Jarosław Kuisz

Milan Kundera „Spotkanie”. Recenzja – Extended Version

 Konwicki, Kundera…

Podczas samotnej lektury wrażenie spotkania ma szczególny smak. Istnieje skromna grupa pisarzy, która potrafi uzyskać szczególny ton szczerości, sprawiający, że milczący czytelnik ma osobliwe doznanie rozmowy. Do takich autorów wielu czytelników bez wahania zaliczy Tadeusza Konwickiego, inni zaś być może pomyślą o Milanie Kunderze. Asocjacja nieprzypadkowa. Niedawno opublikowany tom „Wiatr i pył” niezwykle przypomina nową książkę Kundery „Une rencontre” („Spotkanie”). Kundera nie mógł wybrać trafniejszego tytułu.

Tuż przed 80 urodzinami czeskiego pisarza nad Sekwaną ukazał się nowy tom prozy, składający się z: krótkich esejów i notatek o książkach, zebranych artykułów, starych i nowych, a nawet jednego wywiadu z 1994 roku.

Kundera, tak wrażliwy na muzykę poważną, na swój sposób „miksuje” niektóre własne teksty (dopisuje do nich zakończenia, rozcina świeżo dopisanymi fragmentami, z perspektywy 2008 roku komentuje własne przemyślenia z przeszłości). Osobliwa to forma. Jednak, jak w przypadku Konwickiego pozostaje się cieszyć z tego, że, milczący pisarz, chce się z nami znów spotkać i podzielić nowymi zdaniami.

Nie jestem ani Czechem, ani Francuzem

Piszący od lat już nie po czesku, a po francusku Kundera ma nad Sekwaną szczególny kredyt zaufania. Recenzenci francuscy przyjęli książkę Kundery z powściągliwym uznaniem. Publikacja nie wzbudzi bowiem kontrowersji na miarę Houellebecqa czy Littella, tym bardziej, że Kundera w swojej książce nie odniósł się wprost do zeszłorocznego skandalu.

Przypomnijmy: w ubiegłym roku pisarz został oskarżony przez jeden z czeskich tygodników o wydanie komunistycznej bezpiece przyjaciela swojej koleżanki, którego skazano potem na długie lata ciężkich robót.

W „Spotkaniu”, zdaniem recenzentów francuskich, do tej kwestii nie odniósł się w ogóle. Jeśli jednak przyjrzeć się uważnie, Kundera jeszcze dobitniej odnosi się do sprawy stopniowego porzucania swojej „czeskości”. Jest to być może jedynie kwestia rozłożenia akcentów – przemyśleniami na ten temat już się z nami pisarz dzielił wielokrotnie – można jednak zaryzykować stwierdzenie, że zapewne niektóre niuanse, choć napisane po francusku, lepiej rozumiemy z perspektywy Warszawy.

Oto bowiem powraca wątek podjęty w ostatniej powieści „Niewiedza” – wolności zdobytej nie tylko poprzez emigrację, ale i poprzez zmianę języka, w którym się tworzy. Kundera przypomina postać Very Linhartovej, która, jak on sam, na emigracji zaczęła pisać w języku Woltera. Nie jest więc już ani pisarką czeską, ani francuską. „Jest gdzie indziej” – tak, jak Chopin, Nabokov, Beckett, Strawiński czy Gombrowicz.

Opinie Linhartovej służą Kunderze do przedstawienia własnego stanowiska w tej sprawie. Slogany o prawach człowieka, nie zmieniają nic w tym, że jednocześnie uważa się człowieka za własność jakiegoś narodu. A pisarz przede wszystkim jest człowiekiem wolnym. Nawet, jak się okazuje, od języka.

W chwili, gdy pytania o to, co jest zdradą, ile i komu można wybaczyć, są liturgiczną codziennością „małych narodów” Europy Środkowo-Wschodniej, w chwili, gdy z Czech do Kundery docierają oskarżenia o złożenie koszmarnego donosu – w istocie ustami Linhartovej pisarz mówi: nie jestem ani Czechem, ani Francuzem.

Kapitulacja intelektualistów

Nie oznacza to jednak, że pisarz zyskuje bezpieczną olimpijską perspektywę. Kundera nie ma takich złudzeń. Zauważa, że intelektualiści sami kapitulują przed dawnymi punktami odniesienia, wyrzekają się wczorajszych arcydzieł i klasyków (podaje francuskie dane z 1999 roku), które jako jedyne mogą być miarami dla oceny aktualnie publikowanych książek.

Jakkolwiek wciąż namiętnie przypomina o hierarchii w sztuce, o tym, że istnieją dzieła genialne „i cała reszta”, niewątpliwie czuje się coraz bardziej osamotniony. Kundera zajmuje się śmiertelnością tego, co przez stulecia uważano za nieśmiertelne. Na jego oczach genialni artyści przechodzą do pamięci potomnych bynajmniej już nie jako twórcy dzieł sztuki. Współcześnie zostają sprowadzeni do fizjologii i plotek. W tej postaci utrwalą się w pamięci pokoleń. „Non omnis moriar” może zostać zmienione przez odbiorców w karykaturę. Być może między wierszami pobrzmiewa też smutne pytanie pisarza, czy i po nim nie zostanie tylko skandal z 2008 roku.

To nie tylko powód do inteligenckiego lamentu. Z kanonu edukacji ludzi intelektu wypłukiwane są coraz ważniejsze dzieła sztuki. Na przykład otaczają nas politycznie poprawne stwierdzenia na temat Holokaustu, a tymczasem nie buduje już wyobraźni Europejczyków ważne i wstrząsające dzieło Arnolda Schoenberga „Ocalały z Warszawy”. A przecież to tylko jedna ilustracja. „Sztuka zdegenerowana” miała zniknąć w III Rzeszy. Zdaniem Kundery, znika ona właśnie teraz.

Pamięć Europy i wielkie powieści

Od lat powtarzany jest slogan o tym, że Kundera stał się pisarzem apolitycznym. Tymczasem jednym z wątków, do których prowadzą go rozważania o zdeformowanej pamięci o dziełach sztuki i twórcach wybitnych, a który stał się kapitalnie polityczny, jest tożsamość Europy.

W eseju umieszczonym na samym końcu ksiązki otrzymujemy poniekąd odpowiedź na to pytanie – poprzez przypomnienie dwóch znakomitych powieści Curzio Malapartego („Kaputt” i „Skóra”). Dla Kundery to znów pretekst do spekulowania o tym, jak nie tylko dwie wojny światowe zagarnęły pewność siebie Europejczyków, ale i Historia pochłonęła jednostkę. A przy tym, dzięki wnikliwym obserwacjom końca II wojny światowej, można u Malapartego zauważyć, jak już wtedy rodzi się na Zachodzie nowa Europa. Zwycięstwo nad faszyzmem przeniesie na Zachodzie koniec sporów między państwami, a nienawiści zostaną skierowane do wnętrza narodów. Zmieni się cel walki. I tu „Skóra”, w ujęciu Kundery, staje się profetyczna. To już nie będzie walka o przyszłość czy o jakiś przyszły system polityczny, ale batalia o przeszłość. Oto nowe zmagania w Europie będą odbywać się już tylko na polu pamięci. Im bardziej Europa będzie oddalać się od końca wojny, tym bardziej będzie chętna do brania na siebie moralnego obowiązku, by zbrodnie nie zostały zapomniane. Nic dziwnego, że z czasem więc kary będą więc wymierzane osobom coraz starszym. Tyle można zobaczyć w scenie niedbałego chowania we Florencji rozstrzelanych faszystów.

Stary Kontynent zamieniony w UE, mimo porzucenia przemocy zbrojnej, nadal jawi się jako epizod. Kundera na pożegnanie zostawia nam infernalną wizję, podbudowaną epickimi koszmarami rodem z dzieł Malapartego. Oto naprzeciwko żywych, zmarli mają miażdżącą przewagę liczebną – i nie chodzi tylko o zabitych w czasie wojen, ale o zmarłych wszystkich czasów, zmarłych w przeszłości i zmarłych w przyszłości. Pewni swojej przewagi, kpią z nas, „kpią z tej małej wyspy czasu, na której żyjemy, tego drobinki czasu nowej Europy, której nieistotność, całą ulotność, oni pozwalają nam zrozumieć”.

Czy po przedstawieniu takiej wizji na pożegnanie z czytelnikami można jeszcze liczyć na to, że Kundera będzie chciał się z nami znów spotkać?

Nawet, jeśli nie, to na zakończenie warto przypomnieć, że propagowanie polskich twórców przez Kunderę jest zjawiskiem zupełnie wyjątkowym. Od lat pisarz włącza najważniejsze polskie dzieła do światowego kanonu sztuki i podobnie rzecz się ma w „Spotkaniu”. Podtrzymuje we Francji zainteresowanie Witoldem Gombrowiczem, wspomina o Mickiewiczu i Boy-Żelińskim, zwraca uwagę na Marka Bieńczyka. Kundera zasługuje na to, by pomyśleć o taktownym – odpowiadającym jego temperamentowi – uhonorowaniu przez państwo polskie tej niespotykanej działalności. Pamiętając, że wynika ona z osobistej hierarchii estetycznej pisarza, a nie jakichkolwiek narodowych sentymentów.

Dziś są one Kunderze obce może bardziej niż kiedykolwiek.

Książka:

Milan Kundera, Une Rencontre, „Gallimard”, Paryż 2009.

* Tekst w zmienionej wersji ukazał się w „Dzienniku” z dn. 28 kwietnia 2009 r.
** Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.