Łukasz Kowalczyk

Szwajcarska rozwielitka. Dziwne miasto Roberta Walsera

Nieładny gbur i nerwus urodzony w rzemieślniczej, wielodzietnej rodzinie, której członkowie kończą w szpitalach psychiatrycznych lub ginąc z własnej ręki. Ambitny i zamknięty w sobie. Koło dwudziestego roku życia postanawia zostać poetą. I zostaje. Talent literacki owocuje szybko zdobytą popularnością w intelektualno-literackich kręgach niemieckich i szwajcarskich czasów Wielkiej Wojny. Młody człowiek pisze dużo. Także prozą. Chętnie go publikują w renomowanych wydawnictwach. Ale nigdy nie zyskuje statusu literata. Właściwie na własne życzenie. Zbyt obcesowy, zbyt niezrównoważony, zbyt stroniący od ludzi. Dużo podróżuje, ale nigdy daleko. Kręci się w kółko. Nie wiąże się z nikim na stałe, ale nigdy nie odcina pępowiny, łączącej go z rodzeństwem. Ma zdumiewająco niespójne pomysły na życie, które, co gorsza, realizuje. Pracuje jako urzędnik bankowy, kopista, bibliotekarz, sprzedawca, wreszcie lokaj na zamku pewnego jaśniepana. Żyje, oczywiście, w ubóstwie. W wieku pięćdziesięciu jeden lat zostaje umieszczony (a właściwie sam się umieszcza) w berneńskim szpitalu psychiatrycznym Waldau. Przestaje tworzyć. Namawiany przez admiratora jego twórczości, by nie porzucał pisarstwa, wyjaśnia mu, że jest w Waldau po to, by być szalonym, a nie po to, by pisać. Już wcześniej zresztą jego manuskrypty doznają dziwnej przemiany. Kaligraficzny charakter pisma zamienia się w mikroskopijnie małe, trudne od odczytania znaczko-literki. Pisane ołówkiem, bo, gdy bierze do ręki pióro, ręka zupełnie odmawia posłuszeństwa. Mieszka w zakładzie psychiatrycznym przez dwadzieścia siedem lat, do końca. Zadomawia się. Jego prawnym opiekunem zostaje admirator, o którym wyżej. Chodzi na długie samotne spacery po okolicznych polach. Pewnego zimowego poranka mały chłopiec natyka się na ciało zamarzniętego staruszka w śnieżnym kopcu. Szwajcarska skrupulatna policja bez trudu identyfikuje zwłoki.

To nie streszczenie niepublikowanego opowiadania Franza Kafki. Ten człowiek żył naprawdę, Franz Kafka uwielbiał jego twórczość. Gdy zamykał się w Waldau, Walter Benjamin napisał o nim esej. W 1995 na podstawie jednej z jego powieści zrealizowano „Instytut Benjamenta”. Nazywał się Robert Walser.

„Dziwne miasto” to konglomerat krótkich form literackich. Każda pod odrębnym tytułem, skatalogowane w dwóch działach: „Historie” (ćwierć setki) i „Rozprawki” (pół setki). Kompletnie bez sensu. Bo to ani historie, ani rozprawki. Przynajmniej nie bardziej niż cokolwiek innego. Nieśmieszne dykteryjki, historie bez puenty, bajki bez morału, opowiadania bez suspensu, listy bez adresata, monologi do samego siebie. Możesz nazwać te foremki, jak chcesz. Będą dla Ciebie, czym chcesz. Jednowątkowe, delikatne, amorficzne. Utworki o ciałkach jak rozwielitki. Zupełnie przezroczystych. Dzięki temu świetnie widać, co jest w środku: jak przepływają płyny ustrojowe, jak biją malutkie quasi-serduszka. Przyglądają się sobie samym niesione tym samym prądem. Upartym, wartkim prądem umysłu, który obraca każdy kawalątek rzeczywistości i pęta go tak długo nicią własnych stanów mentalnych, aż stanie się zupełnie uwięziony, całkiem nieruchomy, w pełni jego. I choć trochę mniej przerażający.

Po lekturze „Dziwnego miasta” uświadamiamy sobie, że Debora Vogel to właściwie trzpiotka. Fernando Pessoa – żartowniś. Bruno Schulz – pogodny esteta. A Franz Kafka – rozsądny mieszczanin, trzymający swoją literacką wrażliwość w schowku na szczotki.

Rozwielitki są smaczne i lekkostrawne. Dla wielorybów.

Książka:

Robert Walser
Dziwne miasto – historie i rozprawki (Geschichten Aufsätze)
Przekład: Małgorzata Łukasiewicz
Wydawnictwo: Świat Literacki, 2001

* Łukasz Kowalczyk, radca prawny.