Artur Celiński

Nadkobiety z Uciekinierki

Osiem różnych opowiadań – osiem różnych historii. Dużo w nich miłości, ważnych, często heroicznych decyzji, odwagi i dumy, a także kaprysów losu – przypadków o niebagatelnym znaczeniu dla rozwoju historii. Alice Munro pisze o życiu. Jej główne bohaterki – Sylvia, Carla, Juliet, Grace, Lauren, Robin i Nancy próbują znaleźć swoje miejsce na ziemi. Interesujące, że to same kobiety. Sposób ich doboru nie jest jednak dowolny. Każda z głównych postaci to mądra i roztropna osoba, która umie dostrzegać i analizować to, co się wokół niej dzieje.

Kobiety nie pasują do warunków, w których żyją. Są niejako ponad to, co reprezentują sobą inni. Świadome siebie i swoich potrzeb. Wiedzą, czego im brakuje i czego potrzebują, aby te braki uzupełnić. Dlatego też wyruszają w podróże, które tutaj nie powinny być rozumiane jedynie jako zmiana miejsca w przestrzeni. W tych opowiadaniach od celu podróży ważniejsi są ludzie – zarówno ci, których spotyka się podczas wyprawy, jak i ci, którzy na podróżnych oczekują. U Munro podróże stają się nowym kontekstem, który pozwala na dostrzeżenie dziejących się wokół wydarzeń z innych perspektyw, a tym samym odkryć ukrytą rzeczywistość.

Kobiety są tutaj, co ciekawe, prowadzone przez pewien rodzaj przeczucia, które podszeptuje im, co należy w danej sytuacji zrobić. Tak jak w przypadku Juliet, która zostaje na noc u poznanego pół roku wcześniej, prawie zapomnianego Erika, mimo że jest świadoma jego związków z innymi kobietami. Dlaczego nie chciała wrócić do siebie? Dlaczego spała u niego, gdy on spał w łóżku innej kobiety? Podobne przeczucie powstrzymywało również Teresę z „Nieznośnej lekkości bytu” Kundery przed opuszczeniem Tomasza, który wracał nad ranem do domu, oznaczony zapachem seksu z innymi kobietami. Te kobiet nie rozważają po stokroć swoich decyzji. Po prostu czekają na potwierdzenie, że wydarzenia potoczą się właśnie tak, jak powinny.

Te niezwykłe kobiety zostały osadzone w historiach, które można by określić mianem „z życia wziętych”. Takich jak ta o Grace, która zaręcza się z dobrze wychowanym chłopakiem, ale zgadza się na szaloną wycieczkę kabrioletem z jego bratem-alkoholikiem, licząc na zaznanie „namiętności”, której brakuje jej w dotychczasowym związku. Albo Robin, która gubi torebkę z pieniędzmi i zdana na łaskę obcych ludzi przyjmuje pomoc Daniela. Po jednym wieczorze, zakończonym pocałunkiem, przez cały rok czeka na ponowne spotkanie. Albo o Juliet, której jedyna córka przyłącza się do jakiejś grupy religijnej i zrywa kontakt z matką.

Opowiadania Munro mogłyby na dobrą sprawę stać się doskonałą podstawą scenariuszy filmowych albo motywem telewizyjnych seriali, które wieczorami będą wyciskać łzy z mojej mamy. Już wyobrażam sobie scenę, w której Juliet dowiaduje się od przypadkowo spotkanej koleżanki, że jej córka ma pięcioro dzieci i mieszka gdzieś na północy.

Na szczęście jednak historie z „Uciekinierki” zostały „tylko” napisane. W fantastyczny sposób. Krótka forma nie przeszkadza w pokazaniu źródła emocji i napięć między postaciami. Podane zostają tylko te informacje o bohaterach, które są niezbędne dla zrozumienia ich położenia i znaczenia wydarzeń, które napotykają na swojej drodze. Jest tu jednak wszystko to, co potrzebne do „czytania miedzy wierszami”. Konstrukcja historii, konstrukcja zdań – tu objawia się cały geniusz Munro.

Książka:

„Uciekinierka” Alice Munro
przełożyła Alicja Skrabińska-Zielińska
Wydawnictwo „Dwie Siostry”
Warszawa 2008

* Artur Celiński, członek redakcji kwartalnika „Res Publica Nowa”.