Marta Budkowska

W kropce?

Kobiety to jedna wielka mistyfikacja. Z godną podziwu wprawą oddają się uprawianiu gry pozorów wobec mężczyzn, co nie jest niczym nowym ani szczególnie zaskakującym. Tę samą taktykę, lecz znacznie mniej finezyjnie, stosują jednak nawzajem wobec siebie. Trudno w to uwierzyć? Proszę bardzo: weźmy na przykład siostrzaną solidarność.

Każda kobieta – choć może nie od razu i raczej po cichu – przyzna, że to mit. Nie trzeba przy tym tropić problemu ani tworzyć skomplikowanych teorii. Sprawa jest prosta: źródłem opresji wobec kobiet są one same. I tylko feministki walczące z dyskryminacją ze strony mężczyzn, dziwnie jakoś nie dostrzegają tego problemu. A jest z czym się zmierzyć. Sidła zastawiają bowiem nie tylko panie starsze, ale i te młode. U podstaw tego zjawiska stoi problem seksualności: terror przychodzi zarówno spoza cyklu reprodukcyjnego, jak i z niego samego.

Zacznijmy od szacownych matek, babek i ciotek. To one wywierają presję na młode kobiety, próbując tym samym utrwalić stary i bardzo dobry ich zdaniem system zachowań i ról społecznych. Ideałem jest tu niewiasta skromna i cicha, której w pewnym wieku stanowczo nie wypada już pozostawać w stanie wolnym (toż to postawa antysystemowa!). Podobno kiedyś takie przechadzały się po mazowieckich łąkach.

„Kobieta powinna się szanować!”.
„Powinnaś zachować się tak a tak!”.
„Kobiecie nie wypada to a to!”.

Przykłady można mnożyć. Na końcu zdania jest wykrzyknik, a kobieta – w kropce. Horror zawiści budzi wspomnienie pełni własnej kobiecości i przymusowe przejście na pozycję obserwatorki. Na szczęście można zawrzeć sojusz z innymi osobami spoza cyklu reprodukcyjnego. Do aliansu nadają się na przykład księża z własnej woli pozostający poza nim. Poparcie ze strony takiej instytucji jeszcze zwiększa zapędy.

Drugim źródłem opresji, chyba jeszcze bardziej dotkliwie odczuwalnym, są młode kobiety. Swoją działalność prowadzą z nie mniejszym zapałem i oddaniem niż te starsze.

Rzecz działa następująco. Kończymy studia, które podjęłyśmy nie tylko dla zdobycia dyplomu, lecz także dla możliwości stawiania pytań i poszukiwania na nie odpowiedzi. Wydaje się, że skoro tak wiele ich nam podczas studiów zadano, czegoś się przecież nauczyłyśmy i poradzimy sobie w każdej sytuacji. A nie! Dość szybko dosięga nas wypowiedziane arcypoważnym tonem pytanie:

„No, kiedy?”.

Można myśleć, że chodzi o brak męża. To też, ale nie do końca. Idzie o brak potomstwa. Czyli o egoizm. I co wtedy? Nie wiadomo, co począć. Choć wiadomo, że najlepiej byłoby właśnie począć.

„Wolisz pracować? Poświęcać się karierze? Jesteś pewnie samolubna i nierozsądna.” Tak, to po prostu oburzająco niepoważne. A – niech nikt w to nie wątpi – poważną kobietą być warto. Kobieta-matka to odpowiedzialność, wiarygodność, nieomylność i dojrzałość. Drogę w przyszłość wyznacza przecież świadomość powagi sytuacji, gdy trzeba zająć się bezbronną istotą. Zgoda, ale czy to jedyna droga do dojrzałości?

„Kobieta powinna mieć charakter” – usłyszałam z jednej strony, „Kariera nie jest niczym poważnym” – dosięgło mnie z drugiej. Cóż, jeśli nie resentyment połączony z osobliwą satysfakcją, to absolutna szczerość w powielaniu wzorca. Nie ma co się skupiać, jak przezwyciężyć parytety, nie walczmy z mężczyznami – lepiej zastanówmy się nad sobą. Trzeba zacząć od własnego podwórka.

A może to kolejna mistyfikacja…

* * *

Joanna Erbel

Kobieta jako podmiot polityczny?

Czy można mówić o wspólnym interesie wszystkich kobiet? Czy w walce o własne interesy kobiety mogą polegać na siostrzanej solidarności? Czy inne kobiety są naszymi sojuszniczkami czy też stanowią dla nas, kobiet, zagrożenie? Są to pytania, które stawia sobie zarówno ruch feministyczny, jak i wiele niezwiązanych z nim emancypujących się kobiet. Od odpowiedzi na to pytanie zależą zarówno osobiste decyzje, jak i szersze strategie polityczne. Czy siostrzaność jest gwarantem solidarności, więc można ufać każdej kobiecie? Czy kobiety są podmiotem politycznym?

Schemat solidarności płci (zarówno jak i tzw. „walka płci”) w praktyce często okazuje się być pułapką. Zawodzimy się na kobietach i nie możemy zrozumieć, dlaczego lepszymi sojusznikami w walce o równe prawa są nie nasze koleżanki, ale koledzy. Zamiast wsparcia od innych kobiet słyszymy nakaz wdrożenia się w opresyjną strukturę, w której kobieta jest uległą kochanką, posłuszną i rozsądną żoną czy odpowiedzialną matką. Matki, babki, ciotki stoją na straży patriarchalnych wartości i ograniczają naszą wolność. Kobiece przyjaźnie pękają w obliczu damsko-męskich romansów. Nie tylko pracodawcy, ale również pracodawczynie wyzyskują swoje pracownice.

Nie świadczy to jednak o tym, że źródłem opresji kobiet są one same, ale że patriarchat jako opresyjny system relacji nie ma płci. Dyskryminacja, której doświadczają kobiety wynika nie tylko z płci, ale coraz częściej z pozycji społecznej. Patriarchat to hierarchiczny system, w którym kontrola jest sprawowana z góry, gdzie ludzie ciemiężą ludzi, a nie tylko mężczyźni kobiety. We współczesnych społeczeństwach kapitalistycznych często to pozycja społeczna a nie płeć jest źródłem opresji. Nie można mówić o wspólnym interesie wszystkich kobiet.

Sojusznikami protestujących kasjerek z Tesco zazwyczaj nie są młode businesswoman, ale koledzy ze związków zawodowych. Protestujące pielęgniarki silniejsze wsparcie uzyskują ze strony górników niż polityczek. Interes ekonomiczny niejednokrotnie jest silniejszy niż solidarność płci. Podmiot polityczny nie jest tutaj podmiotem płciowym, ale ekonomicznym.

Co więcej często emancypacja kobiet odbywa się kosztem innych kobiet. Nowoczesne kobiety z klasy średniej w walce o swoją niezależność często same stają się opresorkami. Niejednokrotnie oczywistym sposobem pogodzenia dwóch sprzecznych nakazów kapitalistycznego społeczeństwa opartego na patriarchlanych wartościach: „bądź niezależna i pracuj” oraz „bądź dobrą matką i żoną”, wydaje się być wynajęcie taniej gospodyni albo opiekunki do dziecka. Jednak odpowiedzią na ten dylemat nie powinno być nielegalne zatrudnienie pracującej Ukrainki albo innej taniej pomocy domowej, ale przewartościowanie wartości obecnego systemu relacji społecznych.

Wspólna odpowiedzialność zarówno za podział prac domowych, jak i za utrzymanie rodziny ma szanse znieść napięcia wynikające z patriarchalnego podziału ról. Kobiety chcąc zapewnić sobie bezpieczeństwo ekonomiczne i emocjonalne nie będą skazane na znalezienie sobie wpływowego i bogatego męża. Z kolei mężczyźni zostaną odciążeni z bycia głównymi żywicielami rodziny. Niechciana ciąża, dzieci, bezrobocie będzie tym, co dotyczy obojga, a nie tylko jednej ze stron. Przy wspólnej odpowiedzialności gra pozorów i kobieca maskarada służąca zdobyciu wpływowego partnera straci rację bytu.