Michał Krasicki

Gorzkie zioła stoicyzmu

„Więc ta książka będzie taka, jak dawne zielniki, które prostymi przykładami pragnęły odpowiedzieć na pytanie, co trzeba robić, gdy kogoś boli serce albo gdy Bóg go opuścił”. Tak Księgę ziół postrzegał jej autor, Sándor Márai. Zawarł w niej myśli wyrażające prawdy, jakie zdarzyło mu się samodzielnie poznać. Są to prawdy-lekarstwa (czasem niemiłe w smaku), które nie mają osładzać trudów życia, lecz przez uchwycenie istotnych aspektów kondycji człowieka pomagać je akceptować.

Pytanie jednak, dla kogo Księga ziół została napisana. Czy nie jest po prostu zbiorem przemyśleń służących tylko autorowi i tylko dlań wartościowych? Stoicyzm Máraia, tak wyraźnie zaznaczony w dedykacji zamieszczonej na początku książki, nie jest stoicyzmem starożytnych mędrców: Seneki, Epikteta czy Marka Aureliusza. Ci ostatni – poza siłą ducha, której nie brakowało, jak się zdaje, naszemu pisarzowi – dysponowali jeszcze jedną zaletą: mieli pogodne usposobienia. Tymczasem Márai potrafi napisać, że człowiek jest istotą beznadziejną, a szczęścia nie ma. Fakt ten zdaje się oddalać go od filozofów i zbliżać do zwykłych ludzi. A mimo to pisarz, będąc samotnikiem i namawiając do samotności, zdaje się przebywać w innym, wyższym wymiarze życia dla prostych śmiertelników niedostępnym. Márai jest patrycjuszem wśród gawiedzi i dyskretnym ruchem pokazuje wszystkim ciekawym garść czarnych pereł, własną kolekcję klejnotów na złe czasy.

I tu zaczyna się gorycz ziół rozłożonych przede mną na kartach tej książki. Gorycz, której doświadczam osobiście. Bo lecznicza siła w nich zawarta na mnie nie działa albo raczej działa w znikomym stopniu. Márai wskazuje na dwie skrajne kategorie ludzi. „Znakomita większość ludzi nadaje się do tego, by żyć we wspólnocie, w rodzinie, wśród przyjaciół i rozmnażać się do końca świata. Taka jest zasada i tak jest w porządku. Ale dla człowieka twórczego ducha prawdziwym życiowym zadaniem [jest] (…) jego dzieło”. Dla Máraia praca (w jego przypadku pisarstwo) jest solą życia. Ja jestem „prostym śmiertelnikiem” o tyle, o ile los nie obdarzył mnie pracą, będącą moim przeznaczeniem, nie dał mi siły charakteru, zdolnej mocować się z rozległymi i złożonymi problemami ludzkiego życia. Z drugiej jednak strony, życie we wspólnocie wyraźnie nie jest zgodne z moim charakterem, a rozmnażanie to cel dla mnie wątpliwy. Nie należę do żadnej z dwóch kategorii, nie mam nic swojego, zamieszkuję ziemię niczyją i odnoszę wrażenie, że obok mnie egzystują inni na wpół osamotnieni ludzie.

Cóż mam począć ja i mnie podobni, którzy nie możemy skorzystać z rad podsuwanych nam przez mądrego pisarza, my, których serca bolą i których Bóg nie chce obdarzyć znakiem swego istnienia? A może my nie mamy serc i stąd ani ludzi, ani Boga z nami nie ma? Czym jest nasze cierpienie? Czy to nasza wina, że żyjemy na wpół martwi?

Oczywiście można samego siebie oszukiwać, czytając Księgę ziół tak, jakby jej zalecenia mogły nam pomóc, jakbyśmy byli inni, lepsi, odważniejsi, głębiej myślący, szlachetniejsi. Ale jest to tylko przyjemne złudzenie, które ugruntowuje w nas naszą słabą znajomość samych siebie. Márai, chyba nieświadomie, rzuca nam w twarz dowody własnej wielkości. Lękam się i podziwiam tego zarazem skromnego i dumnego człowieka, nie przestając krytycznie patrzeć na siebie.

Domyślam się, że dla wielu czytelników Księga ziół nie stanowi poważnego problemu. Jest po prostu jednym z wielu mądrościowych tekstów, jakie literatura wszechczasów uzbierała w trakcie swej ewolucji. Być może tak właśnie należy do niej podejść, traktować jako źródło wiedzy o człowieku. Wtedy nie porady się liczą czy intencja autora, lecz fakt, że książka pobudza do refleksji, ożywia w nas nieznane dotąd pokłady uczuć, wzbogaca duszę.

Niech będzie mi wolno zgłosić do tego podejścia małe votum separatum.

Książka:

Sándor Márai, Księga ziół, wydanie IV, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2009.

* Michał Krasicki, sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”.