Katarzyna Kazimierowska

Idealny ruch spadającego ciała

Trudno jest oderwać wzrok od obrazów Giorgio Morandi’ego. Choć na jego martwych naturach życie wydaje się zastygać w milczeniu, jeśli w ogóle tam jest, to wśród poustawianych przedmiotów kryje się zachwycające piękno i zastanawiająca desperacja, w oczekiwaniu na coś – lub na kogoś. Ich sens odbija się na twarzy patrzącego, a widzimy na nich to, co tak naprawdę chcemy zobaczyć. Czy to zaskakujące, że bohaterowie książki Dona DeLillo, Spadając (The Falling Man – w tym przypadku polskie tłumaczenie tytułu jest wyjątkowo udane) widzą na zastygłych w bezruchu butelkach Morandi’ego dwie wieże – Twin Towers, które zaledwie kilka dni wcześniej zniknęły wśród gruzu i pyłu z powierzchni Nowego Jorku?

Upraszczając: Spadając pokazuje świat i życie pewnej nowojorskiej rodziny po ataku na World Trade Center. Mamy tu amerykańskiego every mana, Keitha, który, po wyjściu z jednej z wież na chwilę przed jej zawaleniem, zamiast do szpitala, idzie do domu swojej żony, od której odszedł kilka lat wcześniej. I tu zaczyna się historia. Bo tragedia miasta Nowy Jork okazuje się być ratunkiem dla jednej rodziny. Nagle emocje nabierają głębszych barw, rozmowy – sensu, wzrok się wyostrza, myśli nie płyną bezwiednie. „Zaczął wnikać myślą w dzień, w minutę. Rzeczy wydawały się nieruchome, wyraźniejsze dla oka, osobliwe w sposób, którego nie rozumiał. Zaczynał widzieć co robi”. Mąż odnajduje miłość do żony, żona odkrywa na nowo zaufanie do męża, dziecko odzyskuje ojca. Ale to nie jest happy end w amerykańskim stylu. Bo utracone na chwilę przez nowojorczyków bezpieczeństwo i ten jeden poranek niewypowiedzianego strachu, pozostają w ich sercach na długo. Strach, który wyzwala agresję, i który budzi tak silną adrenalinę, że trudno potem pogodzić się ze zwolnionym biciem serca. Wreszcie pytanie, które przewija się przez dni, miesiące, lata, określa znajomości: Gdzie byłeś tego dnia?

Dlatego po 11 września Keith nie wraca już do pracy w biurze – wybiera grę w kasynach. Lianne, jego żona, nie może odnaleźć w sobie spokoju, nie jeździ metrem, szuka bezpieczeństwa. „Ona chciała czuć się bezpiecznie w tym świecie, a on nie”. Ich syn wypatruje kolejnych samolotów na niebie. DeLillo przeciwstawia postaci w tej książce, przeciwstawia różne odmiany tych samych rzeczy i pojęć. Matka Lianne odchodzi na jej oczach w długim i męczącym procesie umierania, zastyga na łóżku jak martwa natura na obrazach Giorgio Morandiego, w starości, chorobie i samotności, bo w obliczu śmierci i tak jesteśmy sami. Śmierć matki jest przeciwstawiona gwałtownemu odejściu Rumseya, przyjaciela Keitha, który umiera w wieży, na swoim krześle w biurze, podczas ataku na WTC. Samotność Keitha, który spędza bezsenne noce przy stolikach do gry w pokera, w kolejnych kasynach, jego życie, odmierzane pojawianiem się kolejnej talii kart na stole, przeciwstawiona jest samotności Lianne, czekającej na jego powrót w domu, poszukującej spokoju w kościołach, spędzającej bezsenne noce w pustym małżeńskim łóżku, śledzącej każde potencjalne oznaki własnej choroby poprzez szczegółowe badania lekarskie. Wreszcie postać performera, który mając na sobie uprząż chroniącą przed śmiercią, skacze z budynków, by zawisnąć tuż nad ziemią, odgrywając prawdziwy skok i prawdziwy lot ludzi, wyskakujących z wież WTC – widok, który nigdy nie zniknie nam sprzed oczu. Obraz łopoczącej na wietrze koszuli, wśród niej pary rąk, głowy celująca idealnie w dół, bez nadziei na życie.

U DeLillo uderza dojmująca samotność, i to nie tylko ta w obliczu śmierci, ale ta w obliczu życia, w oczekiwaniu na Boga, wiarę, nadzieję. Bo nikt tu nie wierzy w lepsze jutro, w beztroski uśmiech. DeLillo pisze: „gdy ten drugi samolot się pojawia, jesteśmy trochę starsi i mądrzejsi”. Samotny jest Keith w kasynowych hotelach i jego żona, w oczekiwaniu na niego, i ich synek wypatrujący samolotów w swoim pokoju, i matka Lianne, skulona w fotelu, z wiecznym papierosem i jej kochanek, w nieustannej podróży. „Twoja twarz to twoje życie, mówiła matka. Tęskniła za szczerymi głosami, które zniekształcały się i cichły, za życiem, które uwiędło do szeptu”. Życie u DeLillo zanika, wysycha, lub jest utajone, jak na obrazach Morandiego. Jednocześnie wszyscy bohaterowie są świadomi swojej sytuacji, pogodzeni z nią. Keith, który nie zrezygnuje z wyjazdów na partie pokera, tylko po to, by zawsze móc wracać, ale nie jest w stanie po prostu zostać. Lianne, która wie, że nie stworzy historii swojego życia, na zawsze pozostanie córką własnej matki, która nie wierzy we własne życie, doszukując się go w innych. „Była gotowa na życie w samotności, w niezawodnym spokoju”. Nasza kondycja ludzka w globalnej wiosce. Wszyscy spadamy w stronę życia i śmierci samotnie. Martwa natura jasno oświetlona.

Książka:

Don DeLillo, Spadając, Warszawa 2008.

* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Res Publica Nowa”.