Magdalena M. Baran
Tak stracić głowę
Ornament złocistej klatki więzi. Ramy oddechu na zewnątrz wypuścić nie chcą. Drzemie więc w złoconym więzieniu, westchnieniem każdym rozsadzając zastane pojęcia. W pozie stuletniej bohaterka przez naród swój czczona, ustami femme fatale mami. Światło odbija się, włosów burza zdaje się złe wieścić nowiny, w noc piękność spowita, w chwili triumfu zaskoczona. Obce jej dziewczyny z łagodnego srebra i szalonego złota. W ciszy, łup swój na bok odsuwając, trwa zwycięska ikona Judyty o długich palcach.
Dopełniona ostatnia z życia uczt. Czas sączył się niby piasek, ciasny przesmyk klepsydry, drażniąc swą powolnością, przybliżał nieuniknione. I sen się zdarzył pomiędzy kroplami. Cóż, kobieta drobna, gdy śmierć przeznaczona, a fatum oddech gorący, suchy, spieszny na nagim się kładzie karku. Tak polec z ręki niewiasty, a „wartość jej przewyższa perły”.
Męskie tęsknoty za władzą. Posiadaniem. Porcelanowo uskrzydlona filiżanka pychy, narzędziem zemsty cięta. Tu pocałunek, błysk ciała obnażonego, zatracenia moment… wyrokiem. Wzrok po piersiach nagich się ślizga, dłonie bezpamięcią uczone, pożeranie, zaślepienie pięknem, co bałwochwalczo czczone. Upragnione. To zaś blask swój w tym zatrzymuje, co widzialne. Mami więc, fascynuje, opowieścią snutą fałszywie umysł od zmysłów odpętuje. I trwa, niczym ziemia bez swego słońca. A wszystko byle przywiązać do siebie wzrok.
Teraz zostaliśmy sami. Chwil kilka i spojrzenie, „tak śmiertelnie nieruchome, jak zakrzepła krew”. I oto już głowę odciętą w białych pieści dłoniach. Z lubością, zachwytem, co z nienawiści w kwiat wyrosły. I koniec już teatru obrzydzenia. Judyta uchwycona upaja się własną zbrodnią. Oczy jego krwią nabiegłe i przerażeniem zamyka, za włos chwyciwszy na palcach, z panna służebną, do miasta spieszy, wiktorię wieścić nożoskrzydłą.
Klimt idzie dalej, w bezczasie trwającą „ikoną” Judyty, pobudzając do widzenia, w przymknięciu jej powiek, igrającym w kąciku ust uśmiechu, uwidaczniając to, co skrywa się poza. Kobiecość, ku której wiedzie, nie jest tu użynającym głowę, pod czujnym okiem służki-opiekunki, dziewczęciem (jak w przesyconej symbolami zbrodniczej, a tak niewinnej „Judycie” Caravaggia) ani naiwnością Salome, co za taniec głowy na misie prosi.
Tu „drga radosny rytm, w piersiach na które chłód kładzie się dreszczem”. Po drugiej stronie lęku, w złoto ikon spowita (a przecież w żółć, co wieści zdradę), pobożna i cnotliwa wdowa przeistacza się w perfidię, w pozbawioną egzaltacji, „sprawiającą wrażenie” tajemnicę. Judyta kobiecej pełna fatalności, kroków świadoma, w zimnej ich kalkulacji, odrzucającej zastaną moralność, mieczem świat swój przekracza. Z nieufności swej zagrożeniem wywiedziona, starożytnych Erynii przyjmuje imiona, by furią ogarnięta, chytrością, fortelem, ciałem ku zgubie prowadzić. I oto rozedrgana jeszcze, w oczy nam patrzy przytomnie, kobiecości dzieła się chełpiąc potęgą. Mami?
A niewprawnego ręka kopisty siłą, dzieło jej z głowy uciętej, triumfu i żałości nagrody, kastruje.
* Gustaw Klimt, „Judyta z głową Holofernesa”, Belvedere, Wiedeń
** Magdalena M. Baran, doktorantka filozofii,
redaktor kwartalnika „Res Publica Nowa”.