Szanowni Państwo, eurowybory za nami, a horror kryzysu edukacji pozostaje. Polski koszmar? Okazuje się, że problem, który wyglądał na lokalny, ma być może zasięg ogólnoświatowy – o czym przekonuje nas dziś w swoim tekście sama Martha C. Nussbaum. Czy idea uniwersytetu rozsypuje się na naszych oczach? Czy w XXI wieku studia wyższe powinny być dostępne tylko dla najzdolniejszych?
Dyskusję o potrzebie wykuwania elit – prowadzoną przez Pawła Śpiewaka, Andrzeja Rycharda oraz Annę Mazgal na łamach „Kultury Liberalnej” z dn. 25 maja 2009 r. – w tym tygodniu kontynuują Jerzy Bartkowski, Joanna Klimczyk oraz Jacek Szymanderski. Gorąco zapraszamy do lektury!
J.K.
Martha C. Nussbaum
Utajony kryzys [The Silent Crisis]
Jesteśmy świadkami kryzysu o olbrzymich rozmiarach i doniosłym globalnym znaczeniu. Nie, nie mam na myśli globalnego kryzysu ekonomicznego, choć ten z pewnością jest naglący. Ale przynajmniej wszyscy wiedzą, że taki kryzys jest i wielu światowych przywódców pracuje nad znalezieniem rozwiązań. W rzeczy samej, rządy zostaną zmienione, jeśli nie zaproponują rozwiązań. Ja mam jednak na myśli kryzys, który rozwija się w wielkiej mierze niezauważony, jak rak; kryzys, który prawdopodobnie, w dłuższej perspektywie, będzie miał o wiele bardziej niszczący wpływ na przyszłość cywilizacji: ogólnoświatowy kryzys edukacji.
Radykalne zmiany zachodzą w tym, czego społeczeństwa demokratyczne nauczały dotąd młodych. Zmiany te nie zostały dotychczas dokładnie przemyślane. Spragnione dochodu narodowego państwa i ich systemy edukacji, nieroztropnie odrzucają umiejętności, które są niezbędne, by utrzymać demokrację przy życiu. Jeśli owa tendencja się utrzyma, narody na całym świecie już wkrótce produkować będą pokolenia złożone raczej z przydatnych automatów, niż pełnowartościowych obywateli, którzy muszą umieć samodzielnie myśleć, krytykować tradycję i rozumieć znaczenie, jakie ma cierpienie drugiej osoby. Przyszłość światowych demokracji stoi pod znakiem zapytania.
O jakich radykalnych zmianach mowa? Rezygnuje się z humanistyki i sztuk pięknych, tak w szkołach podstawowych i średnich, jak i na poziomie edukacji uniwersyteckiej, na dobrą sprawę w każdym kraju na świecie. Uważane przez decydentów politycznych za zbędne dodatki, w chwili, gdy kraje muszą zrezygnować ze wszystkiego, co zbędne, aby pozostać konkurencyjnymi na rynku światowym, dziedziny te gwałtownie tracą swoje miejsce tak w programach nauczania, jak i w umysłach i sercach rodziców i ich dzieci. W rzeczy samej, to, co można nazwać humanistycznymi aspektami nauki i nauk społecznych – wyobraźnia, kreatywność, surowa myśl krytyczna – również przestaje być cenione, podczas gdy kraje wolą podążać za krótkotrwałym zyskiem, osiąganym dzięki kultywowaniu pożytecznych, wysoce praktycznych, umiejętności, przystosowanych do osiągania zarobków.
Kryzys ten stoi przed nami, ale my jeszcze nie zmierzyliśmy się z nim. Zachowujemy się, jakby sprawy toczyły się tak, jak zazwyczaj, gdy wokół ewidentnie widać olbrzymie zmiany.
Podążamy za rzeczami, które nas chronią, dają zadowolenie i pokrzepiają. Ale wydaje się, że zapominamy o duszy. O tym, co to znaczy, że myśl może duszę otworzyć, by powiązać osobę ze światem w bogaty, subtelny i wieloaspektowy sposób. O tym, co to znaczy, podejść do drugiego człowieka, jako duszy, a nie jedynie użytecznego narzędzia lub przeszkody na drodze do własnych planów. O tym, co to znaczy mówić jak człowiek, który ma duszę, do drugiej osoby, równie głębokiej i złożonej. Słowo „dusza” ma dla wielu osób konotacje religijne. Ani nie obstaję przy nich, ani też ich nie odrzucam: każdy może je zauważyć lub pominąć. Jednakowoż obstaję przy tym, że przez to słowo powinniśmy rozumieć zdolności, tkwiące w myśli i wyobraźni, czyniące nas ludźmi, a nasze relacje z innymi – bogatymi ludzkimi relacjami, a nie związkami opartymi jedynie na korzyści i manipulacji. Jeśli nie nauczymy się widzieć w ten sposób tak siebie, jak i Drugiego, demokracja skazana jest na porażkę, bowiem system ten zbudowany jest na szacunku i trosce.
Ponieważ wzrost ekonomiczny jest – szczególnie w czasie tego kryzysu – tak gorliwie poszukiwany przez wszystkie narody, zbyt mało pytań zostało zadanych o kierunek, w którym powinna zmierzać edukacja, a wraz z nim, o społeczeństwa demokratyczne na świecie. W gorączce zyskowności, panującej na światowym rynku, szczególnie w czasie religijnych i ekonomicznych niepokojów, wartości cenne dla przyszłości demokracji są zagrożone lub zanikają.
Kierowani motywem zysku, politycy dochodzą do wniosku, że nauka i technologia odgrywają rolę kluczową dla przyszłego zdrowia ich narodów. W dobrej naukowej i technicznej edukacji nie ma nic złego i nie sugeruję, jakoby państwa powinny zaprzestać prób rozwoju w tej dziedzinie. Moją troską jest, że inne zdolności, równie kluczowe, są zagrożone zagubieniem w rywalizacyjnym zamieszaniu, a są to zdolności podstawowe dla wewnętrznego zdrowia każdej demokracji, dla stworzenia przyzwoitej kultury globalnej oraz krzepkiego obywatelstwa światowego, zdolnego konstruktywnie podejmować najpoważniejsze światowe problemy.
Owe zdolności powiązane są z humanistyką i sztukami pięknymi: ze zdolnością do krytycznego myślenia, przekraczania lojalności lokalnych i podejmowania problemów światowych jako „obywatel świata”, i wreszcie, zdolnością do współczującego wyobrażania sobie położenia drugiego człowieka.
Edukacja nie służy wyłącznie obywatelskości. Przygotowuje ludzi do życia w świecie pracy oraz, co ważne, do życia bogatego i doniosłego. Każda nowoczesna demokracja jest również społeczeństwem, w którym ludzie wielce się od siebie różnią pod wieloma względami: religią, przynależnością etniczną i klasową, zamożnością, siłami fizycznymi, płcią i seksualnością. Jednym ze sposobów oceny adekwatności jakiegokolwiek programu edukacyjnego jest określenie, w jakim stopniu przygotowuje on młodych ludzi do życia w organizacji społecznej i politycznej, która posiada te cechy. Żadna demokracja nie utrzyma równowagi bez wsparcia odpowiednio wykształconych obywateli. Zdolność krytycznego myślenia i refleksji jest kluczowa dla aktywnego życia demokracji. Zaś nasza naturalna zdolność do wyobrażania sobie potrzeb innych musi zostać uwydatniona i uszlachetniona, jeśli pragniemy mieć nadzieję kontynuacji godziwych instytucji w naszych wielowymiarowych nowoczesnych społeczeństwach.
* Niniejszy tekst publikujemy za zgodą Autorki. Jest on fragmentem eseju „Not For Profit: Liberal Education and Democratic Citizenship”, który wkrótce zostanie opublikowany nakładem Princeton University Press.
** Martha C. Nussbaum, filozof, profesor na University of Chicago.
Tłum. Redakcja
* * *
Jerzy Bartkowski
Uwagi o obecnym kształceniu akademickim
W szkolnictwie wyższym nie dzieje się najlepiej. Na naszych oczach upodabnia się ono do wykształcenia średniego i przestaje wypełniać swoją rolę: kształcenia wykwalifikowanych kadr i formowania elit. Wyższa uczelnia powinna przekazywać specjalistyczną wiedzę i uczyć myślenia. W naukach społecznych to drugie jest nawet ważniejsze od pierwszego. Obecne kształcenie akademickie funkcje te wypełnia w małym stopniu: obniża się poziom nauczania, a wśród absolwentów i studentów trudno się doszukiwać kandydatów do elit.
Obecnym studentom starsze pokolenie może pozazdrościć wszystkiego. Wszystko to, co niegdyś stanowiło takie przeszkody w studiowaniu, a więc dostęp do literatury polskiej i zagranicznej, możność kopiowania tego, co potrzebne, komunikacja w gronie uczestników procesu nauczania, prace wzorcowe, jest dziś powszechnie dostępne, często na jedno kliknięcie. Nauczanie można znaczenie uatrakcyjnić wizualnie. Wzrósł udział studentów zarówno w kształtowaniu całego toku nauczania, jak i w indywidualnej pracy nauczyciela (systemy oceniania).
Wszystko to powinno spowodować rewolucję w nauczania i studiowaniu przez zwiększenie wydajności nauczania i wydajności pracy umysłowej studenta. Dzięki temu nauczanie powinno się móc skupić na uczeniu myślenia kategoriami syntetycznymi, umiejętności syntezy faktów i wypracowywania własnego stanowiska. Jednak tego wszystkiego się nie obserwuje. Poziom wiedzy i jakość absolwenta obniżyły się i dalej obniżają, nowe środki techniczne odgrywają rolę odwrotną – zmniejszyły wysiłek wkładany w uczenie się i pracę własną.
Przyczyn jest wiele. Wskazuje się umasowienie wyższych studiów, brak motywującej roli samych studiów, ujemny wpływ uczelni prywatnych, nienadążanie kadry za zmianami w nauce światowej i nowymi uwarunkowaniami procesu uczenia, negatywny wpływ nowych form przekazu i wzrostu wpływu studentów na pracę kadry nauczającej.
Najbardziej wpływają na to zmiany w toku studiowania. Powszechność dostępu zmniejszyła pracę własną studenta, jego kontakt z literatura oryginalną i tym, co jest podstawą humanistyki – określonym bazowym kanonem lektur. Łatwość kopiowania i szeroki dostęp do opracowań innych obniżają z kolei oryginalność prac. Nowoczesne środki audiowizualne, powodują redukcję treści przekazu do uproszczonych formułek i nacisk na atrakcyjność kosztem poziomu. Ta powszechna łatwość i przystępność w obecnym przekazie dydaktycznym powoduje, że kształtuje to oczekiwania i normy wszystkich uczestników tego procesu.
Tym zjawiskom trudno się przeciwstawić. Stoi za nimi mechanizm rynku edukacyjnego, wewnętrznego rynku uczelnianego i wydziałowego. Na rynku rządzi nabywca i może on swoje oczekiwania narzucać. Łatwość dostępu do studiów powoduje zamazanie różnicy między szkołami średnimi i wyższymi, a studenci przenoszą swoje nawyki z jednego typu szkół do drugiego. Celem studiów jest w zasadzie „papier”. Jego wartość ma drugorzędne znaczenie. Skutki tego dla kształcenia są negatywne, gdyż dostosowuje się je do potrzeb i oczekiwań studenta, tak jak on je sobie wyobraża i jak jest w stanie je pojąć. Łatwość uzyskiwania zaliczeń i stopni zmniejsza nacisk na naukę własną i zwrotnie oddziałuje na treści nauczania. Mała jest świadomość, że tym samym deprecjonuje się wartość swego dyplomu, a czas największej podatności na przyswajanie nowej wiedzy i umiejętności, mija bezpowrotne.
Skutki tego będą daleko idące. Niski poziom obecnej edukacji silnie determinuje szanse na jej uzupełnienie później. Uderza to także szczególnie w studentów najlepszych, a więc tych najcenniejszych. Dla poziomu i kształcenia elit kluczowe znaczenie ma bazowa średnia. Łatwość zdobywania czy to bardzo dobrych stopni, czy spełniania minimalnych wymagań powodują, że nie mają one dość bodźców do rozwoju.
Pauperyzacja naukowców spowodowała, że wielu musi szukać wsparcia w dodatkowych pracach, chałturach i pracy na uczelniach prywatnych, a więc stawać się cząstką systemu. Ofiarą tego jest rozwój – śledzenie rozwoju swojej dziedziny i własne oryginalne prace. Małe środki uczelni ograniczają kosztowne kontakty z nauką światową i powodują ubóstwo naszych bibliotek. Innym ich efektem jest zanik personelu pomocniczego i w konsekwencji obciążenie pracami technicznymi i administracyjnymi. Ogólne zabieganie powoduje, że formy zbiorowych interakcji intelektualnych – seminaria, zebrania i konferencje – nie pełnią już swej roli. Uderza to też w kształcenie elitarne, dla którego inicjalny kontakt z nauką i dydaktyką na najwyższym poziomie jest kluczowy w procesie formacyjnym. Kształcenie wybitnych studentów wymaga więcej czasu i bardziej zindywidualizowanego podejścia, a także szerszych kontaktów, jak i kontaktów poza uczelnią. Nie ma na to po prostu czasu.
Trudno nadzieje wiązać z młodą kadrą naukową. Obniżanie atrakcyjności pracy naukowej działa autoselektywnie na grono rekrutację do niej. Małe dochody młodej kadry jeszcze bardziej niż starszych skazują ją na dodatkowe prace. Powoduje to mniejsze fizyczne możliwości nauki i pracy własnej. Maleje znajomość języków poza angielskim. Uderza to także w możliwości wyjazdów zagranicznych, szczególnie długotrwałych, a więc tych najbardziej znaczących w rozwoju. Roczny pobyt w czołowym ośrodku zagranicznym coraz rzadziej jest obecny w formacyjnej drodze nowych kadr. Na poziom doktoratów wpływa też efekt ogólnego obniżenia się poziomu nauki – niski poziom licencjatów i prac magisterskich. Studenci są mniej do nich przygotowani i mniej od siebie wymagają.
Obraz ten jest pesymistyczny. Na szczęście nauki społeczne znają pewien rodzaj oceny, tzw. samoobalające się przepowiednie. Jest to los katastroficznych przepowiedni. Budząc silne obawy, uruchamiają działania, które je niweczą. Może i tak się stanie w tym wypadku.
* Jerzy Bartkowski, profesor socjologii.
* * *
Joanna Klimczyk
Ach, elitą być…
Polski system szkolnictwa wyższego znam z różnych stron. Jeszcze nie tak dawno byłam jego beneficjentką. Wpierw jako studentka, później jako doktorantka. Zawahałam się, czy użyć tu słowa „beneficjentka”, bo sugeruje ono, że uzyskałam z niego coś dobrego. Tymczasem, im więcej się nad tym zastanawiam, tym liczniejsze mam co do tego wątpliwości. Choć jedno niewątpliwe „dobro”, jakie nabyłam kształcąc się na prestiżowym polskim uniwersytecie, to świadomość, jak bardzo zmarnowany był to czas. Stracony czas, w którym przekonałam się, że promuje się odtwórcze myślenie i brak charakteru. Teraz patrzę z drugiej strony – jako pracownik naukowy. Widok nie jest jednak bardziej zachęcający. Nie mam najlepszego zdania o polskim systemie kształcenia wyższego, przynajmniej w szeroko rozumianym zakresie nauk humanistycznych. I nie mam dobrego pomysłu, co zrobić, by choć trochę przypominał on system cywilizowanego kraju. Z tym większym sceptycyzmem, wysłuchuję różnych cudownych recept na jego uzdrowienie. Są jednak pomysły, których kuriozalność przewyższa resztę.
Profesor Śpiewak serwuje nam genialne w swej prostocie rozwiązanie – potrzeba nam elit. Elitarność to ostatni przymiotnik, jakim skłonna bym była określić polskie szkolnictwo wyższe. A elitarność, o której rozpisuje się Paweł Śpiewak, daleko odbiega od moich marzeń. Proponuje się nam bowiem typowo polską jej odmianę. Kształcenie masowe jest złe. Co zrobić – ograniczyć dostęp. Wystarczy niewielkie grono geniuszy, skupione wokół jeszcze bardziej genialnego „mistrza”, by w naszych akademiach pojawił się ożywczy powiew elitarności. Nieważne, że najlepsze wyniki w kształceniu uniwersyteckim uzyskują te kraje, w których tak rozumianą „elitarność” usilnie się zwalcza.
Wysunięty przez profesora Śpiewaka pomysł kieruje się logiką charakterystyczną dla naszych instytucji akademickich. Zgodnie z nią, całe zło przychodzi z zewnątrz. Z rządu, który nie daje pieniędzy; ze szkół średnich, które źle uczą; z zagranicy, która się nami nie interesuje i nie za bardzo chce z nami współpracować. Nigdy z wewnątrz. Tymczasem podstawowe pytanie, jakie orędownicy elitarności powinni sobie zadać brzmi: czy jestem kompetentny, by tę elitę kształcić? I: jakie mechanizmy należałoby wprowadzić do samego systemu, żeby elitarność nie osiągać za cenę zwykłej eksluzji. Promocja „elitarności”, za którą opowiada się profesor Śpiewak, nie zaowocuje bowiem podniesieniem poziomu wiedzy studentów, nie nauczy ich krytycyzmu, nie pobudzi kreatywności. Proponowane rozwiązanie doprowadzić może, co najwyżej, do odtworzenia już istniejącej struktury niewielkich kółeczek wzajemnej adoracji, potęgując ich najgorsze cechy. Utrwalić dobrze znany porządek, w którym rządzi nepotyzm i kumoterstwo, w którym niewielka liczba święcie przekonanych o swoich kompetencjach bez żadnych mechanizmów kontrolnych decyduje o tym, kto dostanie się do owego „elitarnego” grona. W końcu, kto lepiej się na tym zna, niż sama elita?
* Joanna Klimczyk, doktor filozofii.
* * *
Jacek Szymanderski
O wykuwaniu elit Rzeczypospolitej raz jeszcze
Elita to znaczy kto? Najlepsi w swoich zawodach, czy zgodnie z etymologią słowa – wybrańcy? Jeżeli najlepsi, to według skali ocen w indeksach i rozmaitych pasków na dyplomach i świadectwach, czy zweryfikowani na jakimś rynku. Jeżeli wybrani to przez kogo? Przez los, Boga, historię, czy może tylko przez mistrza, działającego w cechu uniwersyteckich uczonych?
Czy elity humanistyczne to kustosze oraz twórcy kultury, przekazywanej i rozwijanej z pokolenia na pokolenie? Czy może wybitni doradcy marketingowi, specjaliści od PR, redaktorzy gazet itd. (dla uproszczenia pomińmy problem elit artystycznych).
Czy we współczesnym świecie jest miejsce tylko na tych, którzy umieją odpowiedzieć na potrzeby rynku? Czy jest miejsce także dla intelektualistów, którzy będą określać jakie treści, tradycje i wartości mają stanowić główny nurt kultury współczesnego pokolenia?
Status mistrza w społeczności zależy oczywiście od statusu cechu. Mistrzowie (wybitni klerkowie) stawali się elitą społeczną, rządzili duszami, tworzyli i przechowywali kulturę, budowali świadomość narodową (historia), wreszcie walczyli o wolność, wskazując zewnętrzne (socjologia, politologia) i wewnętrzne (psychologia) mechanizmy zniewolenia. Zastępowali teologię, wskazując sens i wartość ludzkiego życia (filozofia). Niekiedy dokonywali „zdrady” i stawali się chorążymi zbrodni oraz totalitaryzmu.
Współczesne pokolenie Polaków jest chyba pierwszym które wyrosło w warunkach postmodernizmu. Pokolenie to, zdobyło nie tylko wolność polityczną, ale również wyzwoliło się od wielkich ideologii, które kształtowały życie i wartości poprzednich pokoleń. Elity mistrzów, próbowały i próbują tworzyć rozmaite poprawności polityczne, na szczęście, niewiele z tego wychodzi. Etyka i wartości, pozbawione sankcji wyższych idei – mają obecnie głównie znaczenie pragmatyczne. Młodzi ludzie masowo odbierają anonimową naukę i ta anonimowa instrukcja musi sprawdzić się na rynku pracy a także umożliwić uczestniczenie w kulturze masowej. Kształceni przez mistrzów kolejni mistrzowie są po prostu nauczycielami akademickimi. Rozmaitych yuppies wyłania rynek.
Na ogół wszystkie przemyślenia wyniki badań i refleksji mistrzowie opisali w książkach. Studenci często mówią, że wykład jest niepotrzebny, bo wykładowca mówi tylko to, co można przeczytać w jego książce.
Czy i komu potrzebny jest system mistrzowski, polegający na częstych wzajemnych kontaktach mistrza z uczniem?
Na czym polega wpływ indywidualny mistrza? Zakłada się słusznie, że nikt nie napisał wszystkiego, co wie i co z pożytkiem mógłby przekazać innym. Zakłada się także, że mistrz posiada szczególną osobowość – taką, która pozwoliła mu zostać mistrzem. Tylko w kontakcie osobistym może kształtować osobowość i charakter ucznia. Słowem zakłada się, że mistrz posiada pewne szczególne cechy, których nie da się oddać w druku, a które są bardzo ważne.
Nie wiadomo czy taka ręczna, artystyczna obróbka ucznia jest lepsza. Czy może lepiej osiągać perfekcję w zawodzie możliwie, niezależną od osobistych cech nauczyciela? Tego nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że mistrzowski (cechowy) system kształcenia powoduje, że profesorowie nie są po prostu instruktorami, są przede wszystkim członkami elity i to statusowej, a nie funkcjonalnej. Mogą przekazywać status wyzwalanym przez siebie uczniom. Jest to poważne źródło prestiżu.
Z punktu widzenia płatników podatków znacznie więcej warta od elitarnego systemu mistrzowskiego jest konkurencja na rynku pracy. Im większa ilość konkurujących, tym większa szansa, że ważne zawody będą wykonywać ludzie o bardzo wysokich kwalifikacjach. Konkurencję zaostrza masowe kształcenie.
We współczesnym świecie zanikanie elitarnego statusu kształcenia uniwersyteckiego ma – być może – jeszcze inne dobre strony. Zmiana statusowego charakteru elit na funkcjonalny, odejście od koncepcji wybrańców na rzecz koncepcji najlepszych, odsyła na margines poprawność polityczną i wszelkie próby rządu dusz. Kto zna historię XX wieku – wie, jakie to ważne.
* Jacek Szymanderski, socjolog, polityk, b. poseł na Sejm.