Szanowni Państwo, co wiąże Irlandię z Bułgarią czy Portugalię z Estonią? Co łączy Europejczyków w jedną wspólnotę? Sceptycy odpowiadają wzruszeniem ramion: „Tak naprawdę – nic”. Wspólne instytucje nadal wielu nie wydają się dostatecznym spoiwem. „Współpraca gospodarcza to za mało” – słychać narzekania puentowane wołaniem o wspólne wartości. Jaki znaleźć wspólny fundament dla Europejczyków w 2009 roku? Czy coś takiego w ogóle istnieje?
Tony Judt, słynny historyk i publicysta „The New York Review of Books” odpowiada: spoiwem Europy ma być przede wszystkim pamięć o jednym wydarzeniu – Holokauście. „Dziś istotnym europejskim punktem odniesienia nie jest chrzest. Jest nim eksterminacja” – pisze Judt. I dalej: „Jeśli w nadchodzących latach, mamy pamiętać, dlaczego jest tak ważne, by budować pewien rodzaj Europy na krematoriach Auschwitz, tylko historia może nam w tym pomóc. Nowa Europa, powiązana znakami i symbolami koszmarnej przeszłości jest doniosłym osiągnięciem, ale jednocześnie na zawsze pozostaje dłużnikiem tej przeszłości”.
Judt formułuje tezy, które de facto wpływają na sposób myślenia elit na całym świecie. Nikt nad Wisłą nie powinien przejść obok nich obojętnie. Zapraszamy zatem do lektury zapisu dyskusji, w której wzięli udział: Marta Bucholc, Emil Długołęcki, Aleksander Laskowski, Kamil Kamiński, Jerzy Kolarzowski, Łukasz Kowalczyk, Jarosław Kuisz, Paweł Śpiewak i Józef Orzeł.
* Dziękujemy za pomoc w zorganizowaniu debaty: kawiarni „Tarabuk”, kwartalnikowi „Przegląd Polityczny” oraz Wydawnictwu „Rebis”.
Redakcja
Józef Orzeł: Zjednoczona Europa potrzebuje zbudowania silnej tożsamości. Wydawało się, że ostatnie rozszerzenie o dziesięć nowych państw będzie tego zaczątkiem. Niestety, na razie obserwujemy tu kompletny brak umiejętności działania. Największym problemem nie jest kryzys finansowy. Już zanim się rozpoczął, Europa przestała być nie tylko centrum świata, ale również jednym z jego filarów cywilizacyjnych. Brakuje woli, by zbudować coś wspólnego, tak, by można było konkurować ze światowymi potęgami. A przecież rywalizacja ekonomiczna wymaga też wsparcia kulturowego, cywilizacyjnego, silnej struktury. Tego nie mamy.
Książka Judta jest jedną z prób odnalezienia takiej silnej tożsamości. Ale nie pozbawioną błędów. Trudno zgodzić się na przykład z poglądem Judta, że liczącą dwa tysiące lat tradycję można zastąpić historią jednego pięćdziesięciolecia. Choćby z tego powodu, że w Europie mieszka kilkunastomilionowa mniejszość muzułmańska, która wizji Judta nie będzie mogła ani chciała przyjąć jako swojego mitu założycielskiego, bo nie ma z nim nic wspólnego. Jeśli tożsamość Europy ma być ufundowana na Holokauście, od razu budujemy konflikt pomiędzy starą Europą a mniejszością muzułmańską.
Marta Bucholc: Ja również uważam, że obecny kryzys nie jest tu dobrym punktem odniesienia. Poszukiwanie tożsamości i gospodarka to dwa zupełnie różne poziomy rozważań. Kiedy człowiek jest głodny, nie myśli o tożsamości, tylko o żołądku. Tak samo potrzeba zabezpieczenia strony finansowej i gospodarczej przez państwa europejskie jest ze sprawą Holokaustu i tożsamości niezwiązana. Ciekawe jest natomiast to, czego u Judta nie ma: pytanie, dlaczego w Europie dopiero kilkadziesiąt lat po 1945 roku nastąpił powrót pamięci o wojnie i Zagładzie Żydów. Czy nie chodziło o to, że intelektualiści, chcąc rozmawiać o tożsamości, musieli znaleźć sobie punkt, do którego mogą się odnieść – swoisty punkt zawieszenia? A ponieważ tożsamość przestała być czytelna, należało wyznaczyć odpowiednio poważną cezurę…
Kamil Kamiński: Tylko dlaczego Judt tak prześlizguje się po komunizmie? Przypomnijmy sobie, czym Judt zajmował się wcześniej: historią Francji, a konkretnie marksizmu i francuskich intelektualistów. Byłoby wręcz zaskakujące, by w swojej książce, która zdobywa nagrody „The New York Review of Books”, postawił tezę, że świadomość europejska powinna opierać się na pamięci zbrodni komunistycznych. Wiadomo, że na pewnych salonach nie popełnia się takich pomyłek…
Jarosław Kuisz: To, że u Judta zupełnie znika perspektywa zbrodni komunistycznych, jest absolutnie skandaliczne. Może z perspektywy intelektualisty mieszkającego w Nowym Jorku tego typu generalne stwierdzenia są do pomyślenia. Ale w niedawno wznowionej książce „Między Wschodem a Zachodem” Anne Applebaum opisuje podróż, którą odbyła pomiędzy Królewcem a Mołdawią w latach 80. Autorka obserwuje nakładanie się na siebie rozmaitych mitologii, kultur, różnorodności myślenia. Pokazuje, że perspektywa, którą proponuje Judt, sprowadza nas do roli prowincji intelektualnej. Że z perspektywy swoistego imperializmu nowojorsko-paryskiego, który on reprezentuje, nasze doświadczenie daje się zamknąć stwierdzeniem, że najważniejszym wydarzeniem II wojny światowej było Auschwitz. W ten sposób możliwość wyciągania wniosków zostaje gruntownie zubożona. Osobiście mam dosyć nowojorskich i paryskich salonów i uważam, że przyszedł czas, aby na salony wyprowadzić Europę Środkowo-Wschodnią. I skończyć z imperializmem w świecie intelektualnym. Niejednokrotnie przychodzą do nas przecież książki, które są stekiem bzdur! Przydałoby się nareszcie zarysowanie naszej perspektywy. Należałoby popracować nad dobrymi przekładami. Jeśli nie ma dobrych książek, należy je napisać.
Paweł Śpiewak: Zasadniczą kategorią, która występuje w epilogu książki Judta, jest nie Holokaust, ale skrucha rozumiana jako proces badania własnych win i odpowiedzialności za przeszłość. Europa odpowiada nie tylko za Holokaust. Zagłada Żydów może pełnić rolę uniwersalizacji pewnych doświadczeń, pokazywać, że nie możemy tkwić w niepamięci, w samozadowoleniu. Podstawowym zadaniem Europy jest ufundowanie siebie na analizie własnych błędów. Nie widzę powodu, by mocniej zaznaczać problem zbrodni komunistycznych, jeśli problem skruchy wystarczająco silnie wyakcentujemy. W tym sensie poza Europę wychodzą te kraję czy te narody, które do skruchy nie są w stanie dojrzeć. Przykładem jest Turcja, która odrzuca możliwość rewizji swojej przeszłości i przyznania się do zbrodni na Ormianach. Ten sam problem dotyczy w tej chwili Rosji, która również nie potrafi dać sobie rady z własną przeszłością.
Natomiast podstawowym błędem Judta jest uznanie, że jest tylko jedna historia Europy i że tę jedną historię Europy daje się napisać. Że tę historię spotykamy w Auschwitz. Świadczy to o pewnego rodzaju arogancji autora, który skądinąd jest niesłychanie wrażliwy na fakty – rozdziały o Polsce czy o Europie Wschodniej są przecież ciekawe i trafne. Nie potrafi jednak domyśleć do końca swojej własnej wiedzy.
Józef Orzeł: Jeśli centralnym problemem Europy jest istotnie skrucha, to co się dzieje z tymi Europejczykami, którzy odrzucili cywilizację na niej opartą: chrześcijaństwo oparte na historii zaparcia się Piotra? Na jakiej podstawie etycznej, cywilizacyjnej ma się ta skrucha umocnić, by być czymś głębokim, a nie tylko „klejem” na następnych dwadzieścia lat? Tu tkwi według mnie największe niedopowiedzenie u Judta.
Emil Długołęcki: Dodajmy, że problem antysemityzmu i nietolerancji dla mniejszości narodowych w Europie jest znacznie starszy, niż wynikałoby z epilogu „Powojnia”. Te negatywne zjawiska mają wielosetletnią historię. Należałoby ten problem przeanalizować w większej perspektywie, niż czyni to Judt.
Jarosław Kuisz: Chciałbym odnieść się do tego, co mówi Paweł. Judt nie funduje swojej wizji tożsamości europejskiej wyłącznie na pojęciu skruchy. Nie jest obojętne, że wpierw na kilkuset stronach prezentuje on historię Starego Kontynentu z różnorodnych perspektyw. Dopiero potem za najważniejszą część naszego dziedzictwa uznaje Holokaust, na marginesie pozostawiając wnioski, które należałoby wyciągnąć z doświadczenia komunizmu. Jest to w pełni świadomy wybór i interpretacja historii. Zapytałbym natomiast, czy rozwiązanie Judta jest dobrą diagnozą współczesności? Bowiem gdy proponuje on Holokaust jako „klej” dla Europy, umyka mu myśl, że na przestrzeni pokoleń powojennych Europejczycy bardzo się zmienili. Zygmunt Bauman zastanawiał się, czy drugi Holokaust byłby niemożliwy, bowiem nasze tożsamości stały się zbyt płynne i niepewne. Inna jest odpowiedź Giddensa, którego zdaniem przez rozerotyzowanie życia stajemy się coraz bardziej nastawieni na samych siebie, a zatem – nad czym trzeba się zastanowić – być może niezdolni do popełniania zbrodni zbiorowych. W „Powojniu” żadna z tych tez nie znajduje jakiegokolwiek odzwierciedlenia.
Łukasz Kowalczyk: Moim zdaniem, diagnoza Judta spowodowana jest jego troską, że to, co było niekwestionowanym „klejem” Europy – system wartości, wynikający z oświeceniowego racjonalizmu, oparty na wartościach takich jak racjonalizm i wolność jednostki – przestaje być możliwe do uzasadnienia. Winne są nie tyle przemiany w warstwie codziennej, które opisują Bauman i Giddens, ale raczej traumatyczne doświadczenia Starego Kontynentu. W tym kontekście jego propozycja oparcia tożsamości Europy na skrusze jest niesłychanym przesunięciem perspektywy. Sworzniem tożsamościowym przestają być wartości pochodzące z porządku racjonalnego, a stają się te wynikające z porządku moralnego: prawda, wina, skrucha…
Paweł Śpiewak: Chciałbym w tym kontekście odnieść się do tego, co na mówił Józek Orzeł o chrześcijańskim rdzeniu Europy. Byłbym zwolennikiem tezy, że europejska nowożytność dokonała się wbrew i mimo chrześcijaństwa. To nie chrześcijańska koncepcja skruchy przyniosła ze sobą zniesienie niewolnictwa, pewnego modelu państwa absolutystycznego, intronizację tradycji świeckiej. Skrucha, tak jak pojmuje ją Judt, nie tylko nie zawsze potrzebuje chrześcijaństwa, ale wręcz może z nim mieć problem.
Józef Orzeł: Miałem raczej na myśli, że skrucha nowożytna może konfrontować się z jej chrześcijańską koncepcją, jednak nie może się od niej odciąć. Jest konieczne, by Europa zbudowała swój własny typ pokory, odniesienia do własnej niedoskonałości. Pamiętajmy, że wspólnota muzułmańska w Europie kieruje się zupełnie innymi wartościami niż chrześcijanie czy Żydzi. Podobnie cywilizacja chińska i japońska. I jeśli cywilizacja chrześcijańska nie zdąży zbudować jedności pomiędzy swoimi warstwami – jedności zachowań ekonomicznych, społecznych, aksjologicznych – to zdecydowanie przegra z tamtymi cywilizacjami, bo jak na razie to one stanowią mocne i twarde konstrukcje. To, o czym mówię, rozstrzygnie się już w następnych 20, 30 latach. I tu Judt miałby rację. Europa dopiero zabiera się za kształtowanie swojej tożsamości. A skoro tak, skazana jest na przegraną w tym wyścigu.
Marta Bucholc: Gdybyśmy jednak mieli budować ową tożsamość na skrusze, musimy pamiętać o jednej zasadzie. By znaleźć powód do skruchy, należy uświadomić sobie dokonane zło. Dotyczy to tak zbrodni komunistycznych, jak Holokaustu i na przykład zbrodni na Romach. Wydaje się, że największy problem Europy tkwi w nieumiejętności dostrzeżenia zła, w ślepocie etycznej tak elit politycznych, jak i całych społeczeństw. Owa ślepota sprawia, że nie potrafimy przemyśleć zła, odczuć winy i uczynić ich częścią naszej tożsamości. Dlatego pozostają one wciąż gdzieś obok naszej biografii zbiorowej. I dlatego – idąc dalej – wciąż potrzebujemy kogoś, kto nam to zło pokaże. Judt – jak powiedział Jarek – wybiera pewną interpretację historii. Ale jego interpretacja opiera się na przekonaniu, że pewne rzeczy przede wszystkim się zdarzyły. Jak ludzie te rzeczy widzieli, widzą i będą widzieć za ileś lat – jest mniej ważne. Zasadnicze znaczenie ma, byśmy pamiętali, że miały miejsce.
Józef Orzeł: Jednak epilog książki Judta podszyty jest lękiem, że cała ta skrucha, całe przywoływanie Holokaustu jest w Europie niesłychanie płytkie. Że zadanie przepracowania pamięci dotąd nie weszło jeszcze w duszę Europejczyków, a na razie obecne jest jak serial trzeciej kategorii…
Emil Długołęcki: Osobiście mam poważne wątpliwości, jeśli chodzi o budowanie tożsamości Europy na skrusze. Niepokoi mnie pomysł budowania tożsamości Europy jednostronnie na wydarzeniach negatywnych. W historii Europy miało rzecz jasna miejsce zło. Jedno, może dwa pokolenia mogą na tej świadomości coś budować. Ale moje pokolenie? Jak ja mam budować przyszłość, na przykład ekonomiczną, Europy, na przeszłości? A już zupełnie nie rozumiem, po co potrzebny jest do tego Holokaust. U podstaw Unii Europejskiej leżało porozumienie ekonomiczne, a nie moralne. I dziś również Europa bardziej jest nośnikiem wspólnej ekonomii niż moralności.
Paweł Śpiewak: To, co pan mówi, jest dla mnie szalenie poruszające, ale zarazem przerażające. Pyta pan: „Po co potrzebny jest nam Holokaust?”. Ale on nie jest potrzebny. On po prostu jest. Ciąży nad nami. Nie jest to coś, co aktywnie inkorporujemy do swojej tożsamości, ale klasyczny przykład przeszłości, która nie chce odejść. Prawdziwą ideą Unii Europejskiej nie są względy handlowe, ale przekonanie, że pewne rzeczy nie mogą się powtórzyć. A jednym ze sposobów, by się nie powtórzyły, jest przekraczanie egoizmów narodowych, na przykład przez polityczne akty skruchy.
Dochodzimy tu jednak do jednego z powodów, dla których perspektywa Judta jest tak trudna do przyjęcia dla wielu ludzi. Otóż z epilogu „Powojnia” wynika, że Żydzi byli głównymi i niemal jedynymi ofiarami wojny w Europie. Tymczasem wiemy, że ofiarę poniosły również inne narody, w tym Polacy. Mamy uzasadnione prawo o tym przypominać – pamiętając oczywiście o właściwych proporcjach. Europa powinna uznać nasze prawo do tej osobnej ofiary, bez mówienia o niej w języku konkurencji.
Jerzy Kolarzowski: Dodajmy, że owocne może być również interpretowanie Holokaustu w kontekście biopolityki. Czy biopolitykę da się przełożyć na kategorie etyczne – to już inne pytanie i nie chciałbym tu stawiać kropki nad „i”. Natomiast skrucha jest być może dobrym narzędziem do tworzenia jednego elementu tożsamości. Musi mieć jednak adresata. I ten adresat powinien się do tej skruchy odnieść. Ale kto miałby nim być? Państwo Izrael dzisiaj? Potomkowie tych nielicznych, którzy przeżyli? Groby? Nie wiem.
Paweł Śpiewak: Do kogo ma być adresowana skrucha? Odpowiedź jest prosta: do mnie samego. Nie ma tu podziału na „my” i „oni”. Wszyscy jesteśmy nią objęci. Skoro wspólnota europejska jest zbudowana na prawach człowieka, to w odniesieniu do siebie oznacza to, że dostrzega się w przeszłości winy czy błędy wszystkich narodów.
Z tej perspektywy obserwowałbym problem polski, który ma w sobie dwa syndromy: syndrom niewinności – uważamy siebie za ofiary, które nie muszą brać na siebie skruchy; z drugiej strony syndrom winy – wtedy, kiedy widzimy, że Polacy również popełniali błędy. Z tej perspektywy ważne jest pytanie Marty: ile trzeba czasu, by społeczeństwo zobaczyło, jakie popełniło błędy? Być może kluczem do odpowiedzi jest tu drugie pokolenie, które nie przeżyło zbrodni. Tak jak wy będziecie drugim pokoleniem wobec komunizmu. To drugie pokolenie często ma silniejsze reakcje na popełnione zło, bo dzieli je od niego większy dystans i nie jest weń uwikłane. Dlatego nie boi się ostrych sformułowań. Do tego dochodzi problem pokoleń posttraumatycznych. Ktoś, kto dziedziczy traumę, jest paradoksalnie często bardziej w nią uwikłany, niż ten, kto sam traumę przeżył i potrafi nad nią pracować.
Łukasz Kowalczyk: W pełni się z tą interpretacją zgadzam. Ale jest ona zasmucająca, jeśli chodzi o naturę europejskiej tożsamości. Jeżeli miałyby się wydarzać inne traumatyczne wydarzenia w Europie, jeżeli mielibyśmy znów przerabiać tę samą lekcję pierwszego i drugiego pokolenia, nie jest to dla mnie, nazwijmy to, atrakcyjny etycznie model budowania tożsamości. To nie jest coś, co mogłoby pełnić rolę pewnej tarczy etycznej Europy. Nie jest to – jak pokazuje ładnie Judt – oświeceniowy racjonalizm. Ten ostatni mógł prowadzić do dramatycznych konsekwencji, ale był pomysłem ahistorycznym, niezależnym od tego typu przeszłych zdarzeń. Był pewnym planem intelektualnym. A tutaj – dobrze – mamy skruchę, skrucha może spowodować oczyszczenie, uzdrowienie, ale czy daje napęd etyczny? Nie jestem tego pewien.
Paweł Śpiewak: Moim zdaniem, daje.
Aleksander Laskowski: Według mnie znacznie większym problemem związanym ze skruchą jest to, że nie można ufundować na niej wspólnoty. Różne krzywdy czynione Żydom, ale też na przykład wypędzonym, wpisuje się w kontekst praw człowieka. Ich kontekst również jest zupełnie ahistoryczny. W tym sensie prędzej widziałbym możliwość budowania tożsamości przez poszukiwanie pozytywnych mitów i wyparcie się skruchy. Tu przykładem byłaby Ameryka, bo w Ameryce Holokaust po prostu się udał – chodzi mi o wyniszczenie Indian.
Józef Orzeł: Czego w takim razie symbolem byłby Obama?
Paweł Śpiewak: Moim zdaniem, dzisiejsza Ameryka jest ufundowana na skrusze. Pod koniec lat 60. zaczęto przepracowywać tam własną pamięć. Bycie nieszczęśliwym i cierpiącym zostało uznane za stan wymagający współczucia ze strony wspólnoty. To otworzyło drzwi do roszczeń różnych grup etnicznych, które przypomniały o swoich cierpieniach. Była to zmiana paradygmatu kultury.
A wracając jeszcze raz do pojęcia skruchy: nie wyobrażam sobie wielkich, uniwersalnych religii bez niego. Bez przyznania się do winy. To fundament, który zgodnie z mitologią żydowską Bóg stworzył przed powstaniem świata. Wiedział bowiem, że ludzie będą grzeszyli… Skrucha – teszuwa – oznacza w judaizmie powrót. Zgodnie z zasadą: „Wracam i jestem lepszy”. Ta droga jest dana każdemu z nas. Zostawiona jako szansa i jako konieczność. I jest to jeden z najważniejszych fundamentów kultury europejskiej.
W dyskusji udział wzięli:
Marta Bucholc, doktor socjologii.
Emil Długołęcki, student WPiA UW i SGH.
Kamil Kamiński, student WPiA UW.
Jerzy Kolarzowski, doktor nauk prawnych.
Łukasz Kowalczyk, radca prawny.
Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.
Aleksander Laskowski, kierownik Wydziału Terytorialnego Instytutu Adama Mickiewicza,
współpracuje z programem II PR.
Paweł Śpiewak, profesor socjologii.
Józef Orzeł, doktor filozofii.