest premier, z gronem ludzi zasadniczo (bo oczywiście są wyjątki) mało lub całkowicie nie znanych Polakom, ludzi, którzy zabierają głos właściwie tylko w zakresie spraw im powierzonych. Powstaje tym samym wrażenie, że polityką rządu kieruje i odpowiada za nią jedna dobrze wszystkim znana osoba, otoczona grupą fachowców (tak pożądanych u steru władzy przez Polaków), których interesuje przede wszystkim praca merytoryczna, a nie polityczne rozgrywki. Niezaprzeczalną zaletą powyższego rozwiązania jest także znikoma ilość wewnątrzrządowych konfliktów, a przynajmniej ich nieobecność w mediach. Nowe osoby w rządzie to również pewne odświeżenie wizerunku partii; pokazanie, że Platforma dysponuje ludźmi kompetentnymi, a jej wiodący politycy skłonni są dopuszczać ich do pełnienia wysokich funkcji w państwie.
PO, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, nie dokonała natychmiastowej i całkowitej wymiany kadry zarządzającej w podległych rządowi instytucjach. Zmiany na stanowiskach zachodzą dyskretnie i powoli, toteż nie stanowią pożywki dla mediów. Znaczący jest fakt pozostawienia na stanowisku nominowanego przez PiS szefa CBA, Mariusza Kamińskiego, oraz cierpliwe oczekiwanie na zakończenie kadencji władz telewizji publicznej zdominowanych długo przez układ PiS-LPR-Samoobrona. Obie te instytucje od roku pracują na korzyść Platformy. Pierwsza, bo nie wykryła, jak dotąd, żadnej afery korupcyjnej, którą można by powiązać z rządem lub którymś z liderów PO. Druga, bo jej wyraźnie PiS-owski, niesprzyjający rządowi charakter jest już pewnym anachronizmem w stosunku do preferencji politycznych większości Polaków. Zresztą partia Donalda Tuska cieszy się sympatią telewizji niezależnej, jaką jest TVN 24.
Jeżeli nazwałem wyżej Platformę Obywatelską partią złotego środka, nie należy przez to rozumieć, że jest ona formacją optymalną dla Polski, czy też najlepszą z możliwych. Nie oznacza to również, że konsekwentne trzymanie się przez PO raz obranej drogi zapewni jej trwały sukces na przyszłość. Jest to jednak warunek sine qua non jej powodzenia w najbliższych latach. W wyniku odrzucenia przez PO i SLD prezydenckiego weta w sprawie emerytur pomostowych poparcie w sondażach dla Sojuszu wzrosło, a poparcie Lecha Kaczyńskiego i PiS pozostało na dotychczasowym poziomie. Można stąd wnosić, że potencjalni wyborcy SLD i PiS nie pozostają obojętni na polityczne zalety Platformy.
Michał Krasicki